Skutnikowe zapchajdziury


Mateusz Skutnik „Komiksy znalezione na Strychu”, „Tetrastych”, Wyd. Timof Comics, Wydawnictwo Komiksowe
Ocena: 5 / 10

Ostatnimi czasy Mateusz Skutnik, jeden z najzdolniejszych polskich twórców komiksowych średniego pokolenia, przeszedł na system publikowania stosowany zwykle przez zmurszałe megagwiazdy rocka – jeden premierowy tytuł przeplata tzw. zapchajdziurą. Po genialnych „Rewolucjach na morzu” na rynku ukazały się „Komiksy znalezione na strychu”, zaś po najzupełniej dobrych „Rewolucjach we mgle” na ręce czytelników trafił „Tetrastych”. Zawarte w obu tych albumach materiały to głównie odpady i pomysły zrealizowane na boku, których adresatem są zagorzali sympatycy Skutnika, co nie znaczy, że brakuje w nich fragmentów godnych szerszego odbioru.

Wydany w zeszłym roku przez Timofa tom „Komiksy znalezione na strychu” zbiera najwcześniejsze prace, jakie Skutnik odważył się pokazać, a że odwagę ma znaczną, to i zestaw otrzymujemy nierówny pod względem jakościowym, za to reprezentatywny dla poszukiwań artystycznych autora u zarania komiksowej kariery. Uwagę zwracają powinowactwa z Moebiusem i to w czasach, kiedy nikt jeszcze o wydawaniu Moebiusa w Polsce nie marzył – chociażby estetyka snu bliska surrealistycznym wizjom francuskiego mistrza komiksu. Potwierdzeniem fascynacji sennych może być również własna wersja „Małego Nemo” Winsora McCaya, potraktowana z przymrużeniem oka, acz nie do końca precyzyjnie skomponowana. Nie ma wątpliwości, że od samego początku Skutnik zmierzał w stronę komiksu ambitnego. Drogą ku temu był stworzony w 1997 roku wraz z Łukaszem Klimkiewiczem i powielany na ksero magazyn „VormkfasA”, będący swego rodzaju wyrazem tęsknoty za popularnymi jeszcze na początku lat 90. zinami. Wiele z przedrukowanych z tego źródła prac ma charakter amatorski i, podobnie jak plansza powstała z myślą o adaptacji „Wiedźmina” czy zdradzająca wpływy kubizmu adaptacja fragmentu „Alefa” Borgesa, umieszczone zostały tutaj jedynie z kronikarskiego obowiązku. Niewątpliwie największą frajdę czytelnikom sprawią historie bardziej lub mniej odwołujące się do sztandarowych komiksów Skutnika: opisany w „Pafnutzym” przypadek człowieczka, który żywo przypomina pana Blakiego, epizody zatytułowane „Strypelek” i „KKKomikkks”, które po pewnych modyfikacjach mogłyby z powodzeniem znaleźć się w świecie „Morfołaków”, czy wreszcie „Plaża” i „Aparat” tematyką odwołujące się do „Rewolucji”.

Z kolei opublikowany nakładem nowo powstałego Wydawnictwa Komiksowego „Tetrastych” pozuje na rzecz nową, premierową, jednakże wszystkie zawarte w albumie epizody powstały na okoliczność cyklicznego konkursu organizowanego na forum portalu Gildia.pl, w którym Skutnik dokładnie przez rok brał udział. W ramach tegoż konkursu uczestnicy mają za zadanie w ciągu tygodnia narysować krótki, jednoplanszowy komiks na ustalony uprzednio temat. Całkiem prawdopodobne, że Skutnik, już przystępując do udziału w niezobowiązującej zabawie, myślał o złożeniu z zaprezentowanych w ten sposób prac osobnego albumu, gdyż całość posiada ujednoliconą formę: czterokadrowe plansze, mające stanowić komiksowy odpowiednik tetrastychu, czyli czterowiersza, najpopularniejszego typu strofy występującego w poezji lirycznej. Jak można się było spodziewać, Skutnik zdeklasował rywali, wygrywając większość cotygodniowych rozgrywek. Jednak czym innym jest mierzyć się z grupą młodych, często początkujących rysowników na tematycznym forum internetowym, czym innym zaś publikowanie tych prac w szerokim obiegu, pośród licznych, starannie wypracowanych albumów dostępnych w księgarskiej ofercie. Największą wadą, jaką można przypisać „Tetrastychowi”, jest fakt, że dobrze wykonanym, przemyślanym epizodom w stylu „Gry pozorów” czy „Entropii” towarzyszy spora grupa jednoplanszówek, które zostały – żeby posłużyć się tytułem albumu innego polskiego autora tego samego pokolenia – „na szybko spisane”. Takie epizody, jak „Kostka”, „Pomyłka”, „Kamera” czy „Czołg” narysowane są niedbale, niestarannie. Ta tendencja dała się już nieznacznie zauważyć przy siódmym tomie „Rewolucji”, tutaj zaś przybrała rozmiary symptomatyczne. Można by powiedzieć, że przecież taki był zamysł artysty: stworzyć 52 plansze w wolnym czasie w trakcie owych 52 tygodni, ale odbiorcę przecież mniej interesuje zamysł, bardziej efekt, zwłaszcza, gdy o zamyśle na tylnej obwolucie nie znajdziemy ani słowa. Tymczasem właśnie to sprawia, że „Tetrastych” – podobnie jak „Komiksy znalezione na strychu” – może być niestrawny dla osób postronnych, nie związanych ściśle ze środowiskiem komiksowym, osób, którym z pełną odpowiedzialnością mogliśmy polecać wspomniane wyżej „Rewolucje”, „Pana Blakiego” czy „Morfołaki”. Takim czytelnikom zaleca się wstrzymanie z lekturą i cierpliwe czekanie na ósmy tom „Rewolucji”, nad którym prace dobiegają końca. Na ile można ocenić po krótkim materiale filmowym udostępnionym przez Skutnika na oficjalnym kanale na Youtube, zapowiada się on równie wyśmienicie jak poprzednie części cyklu.

Artur Maszota



Tetrastych; recenzja w Notesie Wydawniczym



Skutnik puścił farbę.

Zanim „Tetrastych” pojawił się w formie albumu, ukazywał się w sieci prawie przez rok. Bowiem Mateusz Skutnik założył sobie ambitny plan: co tydzień komponował „wierszyk” na cztery kadry. Z piątym elementem – tytułem, który często stawał się kluczem do zrozumienia sensu, przesłania, anegdoty.

Te obrazkowe czterowiersze wypełniają plansze zawsze w takim samym porządku, symetrycznie wzdłuż i wszerz. Rygorystyczna zasada. Dla autora ograniczenie – nie może poszaleć, wyjść poza prostokąty. Zarazem ma ułatwienie przy komponowaniu rozkładówek.

A tym razem Skutnik rozmalował się. Widać, że operuje pędzlem i pastelem lekko, swobodnie. Używa różnych farb na żeberkowanym papierze, lawuje, pozwala plamom rozlewać się, uwidocznia fakturę. Dopiero na to rzuca kontury dla form, które z niemal abstrakcyjnych stają się twarzą, postacią, ptakiem i czym tam jeszcze. Jak zwykle pojawiają się charakterystyczne, podobne do Blakiego stworki, lecz nie tylko. Mamy całą galerię typów, na ogół mało sympatycznych, niezbyt mądrych, często z sadystycznymi skłonnościami. Dymki (na ogół białe, z tekstami pisanymi drukowanymi literami) są wyraźnie inną materią na […]

Poniedziałek, 9 września 2013
Monika Małkowska
Materiał pochodzi z czasopisma Notes Wydawniczy Wydanie nr 255

tetrastych_notes_wydawniczy_01

tetrastych_notes_wydawniczy_02

tetrastych_notes_wydawniczy_03

tetrastych_notes_wydawniczy_04



Tetrastych; recenzja na Alei Komiksu


Mateusz Skutnik podchodzi do rysowania kolejnych albumów zadaniowo. A to zrobi 48 plansz Rewolucji „We mgle” w konsekwentnym tempie jednej strony dziennie (w jednym ciągu), a to za jednym posiedzeniem pociśnie minialbum podczas projektu 24 godziny. Czy w końcu najnowsze wyzwanie – zbiór stripów rysowanych z regularnością cotygodniową i zebranych w album wydany przez Wydawnictwo Komiksowe. Czterokadrowe historyjki publikowane były przez rok na forum Gildii w ramach nieco zapomnianego konkursu na pasek komiksowy. Dodać należy, że Skutnik zwyciężył w pierwszej edycji tego konkursu odbywającego się od lutego 2005 roku najpierw na forum Wraka, a od 72 edycji do teraz (na dziś prawie 380 tematów!) pod egidą Gildii. Co ciekawe, nowy album Skutnika nie jest jego pierwszym takim wyczynem, bo pokłosiem tego samego konkursu był też wydany w 2008 roku przez Kulturę Gniewu albumik „Blaki – paski”.

Rysowanie stripów jest dla Skutnika ćwiczeniem, bowiem forma stripu jest wbrew pozorom niezwykle wymagająca. Nie dość, że trzeba czytelnika rozbawić, zaskoczyć lub skłonić do refleksji, to trzeba też być lapidarnym i bezbłędnym. Pasek jest strzałem snajpera. W “Tetrastychu” wychodzi to różnie, ale zazwyczaj na równym poziomie, gdyż autor często trafia w sedno i wyjątkowo rzadko pudłuje. Oczywiście robi to w swoim specyficznym stylu, a jego poczuciu humoru partneruje charakterystyczna oprawa graficzna. Ilustracje są przekrojem od stylu Morfołaków (pojawia się nawet jeden z bohaterów tej serii) aż po malowane impastem niczym pastą do zębów plastyczne landszafty. Wygląda to pięknie. Całość jest spięta narracyjną klamrą w postaci pojawiających się na okładce ptaszków, więc śmiało można powiedzieć, że to komiksowy album od deski do deski (twardych lakierowanych okładek).

Mimo wszystko, można odnieść wrażenie, że “Tetrastych” jest Skutnikową fanaberią, powstałą mimochodem zabawą z nieoczekiwanym efektem w postaci albumowego wydania. Dla fanów rzecz konieczna jako uzupełnienie kolekcji. Jako samodzielne dzieło oderwane od kontekstu konkursu paskowego – po prostu zbiór stripów, które momentami mogą zachwycić, ale wcale nie muszą.

Ocena: 6/10
Autor: Maciej Pałka



Tetrastych, druga recenzja na Paradoksie


Swego czasu pewna irlandzka wokalistka dała się namówić na skomponowanie utworów do poszczególnych epizodów pewnego serialu dokumentalnego. W efekcie powstała płyta, za sprawą której wspomniana wkroczyła na ścieżkę solowej kariery, dorobiła się pokaźnej fortuny, własnego zamku oraz światowego rozgłosu.

Trochę podobnie rzecz się ma z Mateuszem Skutnikiem, który globalnej sławy póki co jeszcze się nie doczekał (a czego piszący te słowa szczerze mu życzy), ale też dał się wciągnąć w podobny „układ” jak rzeczona artystka. Bowiem na jednym z wiodących forów, uczęszczanych przez komiksową brać, partycypował w cotygodniowym konkursie na jednoplanszową opowiastkę. Kumulacją całorocznego trudu jest pełnowymiarowy album zatytułowany po prostu „Tetrastych”, który to wyraz zwykło się przekładać po naszemu jako „czterowiersz”. Nieprzypadkowo zresztą, bo konkursowe cugle ograniczały uczestników artystycznych szranek do zaledwie czterech kadrów.

Tym sposobem Mateusz Skutnik, choć w mocno zmodyfikowanej formule, nawiązał do tradycji ś.p. Janusza Christy, który również miał w zwyczaju  tworzyć „czterowiersze” na potrzeby „Wieczoru Wybrzeża”. Efekt finalny prezentuje się co prawda odmiennie od zwykle piętrowych, ściśle powiązanych ciągiem fabularnym opowieści mistrza z Sopotu, trudno jednak odmówić zawartym tu opowiastkom (choć niekoniecznie wszystkim) błyskotliwego humoru. Swoje cele Skutnik osiąga w różny sposób. Dominuje jednak groteska („Pożegnanie”) oraz pastisz („Zimno”). Przy czym frajdą samą w sobie jest okazja do prześledzenia ciągu skojarzeń autora – zwykle nieszablonowych i w bogactwie swej inwencji pozytywnie zaskakujących.

Recepcja poszczególnych „czterowierszy” zależy rzecz jasna od rozrywkowych preferencji potencjalnego odbiorcy albumu. Wielbiciele wisielczego humoru być może odnajdą coś dla siebie przy okazji lektury m.in. „Ognia”, „Gry cieni” czy „Chusteczki”. Nie obyło się również bez mile widzianych w tzw. wyszukanym towarzystwie zgryźliwości pod adresem chrześcijaństwa („Święty”, „Islam”). Nie jest to zatem dziełko światopoglądowo zdystansowane, choć w swojej klasie całkiem zabawne.

Plastyczny styl Skutnika cechuje przede wszystkim wrażeniowość i zamiłowanie do operowania rozmytymi akwarelami. Okrzepła w toku kilkunastu lat twórczości maniera rzeczonego prawdopodobnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Współautor „Morfołaków” zdaje się zwykle preferować barwny monochromatyzm udanie podkreślający nastrój rozrysowywanych scen. Tak też bywa tutaj, choć gwoli ścisłości zdarzają się także plansze kolorystycznie bardziej zróżnicowane. Całość znamionuje realizacyjny pośpiech, ale też ekspresywna improwizacja charakterystyczna dla warsztatowego ćwiczenia.

Na swój sposób wiele mówiącym zabiegiem jest kompozycja na okładce dalece odbiegająca od tradycyjnie pojmowanej okładki komiksowego albumu. Miast tego wzbudza skojarzenia raczej z tomikiem haiku tudzież książeczkami dla dzieci ilustrowanymi przez przejawiających awangardyzujące ambicje plastyków. Nieprzypadkowo, bo Skutnika raczej trudno uznać za typowego wytwórcę historyjek obrazkowych. Dał temu wyraz m.in. w swoim sztandarowym cyklu „Rewolucje”. Zresztą ta na swój sposób zastanawiająca tendencja przejawia się nie tylko w jego dorobku, ale też u co najmniej kilku innych aktywnych obecnie twórców. Przy czym trudno wyzbyć się odczucia ich ucieczki od jednoznacznie kojarzącej się z komiksem estetyki. W pełni zrozumiałą tendencją jest pęd autorów ku nowym odmianom artystycznej ekspresji. Niemniej równocześnie może wytwarzać pozory odcinania się od korzeni gatunku na rzecz poszybowania ku bardziej rokującym dotacyjnie obszarom stylistycznym.

Przemysław Mazur



Tetrastych, recenzja na Paradoksie


Mateusz Skutnik znalazł bardzo dobry sposób na to, żeby zmotywować się do stworzenia cyklu krótkich form komiksowych. Po prostu przez rok czasu brał udział w organizowanym na forum portalu Gildia.pl konkursie na pasek komiksowy. Kiedyś w tym samym konkursie, tyle że organizowanym na niefunkcjonującym już forum agencji prasowej Wrak.pl, regularnie pojawiał się Blaki. Efektem tego był album zbierający jego zamknięte zwyczajowo w czterech kadrach perypetie z życia wzięte. Teraz na papier trafiły najnowsze paski artysty z Pomorza, a opublikowało je Wydawnictwo Komiksowe.

Tematyka pasków zebranych w „Tetrastychu” jest tak różnorodna, jak tylko może być. Autorzy biorący udział we wspomnianym konkursie wymyślają czasem bardzo ograne (m.in. jesień, złoto, ptaki), a czasem udziwnione (m.in. trzy kwadraty, gadka szmatka) tematy, a do tego dochodzi jeszcze sposób, w jaki podejdzie do nich artysta. Skutnik niektóre z tematów potraktował bardzo dosłownie, niektóre zaś zupełnie niebanalnie. I dlatego, jak na antologię tego typu przystało, z jednych można się śmiać, inne mogą skłonić do jakieś krótkiej refleksji, a jeszcze inne mogą zostać niezrozumiane. Co by jednak o nich nie mówić, na pewno jest to ciekawy zbiór twórczości jednego z najbardziej wyrazistych polskich autorów, który nie zwykł schodzić poniżej pewnego poziomu.

W „Tetrastychu” Skutnik odszedł od znanych z „Rewolucji” charakterystycznych ludzików. Postaci pojawiające się w jego paskach nie przypominają też pod żadnym względem Blakiego. Umowny świat, budowany co tydzień w zasadzie na nowo, z jednej strony zachwyca swoja różnorodnością, z drugiej strony widać, że niektóre paski powstały raczej na szybko, a do innych przyłożono trochę więcej atencji. Da się wyczuć, że były one pewnego rodzajem polem do twórczych eksperymentów, rozrysowania się, popróbowania pewnych rzeczy, wreszcie zmierzenia się po raz kolejny z wcale nie łatwą sztuką opowiadania historii w zaledwie czterech kadrach. Moim zdaniem zabawa zakończyła się sukcesem.

Kolorowe światy z wyobraźni Mateusza Skutnika warte są eksploracji. Można wśród nich znaleźć kilka prawdziwych komiksowych perełek. Jedna z nich to chwytająca za serce historia gońca (skoczka), figury szachowej o kształcie konia, opowiedziana w pasku pt. trzy kwadraty. Prawdziwy majstersztyk. Zresztą nie jedyny, jest takich więcej. Dziś jednak próżno szukać ich w archiwach internetowego forum z konkursem na pasek komiksowy, teraz są dostępne jedynie w wersji papierowej. Aby je zdobyć, warto udać się do księgarni.

Jakub Syty



Tetrastych, recenzja na Kolorowych Zeszytach


Tetrastych, albo bardziej po polsku – czterowiersz jest to typ strofy poetyckiej składający się z czterech wersów. Najczęściej izosylabicznych, połączonych ze sobą rymami. W poezji znany jest już od czasów antycznych, w literaturze polskiej pozostaje wciąż najpopularniejszym typem strofy, stosowanym również w tekstach epicko-lirycznych, na przykład w balladach. Tetrastych to również tytuł nowego albumu Mateusza Skutnika.

Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że mieszkający w Gdańsku artysta jest jednym z najbardziej interesujących i najwybitniejszych współczesnych twórców komiksowych. Swoje pierwsze szlify zdobywał na łamach niskonakładowych zinów. W „Vormkfasie” czy „Ziniolu” debiutował Blaki, pojawiły się pierwsze historie z cyklu „Morfołaki”, które później wydane w albumach ugruntowały pozycję, jaką Skutnik wywalczył sobie dzięki „Rewolucjom”. Ta seria utrzymanych w oryginalnej oprawie graficznej opowieści ze swoją wyrafinowaną kompozycją i steampunkowym klimatem zachwyciła czytelników i krytyków. Jednak „Tetrastych” nie ma nic wspólnego z żadną z tych pozycji.

Nowy album Skutnika to zbiór czterokadrowych pasków, które powstały w ramach konkursu na forum Gildii, strony skupiającej największą komiksową społeczność w polskim internecie. Rzecz cała polegała na tym, że w tydzień trzeba przemyśleć i przygotować krótką historyjkę na zadany temat. Potem twórcy wraz z czytelnikami wybierali najlepszą pracę w głosowaniu. Zwycięzca, który otrzymał najwięcej głosów, zadawał nowy temat. I tak z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc – gdy piszę te słowa trwa właśnie 263. edycja konkursu. W założeniu ta zabawa miało stanowić platformę wymiany doświadczeń między komiksiarzami, miejsce rzeczowej krytyki, stać się okazją, aby szlifować swój komiksowy warsztat i uczyć od bardziej doświadczonych kolegów „z branży”. Oprócz tego konkurs wydał dość nieoczekiwane owoce, które przybrały kształt albumów komiksowych – wystarczy wspomnieć o „Ruchomych paskach” Marka Lachowicza czy albumie „Blaki. Paski” Skutnika właśnie. Kolejnym jest „Tetrastych”. Pomieszczone w nim zostały 52 paski na 52 różne tematy, które powstały podczas 52 tygodni rysowania.

Trzeba żelaznej konsekwencji, aby tydzień po tygodniu wysilać zarówno głowę, jak i ołówek, aby na czas dostarczyć nowy komiks. W „Tetrastychu” pojawia się okazja zobaczenie artysty mierzącego się z kieratem ściśle ustalonego harmonogramu. Efekt tych skutnikowych zmagań jest różny. Niekiedy wychodzi z nich zwycięsko, a czasem efekt jego pracy rozczarowuje. Jak to się mówi w sportowym żargonie – decyduje forma dnia.

Jakościowy rozstrzał „Tetrastychu” jest niesłychany – trafiają się w nim szorty, które trzeba postawić obok najlepszych osiągnięć Skutnika. Przewrotnie przynosząc na myśl wielkich klasyków europejskiego komiksu Bilala i Moebiusa, ale do szpiku w swej polskości wibrująca Raczkowskim „Entropia”, wywołujące napad niekontrolowanego śmiechu „Zimno”, na wskroś niepoprawny „Islam”, absolutnie fantastyczna „Książka” czy równie znakomita „Polska” – to tylko kilka przykładów z brzegu, pokazujących komiksowy kunszt swojego autora. Niestety, na każdy czterokadr zapadający w pamięć przypada przynajmniej jeden nieudany. Taki, którego puenta była niecelna, żart nieśmieszny, pomysł nieudany. W tych przypadkach często bywa, że Skutnik za bardzo kombinuje. Siląc się na oryginalny koncept, ostateczne ponosi klęskę, gdzieś gubiąc efekt, jaki chciał uzyskać.

Podobnie, rzecz ma się z estetyką i stylistyką. Cartoon i zaledwie cztery kadry do zagospodarowania to nie jest środowisko sprzyjające Skutnikowi. To typ twórcy, który potrzebuje przestrzeni, aby rozwinąć swoje skrzydła, który potrafi umiejętnie budować nastrój i dramaturgie, a w pasku nie ma niestety na to miejsca. Wydaje mi się, że bardzo trudno jest mu zaprezentować mu wszystkie te walory w formie, na jaką zdecydował się w „Tetrastychu”, ale niewątpliwie te prace, którą skrzą się skutnikowym liryzmem należą do najlepszych w całym zbiorze. Trafiają się rzadko, ale jak już udaje się zamknąć na tych czterech kadrach to czytelnik zastyga w zachwycie.

Pod względem wizualnym Skutnik odwołuje się właściwie do wszystkich stylów graficznych, z jakich korzystał podczas swojej kariery. Od skrajnie minimalistycznej kreski znanej z „Blakiego”, przez estetykę zakorzenione w tradycji awangardowej („Morfołaki”) czy turpistyczną („Wyznania właściciela kantoru”), aż do malarskich pasteli (ostatnie „Rewolucje”). Pomimo tej różnorodności wszystkie prace zgromadzone w „Tetrastychu” łączy to, że odmalowane są bardzo swobodnie, niekiedy na granicy niedokładności. Autor nie ma czasy cyzelować szczegółów, bo trzeba zdążyć z terminem…

„Tetrastychem” Mateusz Skutnik chce umilić swoim czytelnik czas oczekiwania na kolejne „Rewolucje”. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to tylko przystawka, mając rozbudzić apetyt na coś znacznie większego.

Kuba Oleksak



Tetrastych, recenzja na independent


Komiksy znalezione na Tetrast(r)ychu.

Najnowszy album Mateusza Skutnika – „Tetrastych” – zawieszony jest gdzieś pomiędzy jego starszymi, fanzinowymi pracami, a albumami wydawanymi w ramach cyklu „Rewolucje.

W zeszłym roku dostaliśmy od autora zbiorek archiwalnych prac, z których powstały „Komiksy znalezione na strychu”. W tym autor znów przegrzebał swoje archiwum i wyjął z niego plansze, które nie doczekały się do tej pory jeszcze wydania albumowego. Powstał z nich „Tetrastych”. Zbiorek 52 jednoplanszówek narysowanych w 52 tygodnie.

Sam autor na swojej stronie Pastel Portal pisze, że: „to efekt cotygodniowego konkursu na pasek komiksowy odbywającego się na forum Gildii Komiksu, w którym uczestniczyłem przez równy rok (październik 2011 – październik 2012). Stąd 52 plansze, stąd format, stąd rygor i stąd efekt.”

Ów „efekt” znajduje się w minimalistycznej okładce wprowadzającej w klimat albumu. Minimalistyczne są też i opowieści. Każda z plansz to cztery kadry. Taki obrazkowy – jak mówi autor – „czterowiersz”. Zbiorek króciaków. Żartów, spostrzeżeń, migawek z rzeczywistości przeniesionych na papier i namalowanych akwarelami. Niegdyś wpuszczonych do sieci, dziś włożonych w twardą oprawę z dwoma ptakami siedzącymi na gałęziach drzewa. Skutnik tworząc swoje jednoplanszówki jedną nogą został gdzieś w stylistyce znanej z undergroundowych wydawnictw. Wyjął z nich żart i drapieżność kreski. Drugą nogą został w świecie „Rewolucji”, z którymi kojarzy się pastelowa kolorystyka. Graficznie patent ten – nazwałem go sobie „pastelowym undergroundem” – sprawdza się znakomicie.

Niestety gorzej jest z żartami. Pod tym względem „Tetrastych” nie jest równym albumem. To jednak norma w przypadku paskowych produkcji. Wiadomo, każdy autor ma lepsze i gorsze dni (w tym przypadku tygodnie). Lepiej czy gorzej czuje też dany temat. Lepiej czy gorzej dobierze do niego historyjkę. A rozrzut tematyczny jest ogromny. Od żelaznego elektoratu w moherowych beretach, poprzez kostki rosołowe (!), złoto aż po pożegnanie. Są wśród tych dopowiadanych i dorysowywanych historyjek perełki. Zaliczyć muszę do nich „Grę cieni” – refleksyjną opowieść o znikających po wybuchu atomowym dzieciakach. Fajna jest też niema „Kartka” (o rzucanym gdzieś z wysoka papierowym samolociku), „Fantazja” (o wyobrażaniu tego, cóż skrywa się w morskich głębinach) czy „Luneta” (o spoglądaniu w przeszłość). To w nich czuć rewolucyjnego ducha. Duch znany z komiksów o „Blakim” natomiast unosi się nad Trzema kwadratami”, w których szachowy konik marzy o… wiosennej łące o wschodzie słońca.

Są w zbiorku też niezłe żarty. Polacy u Skutnika to wieczni opoje z dziada-Lecha-pradziada. Pociągi – jak w rzeczywistości – ciągle się spóźniają. Dziadkowie mówią w końcu „dość” obwieszczając małżonkom: „Nie pójdę do Lidla i koniec”. Miś, z którym można przypozować do fotki w górach okazuje się wcale nie być tandetnym białym niedźwiedziem przechadzającym się po Krupówkach. Z kolei jeden z mutantów-superbohaterów mrożących wszystko dookoła powstał w efekcie kąpieli w kociołku z chłodnikiem… Ale są też mielizny – zajrzyjcie na „Farbę”, „Orzeszki” czy „Dzieci” i oceńcie je sami. Dla mnie mogłoby ich równie dobrze w albumie nie być.

Na razie odstawiam „Tetrastych” na półkę traktując ten zbiorek jako coś, co ma skrócić oczekiwanie na kolejne „Rewolucje”, zapowiadane na jesień. Ale pewnie wrócę jeszcze do niego. Tak, jak wracam choćby do „Morfołaków”. Wszak obcowanie z pracami Skutnika to czysta przyjemność. Może nie zawsze w warstwie tekstowej, ale w graficznej już jak najbardziej.

Autor: Mamoń



Tetrastych


tetrastych_600

sample pagesunpacking

Tetrastych, czyli czterowiersz jest zbiorem 52 jednoplanszówek. Każda z nich składa się z czterech kadrów. To efekt cotygodniowego konkursu na pasek komiksowy odbywajacego się na forum Gildii Komiksu, w którym uczestniczyłem przez równy rok (październik 2011 – październik 2012). Te konkursy trwają do dziś, każdy może się tam zmierzyć z innymi rysownikami. Co tydzień pojawia się nowy temat do zrealizowania w formie paska komiksowego. Stąd 52 plansze, stąd format, stąd rygor i stąd efekt. Każda strona opatrzona jest odpowiednim konkursowym tytułem, bez niego większość stron/pasków byłaby niezrozumiała i nieśmieszna. Album ten jest bardziej zapisem procesu twórczego niż zbiorem najlepszych prac – znalazły się w nim wszystkie paski, lepsze, gorsze, trafiające w sedno tematu konkursu, bądź bardziej abstrakcyjne.

Recenzje:



Tetrastych; recenzja Karola Konwerskiego


Każdy z nas zna dowcip, który jest niezmiernie zabawny że hahaha i hohoho, a nawet hyhyy tylko żeby do tego hhihihi doszło, trzeba opowiedzieć długą momentami nudnawą historię stanowiącą wstęp rozwinięcie i wprowadzenie do zakończenia i pointy, którą ów dowcip jest.

Coś jak to zdanie powyżej.

W połowie tych 222 znaków (bez spacji) połowa z potencjalnych czytelników ziewnęła,  druga połowa przestała czytać, trzecia połowa szuka wzrokiem ilustracji a czwarta…

Dobra dość.

Sam zasypiam pisząc to i być może z tego samego powodu wydawca ( a być może i sam autor nie pomyślał) nowego albumu Mateusza Skutnika zrezygnował z jakiegokolwiek wprowadzenia do tej publikacji.

Problem w tym, że bez wstępu i tego wprowadzenia zbiór tych pasków komiksowych, będzie kolejnym zbiorem pasków komiksowych.

Mało tego, to dziwny zestaw „czterokadrowców”, w którego skład weszło zbyt wiele komiksów mało udanych, nietrafionych lub zwyczajnie bo ludzku ani nie zabawnych, ani nie melancholijnie lirycznych (jak to u Skutnika), tylko po prostu nijakich. Oczywiście album powinien się bronić sam, ale w tym konkretnym przypadku bez znajomości przyczyn jego powstania czytelnik sporo traci.

Zatem słowem wstępu którego trudno szukać w albumie, na okładce lub gdziekolwiek indziej. “Tetrastych” to zbiór czterokadrowych komiksów, które powstały w ciągu 52 tygodni w ramach konkursu na pasek forum gidii komiksu.

Co tydzień nowa edycja konkursu i co tydzień nowy temat, bo co najistotniejsze w tym całym przedsięwzięciu to właśnie to: co tydzień nowy temat, co tydzień nowy pasek i tak 52 razy.

Bardziej niż same komiksy istotniejszy jest dla mnie ten kontekst.  Bo jakie komiksy powstają lub powstawać będą rękoma polskich autorów mniej więcej wiem, dlatego bardziej interesuje mnie to jak oni pracują, jak tworzą swoje obrazkowe historie. „Tetrastych” jest takim szkicownikiem jak szkicowniki wydawnictwa ATY, zapisem pracy autora. Nie tylko tego jak rysuje, opowiada ale tego jak myśli i na ile jest w tym swoim myśleniu twórczy ,w  końcu to 52 tygodnie i co tydzień nowy wymyślony przez kogoś temat

A same paski?

Są różne. Opowiadanie pasków to trochę tak jak tłumaczenie komuś nie tyle dowcipu co tego jak ktoś jakiś dowcip opowiada więc darujcie nie opowiem, a pokaże.

W ciągu tych 52 tygodni Skutnik potrafi być dowcipny melancholijny czy ironiczny jak tu:

tetra_słonie

A jednocześnie potrafi być na siłę dowcipny, lub co gorsza nijaki, a częściej zaplątany we własną historie, która próbuje opowiedzieć. Plącze się i kombinuje by w efekcie wystrzelić laserem nietrafionej pointy w próżnie kosmosu gdzie jak wiadomo zapada grobowa cisza…

Jak tutaj:

tetra_islam

Długo się zastanawiałem o co tutaj chodzi i przyznam, że bez pomocy nie domyśliłbym się że to nawiązanie do psów Pawłowa… Zamiast trafnej i dowcipnej pointy muszę znaleźć tłumaczenie do dowcipu ksiądz, arab, rusek i jego pies idą przez pustynię…

To, że Skutnik nie potrafi rysować wiemy od 2004 roku, ręce nie te twarze nie te świat w jego komiksach jest jakiś taki krzywy i szkicowy. Z roku na rok z albumu na album  jest w tym nie potrafieniu coraz lepszy.

Bo to jak coś rysuje jest podporządkowane temu Co rysuje.  „Tetrastych” to 52 przykłady na to jak fenomenalnie opanował on narracje obrazem, nie tylko na prostym poziomie „ to jest historia, opowiedz ją  4 kadrami” ale dalej i szerzej.

Skutnika historyjki nie zmykają się w tych 4 kadrach one skądś wychodzą i gdzieś biegną dalej. Czytając je znika nam granica ramki, kadru, strony. Ptaki na drzewie gadają ze sobą dalej lub odlatują na zimę, babcie zagłosowały, a teraz piją razem gdzieś herbatę. To wszystko jest jakimś ciągiem fabuł z których autor wyrwał jedynie czterokadrowy fragment.

Na koniec drobna rada/podpowiedź gdy będziecie czytać ten album zerknijcie czasem do internetu i sprawdźcie jak inni autorzy radzili sobie z narzuconymi tematami jak ten mój ulubiony: „Dwa koła, trzy trójkąty i piętnaście kwadratów”.

tetra_kdawdraty

Karol Konwerski



Tetrastych; recenzja na Ziniolu


52 komiksy w 52 tygodnie – jak sobie założył, tak zrobił. Mateusz Skutnik dla potrzeb “Tetrastychu” wybrał formę czterokadru planszowego. I na każdym z tych czterokadrów przedstawił jakąś historyjkę, zazwyczaj będąc (lub starając się być) zabawnym bądź nostalgicznym.
Na stronie 11 albumu znalazło się miejsce dla kawałka pod tytułem “Święty”. Oto typowy martyr robi coś “w imieniu Pana”. Efekt jego działania powoduje charakterystyczny “plask” w czoło skonfudowanego Boga, spoglądającego na sytuację z perspektywy niebios. Tego rodzaju “plask” często towarzyszy lekturze “Tertastychu”. Skutnik w części historyjek wywołuje jeśli nie zażenowanie, to co najwyżej wzruszenie ramion. Z miałkim dowcipem zbyt często ramię w ramię idzie równie mizerny rysunek – tu jakieś nieudane próby cartoonowe, tam jakieś prześwity z “Muminków”, jeszcze gdzie indziej chyba jeden z najgorszych wytrzeszczy oczu, jakie kiedykolwiek zobaczycie… są w “Tetrastychu” plansze, które pokazuję kiepską formę Skutnika. Ale są również takie, które ukazują jego bezapelacyjny geniusz.
Absolutnym mistrzostwem świata, z czterokadru wyciskającym dosłownie wszystko, skomponowanym w sposób nakazujący paść na kolana przed autorem, są takie kawałki, jak “Trzy kwadraty”, “Żule”, “Książka”, “Sen” i “Luneta”. Poza nimi – kilkanaście innych, a wśród nich rozbrajające “Honor” i “Ptaki”, graficznie nawiązujące do “starego Skutnika” “Dzieci”, piękna “Gra cieni”, fenomenalna “Głębia”, dosłowna “Farba” i równie zabawna “Jesień”. Skutnik nie utrzymał wysokiej formy, ale w zaprezentowanych pracach zrobił rozstrzał totalny – od kompletnego badziewia po dzieło absolutnie genialne w każdej swojej kresce.
Kupuję ten rozstrzał. “Rewolucje” to serial wciąż zwyżkujący, ukazujący się raz do roku, będący dla Skutnika platformą do tworzenia światów i budowania przestrzeni. Ukazujące się z doskoku albumy prezentujące pozarewolucyjny dorobek autora, to już bądź dzieła zebrane (“Komiksy znalezione na strychu”), bądź poddane pewnemu rygorowi, narzuconemu przez twórcę (“Tetrastych”). Poziom tych “albumów z doskoku” jest przeróżny, podobnie jak poziom zaprezentowanych tam historii. Jest i dobrze i źle, przy czym zapewne to dobro i zło dla każdego będzie inne.
“Tetrastych” opublikowało Wydawnictwo Komiksowe, ale zachowana została “skutnikowa” oprawa albumu, znana z wcześniejszych wydań – komiks wydrukowano w formacie A4, a na ostatniej stronie okładki zamieszczono okładki wszystkich dotychczas wydanych albumów Mateusza Skutnika. Jedyną różnicą jest lakier na okładce. Wydawnictwu Komiksowemu należą się wielkie brawa za podtrzymanie tej stylistyki.
“Tetrastych” jest nierówny, ale jestem przekonany, że każdy czytelnik odnajdzie w tym albumie choć jedną planszę, która zwali go z nóg. Ja znalazłem 21.

Dominik Szcześniak


Next Page »