Rewolucje w Kosmosie, recenzja na Paradoksie


Rewolucje powróciły. Dosłownie i w przenośni – bowiem jednym z tematów, który podejmuje Mateusz Skutnik w najnowszym tomie swojego cyklu jest rewolucyjna rola nauki, która potrafi przecierać zupełnie nowe szlaki w rozwoju ludzkości. Otwarte przez nią drogi nie zawsze jednak prowadzą do świetlanej przyszłości. Czasem przynoszą ze sobą nastrój grozy i niesamowitości, niepokoju i niepewności.

Autor powtórnie wykorzystał plansze z poprzednich Rewolucji, jednakże dzięki obróbce graficznej zyskały one zupełnie nowy wymiar. Dopiero ich porównanie uświadamia w pełni czytelnikowi ewolucję, jaką przeszedł jego styl w ciągu ostatnich kilku lat. Skutnik pozostaje wierny wypracowanemu przez siebie sumarycznemu sposobowi traktowania postaci, jednakże w obrębie innych środków formalnych ostatnie trzy tomy przyniosły istną rewolucję. Śmiało kładziony kolor zastąpił minimalistyczne, niemal jednolite plenery. Nie oznacza to jednak, że Skutnik przestał być konsekwentny w swoich kolorystycznych wyborach. Wręcz przeciwnie – barwy są dość ograniczone, zestawione kontrastowo, w pojedynczym kadrze dominuje w sposób widoczny jeden kolor. Jednak w pozornych monolitach plansz pojawiają się wyraziste kontrapunkty barwne – zielenie pośród fioletów, żółcie wśród błękitów. Autor doskonale wykorzystuje świetliste, czyste barwy właściwe akwareli, ale jednocześnie udaje mu się zbudować konstrukcję chromatyczną o wielu poziomach. Nie zadowala się zwykłą zmianą waloru, różnicuje także natężenie i temperaturę barw.

W sferze fabularnej album pozostaje dla mnie sporym zaskoczeniem. Umiejętne wykorzystanie wątków z poprzednich części cyklu, domknięcie ich za pomocą niespodziewanej klamry to z pewnością fakt, który zostanie doceniony przez fanów Rewolucji. Jednocześnie chciałabym zwrócić uwagę na „gościnny występ” Szymona Holcmana w roli scenarzysty. Fabuła wymyślona przez niego bardzo dobrze wpisuje się w znaną nam atmosferę niesamowitości, suspensu i absurdu, jaką przesycona jest cała seria. W najnowszym albumie śmiało wykorzystuje atrybuty znane z popularnej literatury steampunkowej, jednakże magia technologii nie jest dla autora najistotniejsza. To, co najważniejsze, wydarza się na styku człowiek – maszyna. Relacje przedstawione przez Skutnika pomiędzy tymi dwoma rodzajami bohaterów są bardzo subtelne i niejednoznaczne. Ponadto pojawiają się dwa momenty skrajnej samotności – jeden, kiedy rozbitkowie są odizolowani od wszelkiej technologii, a drugi, kiedy to maszyna zamyka w sztucznym, alienującym kokonie człowieka. Prezentuje również przed oczami czytelnika cały wachlarz sytuacji pośrednich, od fascynacji dziecka kosmosem, po bezkompromisowe dążenie do poznania wszechrzeczy. Codzienność zwykłego konstruktora ilustruje przede wszystkim epizod autorstwa Szymona Holcmana, ale na tle obyczajowego sztafażu powstaje w finale dziełko mogące być ironicznym komentarzem do słynnych praw Murphy’ego.
Niewątpliwie Rewolucje: W kosmosie są kolejnych udanym tomem w dorobku Mateusza Skutnika, to jednak mogą stanowić dla czytelnika wymagającą lekturę. Nie zmienia to jednak faktu, że każda minuta spędzona nad skrupulatnie rozrysowanymi planszami nie będzie stracona.

Ania Stańczyk