Jedna plansza, trzy wersje, szesnaście lat.


Ta plansza to była ostatnia plansza do serii Morfołaki jaką kiedykolwiek narysowałem… Do teraz, znaczy się. To ostatnia plansza z pierwszego runu 1997 – 2001, narysowana właśnie w 2001 roku.

 

Wersja 1 (2001)

 

To pierwsza plansza krótkiej, czteroplanszowej historii (która obecnie otwiera nowy album), więc urwanie tego cyklu akurat na tej planszy wydaje się bezsensowne. Nie za bardzo pamiętam  dokładnie czemu akurat w tym momencie przestałem rysować ten cykl, powodów mogło być parę. Po pierwsze – wydaje mi się że wtedy już mocno siedziałem w innej serii, zatytułowanej Rewolucje, która wyrosła poniekąd na fundamencie Morfołaków. Morfołaki to był komiks zawalony kreskami, rysunkowym chaosem i przypadkowością, bez szkicu, bez przygotowania, bez przebaczenia. Rewolucje, będąc szkicowane ołówkiem w podobny sposób – dążyły w stronę wyczyszczenia kreski w kierunku ligne claire w tuszu (tak, wiem, teraz, z perspektywy czasu ligne claire w Rewolucjach wydaje się żartem).  Drugim powodem mogła być złożoność scenariuszy Nikodema Skrodzkiego, który uczył się pisania tych historii w miarę jak ja je rysowałem. Te ostatnie historie były już mocno złożone, rozbudowane i dłuższe niż większość wcześniejszych, które były krótkimi etiudami. Te ostatnie historie (z których jest złożony najnowszy album, Morfołaki: Nowy Testament) zotały niezrealizowane i ukazały się drukiem w zbiorczym wydaniu Morfołaków w 2007 roku. Trzecim powodem porzucenia cyklu mogła być bardzo trywialna sprawa, mianowicie – skończył mi się papier na którym rysowałem cały cykl do tej pory. Jak się za chwilę okaże – rodzaj papieru jest bardzo ważny w produkcji Morfołaków. Tę zmianę papieru widać na powyższej planszy z 2001 roku, ona ma inne proporcje niż oryginalne Morfołaki. Jest szersza niż pozostałe plansze. Tak czy siak – to był koniec Morfołaków. Aż do 2016.

 

Wersja 2 (2016)

 

Oh boy. Tak patrząc z perspektywy czasu trzeba było się wtedy bardziej przygotować do wielkiego powrotu do tego świata. I to nie tylko technologicznie. Powrót ten nastąpił podczas 24 Hour Comic 2016, w październiku. Jak wiecie jest to 24-godzinny maraton rysowania komiksów. Pomyślałem – będzie pięknie, mam gotowe scenariusze, komiks jest czarno-biały, nie muszę taszczyć farb ze sobą, tylko tusz i piórko, będzie dobrze, poznam nowych ludzi, zwiedzę piękne kraje, mówili. W zasadzie cały ten plan runął w momencie narysowania pierwszej planszy (tej powyżej właśnie). W dwojaki sposób. Po pierwsze technologicznie – kupiłem sobie zły papier. Zwykły brystol. No, taki nie do końca zwykły, był mocno gładki, na tyle, by mnie zwieść z sklepie, ale nie na tyle, by przyjąć kreskę z godnością jaką wymaga ten typ rysunku. Aby to lepiej wam zobrazować, przedstawiam dzięki uprzejmości mojej żony mikroskopowy widok kresek na brystolu zestawiony z widokiem podobnych kresek na papierze który ostatecznie wybrałem do tego komiksu. Mam wrażenie że te obrazki mówią więcej niż tysiąc słów na ten temat:

 

 

 

 

Na wypadek jednak gdyby te obrazki nie był warte tysiąca słów, śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż na zwykłym brystolu położona z piórka kreska staje się mechata, prawdopodobnie zależy to od tego, że piórko kładzie dosyć grubą warstwę tuszu w kresce i ten tusz się rozlewa. Stare Morfołaki były rysowane innym narzędziem, Isografem Rotringa (taka naleciałość ze studiów jeszcze). Rysując ołówkiem lub mazakiem naturalnie takiego problemu nie ma. Tego nie widać na powyższym skanie całej planszy, ale zapewniam was, od razu to zauważyłem gołym okiem i wiedziałem już, że projekt upadł. Jednak będąc twardym zawodnikiem brnąłem dalej podczas tej dwudziestki czwórki, głupio było opuścić kolegów i koleżanki w boju. Wtedy powstało łącznie siedem plansz, które wszystkie posłużyły jedynie jako szkic do porządnych, albumowych plansz a potem poszły do kosza. Zostawiłem sobie tylko tą, na okoliczność tego właśnie artykułu o jednej planszy przez wieki. Ale to nie wszystko. Problemy techniczne to tylko jedna strona medalu. Druga – to problem, z braku lepszego określenia – psychologiczny. Widzicie, Morfołaki to cykl który był rysowany, jak już wcześniej napisałem – bez opamiętania, bez ładu i składu i stricte do szuflady, lub obiegu kserowanych zinów, których było wtedy może kilka w całej Polsce. Nowy album miał być rysowany prosto do wydania albumowego podczas festiwalu komiksowego w Warszawie, wydany w twardej okładce i na kredzie. Jak więc widzicie – problem polegał na tym: jak narysować komiks do szuflady, który łamie wszelkie zasady porządnego rysowania komiksów, a jednocześnie jest komiksem albumowym o statucie, nie bójmy się tego słowa – tak na wpół owianym pewną legendą. Jak połączyć podejście “pieprzyć wszystko, to i tak do szuflady” z narosłym przez lata jako takim profesjonalizmem w temacie rysowania albumów komiksowych. Tyle tematem wstępu. Pierwszym, i jak się okazało największym błędem (tuż po wyborze złego papieru) było to, że ja ten komiks zacząłem szkicować. Tak jakbym rysował Rewolucje. Morfołaki zawsze powstawały bez szkicu. Zawsze. Te naszkicowane totalnie odstawały jakościowo od starych plansz. Może nie tyle jakościowo, co charakterem. To wyglądało jak zupełnie inny komiks. A chodziło mi o to, by ten cykl rysować na tyle podobnie do starego runu na ile się tylko da, biorąc pod uwagę, że minęło 15 lat. Tak więc to pierwsze podejście do powrotu spaliło na panewce, a ta plansza to jedyna pamiątka z tej porażki. Idźmy dalej.

 

Wersja 3, ostateczna (2017)

 

No i tak to teraz wygląda. To jest plansza, którą zobaczycie zaczynając czytać ten album. Szesnaście lat po przerwaniu rysowania, na innym papierze, innym narzędziem, będąc innym człowiekiem próbuję wejść drugi raz do tej samej rzeki. Na fotografiach mikroskopowych powyżej można zauważyć, że ten nowy, odpowiedni papier to 160 g/m2 glossy color copy. Tak, to papier do ksero. Taki grubszy. Ale najważniejsze jest to, że połyskliwy. Jak tusz z piórka zachowuje się na takim połyskliwym, (kredowym? lakierowanym?) papierze – widać pod mikroskopem powyżej. To był ten papier. Ten jedyny, ten najlepszy. Żona mi go znalazła – to oczywiste, że został tym jedynym. Zanim zaczniecie sarkać, że jak to, jak można rysować albumy na takim śmieciowym papierze – chciałem was poinformować, że pierwszy run Morfołaków był rysowany na kartonowych podkładkach do koszulek typu t-shirt, których to podkładek kiedyś używano w sklepach (koszulki były ładnie złożone na takim kartonie). Ten karton był również lakierowany i lśniący i Isograf jeździł po nim jak łyżwa po lodzie. Podobnie jak teraz piórko na tym papierze ksero. Także, jak widzicie, rysowanie tego komiksu na najgorszym materiale jest jakby tradycją. Druga sprawa – teraz łatwo mi o tym mówić z perspektywy czasu i skończonego albumu, ale wtedy, w lutym 2017, kiedy na nowo zaczynałem rysować ten album (tak, ten fakap z pierwszym podejściem do narysowania nowych Morfołaków z października zastrzelił mnie na cztery miesiące), wielkim olśnieniem dla mnie było to, że tego komiksu nie mogę szkicować. Że muszę go bezczelnie puścić, bez przebaczenia, bez poprawiania, bez litości tak, jak te stare Morfołaki. Tak naprawdę pierwsza strona, która została narysowana to nie jest ta pierwsza w albumie (powyżej), tylko pierwsza z drugiej historii pt. Wąwóz. Poza tym to nie była plansza, tylko próba zrobienia tej planszy. Możecie zauważyć że jest większa niż wszystkie inne w albumie – bo nie miała ramek, była po prostu narysowana na odwal na kartce i tyle. Tak po staremu, bez ładu i składu. Ale jak ją narysowałem to wiedziałem, że jestem na dobrym tropie i że to tak właśnie ma wyglądać. Potem poszło już w miarę gładko, co możecie obejrzeć w pierwszej serii mojego cyklu video Ink Companion, o tutaj.

 

Taka jest historia tej planszy, papieru, tuszu, narzędzi i mentalnych potyczek z samym sobą jakie musiałem przejść by dać wam do ręki ten nowy tom morfołackiej sagi. Mam nadzieję, że stare i nowe jakoś ze sobą współgra.



scenariusz vs strona


Najczęściej scenarzysta polski pisze komiksy w formie opowiadania. Co, kto, gdzie i dialogi. Reszta zostaje w gestii rysownika. Czasami jednak ma on konkretną wizję planszy i nie ma bata, trzeba trzymać się scenariusza. Co ciekawe, Nikodem Skrodzki, scenarzysta morfołaków prawie wszystko pisał w formie opowiadania, czasami tylko dawał sugestię ułożenia kadrów na stronie. Jednak, nie wiedzieć czemu, te dwie strony rozrysował szczegółowo, dzięki czemu mogę wam pokazać porównanie scenariusza ze skończoną stroną. Enjoy!



Rewolucje: Integral release announcement


Dla odmiany dobre wiadomości, zwłaszcza dla czytelników Rewolucji którym brak pierwszych, egmontowskich tomów. Do druku właśnie poszedł integral tej serii, składajacy się z pierwszych czterech tomów. Łącznie dwieście stron komiksu opatrzonych nową okładką.
Te cztery tomy składają się z pozornie niepowiązanych ze sobą krótkich historii, które, gdy spojrzeć na nie z pewnej odległości, układają się w zamkniętą, mozaikową historię.
Po przeczytaniu tego integrala polecam ponowne przeczytanie tomów 6-9, w których znajdują się drobne odniesienia do tej pierwszej tetralogii.
A teraz najlepsze: premiera integrala Rewolucji wypada już 29 sierpnia 2016!
//–
[Info techniczne na marginesie: ostatni miesiąc spędziłem przygotowując cały materiał na nowo do druku. Skanowanie, czyszczenie ramek i dymków, i co najważniejsze, nowe, zunifikowane liternictwo na wzór nowych tomów z tej dekady (patrz: Rewolucje 9 i 10).]

rew_int_okladka_600





Je Suis Charlie


je_suis_charlie

Przeraża mnie fakt, że żyjemy w świecie w którym można zginąć za rysunek. To po prostu niewiarygodne, żeby praca satyryka gazetowego stała się zawodem wysokiego ryzyka. Niezależnie od poglądów redakcji Charlie Hebdo – zwalczanie pióra kałasznikowem to absurd. Dla rysownika nie ma nic bardziej osobistego niż jego własny rysunek, dlatego właśnie w tej formie wyrażamy swój sprzeciw, żal i gniew wobec wydarzeń w Paryżu. Namalowanie czegoś, czegokolwiek, to był naturalny odruch. Robimy to na co dzień, nic dziwnego że w takiej sytuacji również uciekamy do swojej kartki, ołówka, pędzla.



Rewolucje reset


rew_reset_01

Zmiany, zmiany, zmiany.

Plan był w miarę prosty: namalować album do grudnia, wydać na gwiazdkę – profit i sława. Jednak niespodziewanie okazało się, że gwiazdkowy komiks wypadałoby skończyć przed grudniem, w sumie to na początku listopada, więc czasu zostało niewiele. Teoretycznie taki termin byłby do zrobienia, ale dwa czynniki zaważyły nad tym, że tak się jednak nie stanie.

1. Po rozpoczęciu prac, jakoś pod koniec września, zakładałem że zrobię po bożemu, jak Rosiński w Thorgalu, 46 stron i fajrant. Jednak po kilku pierwszych stronach stało się jasne, że raczej nie zmieszczę się w tej liczbie stron. Tak powiedzmy jest 50% szans że się zmieszczę. W tym momencie ten termin listopadowy już trochę pada na pysk. Drugi punkt kładzie go na deski.

2. Po zrobieniu siedmiu plansz NAGLE okazało się, że wszystkie są, co tu dużo mówić, słabe. Wygląda na to, że nie wstrzeliłem się z gamą kolorów oraz że traktuję kontur zbyt dokładnie, zachowawczo, jak 20 lat temu. A przecież nie o to chodzi. Gryzłem się z tą myślą przez jakiś czas, zasięgałem rad mędrców (żony) i w końcu wyszło, że trzeba to wszystko wywalić do kosza i zacząć od nowa. Termin listopadowy już kompletnie odpada.

Tak więc kolejne Rewolucje pojawią się dopiero na targach książki w Warszawie. W sumie ciężko mi znaleźć złe strony takiego przesunięcia premiery. W maju ten komiks będzie dłuższy i lepiej namalowany, ja zaś nie muszę teraz napieprzać po nocach byle tylko zdążyć. Fakt, oznacza to że w tym roku nie będzie Rewolucji, ale w tym roku był już Blaki 4, więc w świetle planu “1 album rocznie” jestem czysty jak łza.

Na marginesie – taka sytuacja zdarzyła mi się wcześniej tylko jeden jedyny raz, przy rozpoczęciu prac nad albumem Rewolucje na Morzu. Wtedy zdaje się byłem bardziej radykalny, już po pierwszych czterech planszach stwierdziłem że to syf i trzeba to wywalić i zrobić od nowa. Dzięki temu album ten wygląda jak wygląda i jest najdłuższą historią jaką kiedykolwiek namalowałem. To wróży dobrze temu nowemu, właśnie zresetowanemu albumowi.

Szczerze mówiąc spadł mi kamień z serca, bo jednak krótkie terminy to zło wcielone. Jak się okazało nie jestem w stanie przeskoczyć swojego trybu “maximum jedna plansza dziennie” – bo i po co. Muszę teraz spokojnie poszukać odpowiedniej kolorystyki i kreski. Mam czas. Przy okazji – ten album prawdopodobnie powstanie jeszcze w tym roku, jeśli nie w całości, to prawie, po prostu wydanie przesuwa się skokowo na czas festiwalu w Warszawie.

Co ciekawe, jednym z czynników które zadecydowały o resecie tego tomu był mój komiks z pierwszego tomu Profanum – Sztorm. Pamiętam że świetnie mi się go malowało, jak go sobie teraz obejrzałem to stwierdziłem że tak – to jest kierunek w którym chcę iść.

Jedno mnie zastanawia, co zrobić z tymi “złymi” planszami – podrzeć i wywalić czy wrzucić do sklepu na sprzedaż po taniości. W końcu bootleg rzecz też cenna.

Poniżej jedna z plansz do wymiany:

rew_reset_02



Rewpocalypse 2013


Przygarnij kotka, mówili.
Będzie wspaniale, mówili.
Gdzie oni teraz są, muszę ich znaleźć i dać im w ryj.
Jakiś czas temu stwierdziłem że zrobię inwentaryzację swoich komiksów bo jakoś mi się nie zgadzała liczba egzemplarzy w sklepie z tym co było w kartonach. WIęc patrzę w ten jeden stosik, patrzę i nie wierzę – nalane. I to tak nie że ostatnio, tylko niedgysiej. Tak że zdążyło wyschnąć. Taki siur ninja, przyczajony, ukryty, zabunkrowany jak beczki z odpadami radioaktywnymi w lesie.
Ok, ja rozumiem, szczać po kątach kocia rzecz, przecież kuweta to tylko taki umowny termin, kuweta to stan umysłu a nie miejsce.
Ale.
Te komiksy były zafolijkowane. Elegancko. Więc jak bardzo trzeba być kocim chujkiem i zaszczać tak, żeby dostało się do środka paczki i zalało komiksy?

 

szczoch_01

(more…)



Ciężki los scenarzysty…


[warning: this is for Polish readers only]

scenarzysta

Tak sobie pomyślałem, że jednak bycie scenarzystą komiksowym to ciężki kawałek chleba.

No bo tak.

Załóżmy, że czytelnicy komiksów to taka wioska. Wioseczka taka. Powiedzmy – ostatnia wioska która opiera się jeszcze najeźdźcom. Natomiast ty, drogi scenarzysto jesteś pustelnikiem, odludkiem, wieszczem i wróżbitą, który mieszka na wzgórzu za wioską w swojej lepianko-dziurze w ziemi. Praktycznie nikt do ciebie nigdy nie przychodzi, bo prawie nikt nie wie że tam mieszkasz, a jeżeli nawet wiedzą że tam mieszkasz to nie przychodzą bo i po co. Nikt z nich nie wie, że w twojej głowie siedzą te wszystkie fantastyczne historie. Że gdybyś tylko mógł, opowiadałbyś godzinami o innych światach, wspaniałych bohaterach, niesamowitych zdarzeniach. Gdybyś tylko mógł.

Jedyną osobą, która czasami do ciebie wpada w odwiedziny jest wioskowy głupek. I to tylko dlatego, że kiedyś próbował sam wyjść poza wioskę na szeroki świat i się zgubił po dwustu metrach i jakoś doczołgał do twojej ziemianko-lepianki, gdzie go doprowadziłeś do stanu używalności, pokazałeś którędy się wraca do wioski oraz zmusiłeś żeby ci obiecał, że będzie szedł prosto do domu i nie skręci znowu na łąkę. I tak jakoś ten wioskowy głupek przywiązał się do ciebie z wdzięczności i teraz odwiedza cię czasami i zalewa klepisko w ziemiance wywarem z rumianku.

Tak naprawdę nie masz wyjścia. On jest jedyną osobą której możesz swoje opowieści przekazać. Wiesz, że to nie jest dobry pomysł, ale cóż zrobić. Albo to, albo nic. Więc opowiadasz. Opowiadasz wszystko, oddajesz mu każde słowo, każdą myśl, każdą konstrukcję. Oddajesz mu całe swoje światy. I on tak siedzi godzinami, rumianek dawno wystygł.

A potem leci na dół do wioski i tym swoim zidiociałym, głupkowatym językiem opowiada wszystkim twoje historie. Pieczołowicie, dokładnie, szczegółowo, no stara się chłopak. Jednak jest tylko wioskowym głupkiem, to nie jego wina, że z twojego opowiadania mało co zrozumiał, a jeszcze mniej zapamiętał. Co najdziwniejsze – to wystarczy. Bo cała wioska słucha jego opowieści. Potem klepią go po plecach mówiąc – fajna historyjka. Ładnie to wymyśliłeś, wioskowy głupku. Całkiem zgrabnie. Dobry jesteś w wymyślaniu tych takich historyjek, głupku. I nawet mówią to bez sarkazmu, bo jak na głupka – to te jego historyjki rzeczywiście w miarę zgrabne są. Te jego historyjki.



the flejm brejker 2013 [młodzi vs starzy edycja RCK]


rck

Głos w sprawie młodzi komiksiarze kontra komiksowa sitwa trzymająca władzę:

ja was wszystkich teraz jednym komciem pogodzę. uwaga.

Droga młodzieży! – “w tym kraju ciężko się przebić młodym” – bo w tym kraju CIĘŻKO JEST SIĘ PRZEBIĆ WSZYSTKIM, bez względu na wiek i staż. Komiksów nikt nie czyta, wydawanie ich jest donkiszoterią, a rysowanie jest chorobą umysłową. Tak, wielu z nas cierpi na tę chorobę, niżej podpisany także, rysujemy te cholerne komiksy bo musimy, bo taka jest nasza natura. Natomiast WYDAWANIE to zupełnie inna para kaloszy. W Polsce prawie nikt nie czyta książek, nikt nie czyta tekstów dłuższych niż trzy strony na portalu, więc co dopiero komiksy.

To powiedziawszy – swoją frustrację na brak publikacji kierujecie w złą stronę. Nie bijcie w komiksową sitwę, tylko w czytelnictwo które umarło. To nie my jesteśmy winni, naprawdę.

Dlatego tak bardzo to boli nas, starszych stażem komiksiarzy, bo nie widzicie że my wszyscy jedziemy na jednym wózku. Bez względu czy rysujesz komiksy od roku czy od dwudziestu lat, wszyscy jesteśmy tacy sami.

Drodzy Starzy! przypomnijcie sobie, jak w latach 90 albo wczesnych 2000 rysowaliście te komiksy do tych cholernych zinów kserowanych albo prosto do szuflady klnąc z pianą na ustach na brak JAKIEJKOLWIEK szansy na wydanie. Ta nasza komiksowa młodzież ma teraz podobnie. Jedyne co nas różni to to, że wtedy nie było internetu i żaden z nas nie mógł tej frustracji uzewnętrznić. To powiedziawszy – my jesteśmy starzy i przeżarci robakiem. Patrzymy z boku jak te młode sny się rozwijają i umierają na naszych oczach – dajmy się im wypalić. Jak się spalą to zobaczą że siedzimy obok i patrzymy ze zrozumieniem. Ci, którzy po tym spaleniu będą nadal chcieli robić komiksy razem z nami – staną się członkami naszej rodziny na stałe.

Tak więc – ciernisty krzewie – pal się. Wypalaj ten błękitny płomień nadziei na przyszłość. Jak już walniecie głową w mur – my tam będziemy.

Podamy rękę.

Powitamy w komiksowie.



Szacunek to takie ładne słowo


Zaczęło się tak:

tokio bomb

A skończyło listem do ministra kultury, Miasta Łodzi i ŁDK-u z żądaniem zaprzestania łamania majątkowych praw autorskich tj. usunięcia prac z ekspozycji. List nie był otwarty, także nie będę go tu przytaczał, jednak zaznaczę że zawierał on słowa: oburzenie, skandaliczne, oraz naruszenie praw. Sprawa dotyczyła prac Michała Śledzińskiego, Karola Kalinowskiego oraz moich.

Plansze z wystawy usunięto.

Zanim napiszę kilka słów wyjaśnienia całej sytuacji, chciałbym spytać organizatorów wystaw z Łodzi:

Czy wy sobie, za przeproszeniem, jaja robicie? Czy my jesteśmy dziećmi? To jakaś zabawa w “robienie wystawy” której nie znam?

Nikt nie zwrócił się nawet z zapytaniem, czy nasze prace mogą się na tej wystawie znaleźć. To nie tylko działanie bezprawne, ale i pokazujące brak jakiegokolwiek szacunku do autora komiksów jako twórcy sztuki.

Skoro o sztuce mowa, wyobrażacie sobie żeby taka sytuacja miała miejsce w jakiejkolwiek innej dziedzinie sztuki? Przykładowo – odbywa się wystawa malarstwa, o której autor nic nie wie. Odbywa się koncert, tylko nikt kompozytora nie poinformował. Kręcą film na podstawie książki, ale pisarz dowiedział się o tym z gazet. Takie sytuacje nie mają prawa się wydarzyć. Dlaczego jest to możliwe u nas, w komiksowie?

Jak to jest, że panowie nie wzięliście również bez pytania prac Andrzeja Mleczki, czy Marka Raczkowskiego? Obaj przecież też tworzą komiksy.

Bo to szanowani artyści i skończyło by się to procesem sądowym?

No pewnie.

To dowodzi, że polski komiksiarz to człowiek drugiej kategorii. Taki co nie zagrozi sądem. Taki co się ucieszy że go wzięto na wystawę do Tokio, mimo że bez jego wiedzy. Taki dzieciak. Niegroźny taki. Przecież nic nie zrobi, to tylko komiksiarz.

Nikt nie będzie nas szanował, dopóki my sami nie będziemy szanować własnej pracy, własnych praw autorskich i własnego fundamentalnego poczucia wartości jako twórcy komiksów.

Na tę wystawę wzięto nas z założenia, że przecież wszystkim nam leży dobro polskiego komiksu na sercu. Oraz jego PROMOCJA.

Że my tu wszyscy razem wspólnie złączymy ręce i dla tego polskiego komiksu i jego promocji zrobimy wiele – oczywiście za darmo.

To założenie jest potwornym nieporozumieniem.

Po pierwsze – co już pisałem i mówiłem nie raz – promocja polskiego komiksu jest niemożliwa. To tylko słowo wytrych, zeszmacone przez dekady bezowocnego bicia piany. Promocja to również znienawidzone przez wszystkich grafików słowo które często się słyszy od co zaradniejszych zleceniodawców – pieniędzy nie mam, ale za to będzie miał pan promocję własnego nazwiska. Słowo PROMOCJA działa na twórcę jak płachta na byka. Nie proponowałbym się powoływać na promocję. Nigdy.

Po drugie – dobro polskiego komiksu? Dobro polskiego komiksu to dobro jego twórców. Jak można w ogóle mówić o działaniu na rzecz dobra polskiego komiksu, jeżeli jego twórców traktuje się jak dojne bydło, które można z zagrody do zagrody po prostu grupowo przepędzić.

A propos zaganiania do zagrody – mam 35 lat, rysuję komiksy od 20, mam na koncie 14 wydanych albumów komiksowych. Określani przez was “twórcami średniego pokolenia” Tomasz Leśniak i Jacek Frąś są ode mnie młodsi o rok. Wypraszam sobie nazywanie mnie “komiksiarzem młodego pokolenia”. Zwłaszcza że takie określenie dobitnie pokazuje, że nic o mnie nie wiecie, a moich komiksów nie czytaliście.

Akurat źle trafiliście. Kompletnie nie zależy mi na promocji polskiego komiksu, tak jak nie zależy mi na kopaniu zdechłego konia. Nie zależy mi również na splendorach wystawy w Tokio. W Tokio znają mnie z czego innego.

Ręce precz od moich komiksów. Nigdy bez mojego pozwolenia.

leeloo

senno ecto gammat

p.s. –

Zanim komukolwiek przyjdzie do głowy skrytykowanie naszej akcji wycofania plansz z wystawy w Tokio – spójrzcie na to: od lat MÓWI SIĘ że polski komiks nie jest szanowany przez nikogo. Że twórcy robią za bułkę. Że minister nie chce wziąć nas na kongres. I tak dalej.

Przejdźmy od słów do czynów.

Przyjmując że komiks to dziedzina sztuki, postąpiliśmy dokładnie tak samo, jak postąpiłby dowolny artysta z innej dziedziny sztuki postawiony w naszej sytuacji. Odrzucając cały kontekst komiksowa, tego grajdołkowego podziału kto z kim się kumpluje, a kto kogo nie lubi, kto umie rysować a kto nie – spójrzmy na sytuację całkowicie obiektywnie. Organizatorzy wzięli nasze prace bez naszej wiedzy i pozwolenia. My zażądaliśmy usunięcia tych prac z wystawy. Tylko tyle.

Aż tyle.

Ja wiem że polski komiksiarz cierpi na chroniczną niską samoocenę. Ja wiem że nasi “działacze” wcale w tej sytuacji nie pomagają, a wręcz przeciwnie.

Chcecie zobaczyć jak wygląda poczucie wartości twórcy komiksu w użyciu? Proszę bardzo:

W związku z zaistniałą sytuacją przewidziana na nadchodzący łódzki festiwal wystawa Pastel Games nie odbędzie się.



o komiksach w Polsce


Czym dla Ciebie jest kultura komiksowa? (jak mógłbyś ją zdefiniować, co się na nią składa, czy i dlaczego możemy o niej w ogóle mówić?)

Kultura komiksowa to opowiadanie komiksem. To sposób komunikacji opowiadającego z czytelnikiem. Taki sam jak film, książka, malarstwo. Mam historię w głowie, chcę ją opowiedzieć – i tu wkracza predyspozycja do tworzenia komiksów. Nie potrafię pisać książek, a produkcja filmowa jest za droga, komiks jest czymś pośrodku, czymś na co każdego szaraczka stać. Kultura masowa? Na szczęście nie, ale tylko dlatego, że mało kto zdaje sobie sprawę z potencjału tego środka przekazu. Bo mało kto czyta komiksy. Bo są mało popularne w naszym kraju. Bo przez lata wciskano wszystkim do głowy że komiks jest dla dzieci i zjawisko to nie wykraczało poza małpę w mundurze i ripoff asterixa. No i Kloss, dopełnienie świętej trójcy polskiego komiksu. Kloss który idealnie wpasowuje się w dziecięcość komiksu jako że każdy chłopak lubi się bawić w wojnę. Kloss jest dla tych chłopców. To jest właśnie obraz komiksu w Polsce. Niezmienny, spiżowy, trwały, wieczny, granitowo – marmurowo bartko – dębowy. Kultura komiksowa niepopularna i niemasowa – definiowana poprzez twórców komiksu. Twórców którzy jakimś zrządzeniem losu zakochali się w komiksie i, co najważniejsze, pozostali przy nim gdy już dorośli. Proces powstawania zjawiska o nazwie twórca komiksu jest bardzo zindywidualizowany i tutaj płynnie przechodzimy do odpowiedzi na pytanie numer dwa.

Które kulturalne wydarzenia i inicjatywy uważasz za najważniejsze dla rozwoju kultury komiksowej w Polsce? (Uzasadnij swój wybór.)

Żadne. Coś takiego jak rozwój kultury komiksowej w Polsce nie istnieje. Kontynuując z poprzedniej wypowiedzi – psychologiczny proces wytwarzania się twórcy komiksu jest maksymalnie zindywidualizowany. Kultura komiksowa jest wytworem rysowników i pisarzy komiksowych. Pytanie o rozwój tej kultury jest pytaniem o zwiększenie przyrostu naturalnego twórców komiksu. Jest to kompletnie poza zasięgiem wpływów najmocniejszych działaczy komiksowych, nie tylko w Polsce, ale wszędzie. Dopóki nie powstanie w Polsce wyższa uczelnia ucząca tworzenia komiksu – nie ma szans na rozwój sytuacji komiksu w Polsce. Podkreślam – to dotyczy aspektu twórców komiksu, nie czytelników. O ile to jedno jedyne rozwiązanie na polepszenie kultury komiksu się znalazło, te wyższe uczelnie, tak sposobu na polepszenie czytelnictwa komiksu nie ma i nie będzie. Z prostego powodu. Komiks to medium przestarzałe, praktycznie wymierające i trzymające się kurczowo bytu jeszcze tylko dzięki zawziętości twórców. Ta zawziętość to jedna z głównych cech charakteru wymaganych do tego by zostać twórcą komiksu, inaczej nie da rady. Dlatego to się jeszcze trzyma kupy. Komiksów się nie czyta, bo są pożywką dla zdziecinniałych matołów. Natura ludzka już taka jest, że poprzez negację i deprecjonowanie nie-siebie-samego, podwyższamy poczucie własnej wartości. Odrzucamy wszystko co nie podwyższa naszej wartości rynkowej. A komiks jest idealnym celem dla takiego procederu. Komiks? Bez żartów. Przecież to dla dzieci. Ale tu się nie ma co dziwić i oburzać. To jest całkowicie naturalne. A żeby dostrzec potencjał przekazu komiksowego, trzeba mu się przyjrzeć bliżej. Jedyny problem? Nikt nie patrzy. Dlatego sytuacja czytelnicza jest w głębokim dole bez szansy na poprawę. A wracając na chwilę do działań które aktualnie się odbywają. Wszelkie spotkania, panele, warsztaty, wystawy, konwenty, festiwale i dni komiksu są tak naprawdę psu na budę w temacie rozwoju czegokolwiek. Służą jedynie spotkaniom twórców z różnych krańców Polski, co zresztą każdy twórca ochoczo podkreśla przybywając na takie wydarzenie. Spotkać się z kolegami, powygłupiać się a być może porozmawiać trochę o komiksie. Takie spotkania nawet nie służą integracji bo grupa rządząca zna się od dawna i jest to w miarę zamknięty krąg, bądź kilka kręgów, w zależności od geografii Polski. To dobitnie widać poprzez fakt że owszem, pojawiają się nowi młodzi twórcy, ale oni są już od początku zorganizowani w swoje własne małe podgrupki ziomków, a grupa z grupą się nie zejdzie. Nie ma szans. Chyba że wcześniej dogadają się przez internet. Ale na samym wydarzeniu festiwalowym coś takiego jak integracja nie istnieje. Jeżeli poznałeś kogoś nowego na festiwalu – istnieje 80% prawdopodobieństwo że wcześniej poznaliście się na sieci. Tak więc podsumowując odpowiedź na pytanie nr dwa – żadne kulturalne wydarzenia i inicjatywy nie wpływają na rozwój kultury komiksowej w jakikolwiek sposób.

Jak oceniasz kondycję kultury komiksowej w Polsce?

Ocena kultury to ocena twórców. O ile mam nieskończony szacunek dla każdego kto zajmuje się tworzeniem komiksu, choćby przez to że wiem kolokwialnie mówiąc “jak to jest”, to trzeba powiedzieć że nasza kondycja jest dobra o ile nie bardzo dobra, biorąc pod uwagę warunki w których się znajdujemy. Niestety biorąc pod uwagę te warunki. Niestety, bo o wiele przyjemniej by było gdyby tych warunków nie było. Gdyby można było tę kondycję oceniać w sposób nieuwarunkowany ilością kłód pod nogami. Kłód takich jak prawie zerowy odbiór i oddźwięk, kompletny brak jakichkolwiek szans na zarobienie przyzwoitych pieniędzy dzięki komiksowi czy ogólna śmieszność samego założenia bycia twórcą komiksu. O ile twórca komiksu zdaje sobie sprawę z wartości swojej pracy, o tyle zdaje sobie również sprawę z tego że nikt nigdy jego pracy nie potraktuje poważnie. Poza światkiem komiksowym naturalnie. A i w tym światku ciężko jest uzyskać i, co ważniejsze, utrzymać poczucie docenienia. A poza światkiem? Lepiej się nie przyznawać że jest się twórcą komiksu. Lepiej powiedzieć że jest się grafikiem. Albo scenarzystą. Scenarzystą bliżej nieokreślonej gałęzi sztuki wymagającej scenariusza. Tak, komiksiarze to rodzaj dumny i butny, sęk w tym że im bardziej jesteśmy dumni z tego co robimy na zewnątrz, tym bardziej to zewnętrze patrzy na nas jak na, żeby nie przesadzać, niegroźnych debili. Przypominam, za takim zaszufladkowaniem twórcy komiksu idzie podwyższenie poczucia własnej wartości szufladkującego, więc kto by na to nie poszedł. Każdy by poszedł. Tak więc – biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki – kondycja naszej kultury jest dobra. Bardzo dobra. To zadziwiające jak dobre rzeczy można stworzyć pozostając w permanentnym stanie niedocenienia przez ogół.

Jak widzisz przyszłość kultury komiksowej w Polsce? (Czy komiks i kultura łączy trwała więź czy „przelotny romans”? / W odpowiedzi uwzględnij swoje wizje, plany, marzenia)

Dopóki pojawiać się będą nowi twórcy – dopóty ta przyszłość będzie wyglądać dobrze. Czy będą się pojawiać? Prawdopodobnie tak. To coś jak z miłośnikami vinyli – ta technika powinna dawno zginąć, jednak trwa. Nasza komiksowa sytuacja w Polsce jest idealnym przykładem na to, że komiks sztuką bywa. Sztuką, która się po prostu wydarza z wewnętrznej potrzeby twórcy. Komiks zawdzięcza swój przedłużony byt dzięki swojej unikatowej formie przekazu. Właśnie ten tryb zombie jest poniekąd ostatecznym dowodem na przynależność komiksu do kategorii kultury. Nie masowej. Jednostkowej. Komiks masowy jest skazany na wymarcie. Komiks jako forma sztuki operująca narracją – będzie trwał tak długo, dopóki twórcy, lub przyszli twórcy będą świadomi unikalności tego przekazu. Jak się mamy? Mamy się dobrze. Nieoczekiwany happy end długiego bolesnego wywodu który na takie zakończenie nie wskazywał. Bo tak naprawdę wszystko co zostało tu powiedziane to kolokwializmy które każdy twórca komiksu zna, jeśli nie świadomie, to podskórnie. A jego odpowiedź na to? Wzruszenie ramionami i dalsze tworzenie komiksów wbrew wszystkiemu. Wbrew logice. Mowiłem już o zawziętości komiksiarza? No właśnie.


Next Page »