Rewolucje Integral, recenzja na Waku


Wiara i czucie? Czy też może mędrca szkiełko i oko? Wydaje się, że w serii „Rewolucje” wszystko jest jasne. Wydaje. Bo pozory mylą.

Gilbert. Doktor termodynamiki, który pracuje nad wysłaniem w kosmos rakiety. Profesor Bejmurat. Przy pomocy swych trumien szuka kontaktu ze śmiercią. Fransis Kopol. Rejestruje obrazy na taśmie. Henryk Naphta. Podróżnik w czasie. Czterech mędrców. Obok nich na planszach pojawia się jeszcze kilku innych odkrywców i wynalazców. Podróżujący pod wodą Jacques. Pracujący nad urządzeniem do przenoszenia przedmiotów na odległość prof. Nett. Próbujący odkryć tajemnice Czarnego Lądu Roland. Medyk Lemaitre. Numerolog Melnitzki. Polarnik, filmowiec… A nawet ruska mafia oraz Maria Skłodowska i Piotr Curie! Oświeceni. Ale jednocześnie ciągle poszukujący czegoś nowego. Bohaterowie serii komiksowej „Rewolucje” Mateusza Skutnika.

Zaistnieli już w latach 2004-2006 w czterech albumach „Parabola”, „Elipsa”, „Monochrom” i „Syntagma”. Od dłuższego czasu komiksy te nie były jednak osiągalne w normalnej dystrybucji. Dlatego też doczekały się – w końcu! – wznowienia. Tym razem w jednym, grubym tomie (a że w sprzedaży dostępne są kolejne tomy serii – to „Dwa dni”, „Na morzu”, „We mgle”, „W kosmosie”, „Pod śniegiem” oraz „Pełna automatyzacja” – integral „Rewolucje 1-4” dopasowano formą do nich). To dobre rozwiązanie, bo komiksy tworzą pewną całość, gdzie w tomie czwartym wyjaśnia się większość tajemnic. Ba, można odnieść wrażenie, że przez długi czas Skutnik wodzi nas za nos. Wprowadza na karty komiksu nowe postaci, tworzy – często kilkuplanszowe – nowelki (jedną z nich jest „Kinematograf” przesłodzony w wersji animowanej przez Tomasza Bagińskiego), z których buduje poszczególne części. Promuje tych swoich wynalazców, by zderzyć ich z dalekowschodnią „Rozprawą o naturze”.

Pierwsze cztery tomy „Rewolucji” nie są dla mnie nową lekturą. Mimo tego z przyjemnością przypomniałem sobie początek cyklu. To zgoła odmienne komiksy, niż tomy ostatnie. Skutnik tkwi jeszcze w podziemnej stylistyce, znanej z „Morfołaków”, komiksów o „Blakim” czy szortów drukowanych w fanzinach. To z nich wywodzą się wielkie głowy, koślawe domy i charakterystyczne drzewa. Dopiero zaczyna malować w psychodeliczne barwy, by w następnych pracach rozwijać tę technikę do perfekcji.

Kto nie miał jeszcze do czynienia z „Rewolucjami”, powinien skosztować. Kto przegapił któryś z albumów wydania Egmontu – niech nie zwleka. Myślę, że wydanie Timofa i cichych wspólników też nie będzie długo zalegało na półkach. Wszak “Rewolucje” to jedna z najlepszych polskich serii.

Mamoń