Strych; recenzja Gonza


Album to krótkie formy z zinów z przełomu tysiącleci. Są jednoplanszówki, sa formy na parę stron. Nieco surrealizmu, oniryzmu i psychodeli, sporo bełkotu. Scenariuszowo to o perły tu raczej ciężko, ale są też fajne ciekawostki pokroju przedpotopowego Blakiego, czy kwaśnych zabaw Małym Nemo McKaya. Co innego rysunkowo. To różne, zupełnie różne często od siebie style, a tym bardziej inne od tego co Skutnik wyrabia w swoich komiksach od dobrych paru lat. Mnie szczególnie do gustu przypadły zabawy z rysowaniem kadrów z minimalną ilością odrywania pisaka od papieru. Fajne.

Ten album spełnia określoną funkcję – daje wgląd w to, co jeden z bardziej cenionych obecnie rysowników… średniego (???) pokolenia wyrabiał te dziesięć, naście lat temu. Jak wyglądały jego poszukiwania, powiedzmy, artystyczne (no wiadomo że komiks to nie sztuka, ale niech będzie), jak eksperymentował, jak kształtował się jego warsztat i zmieniał styl. Takich rzeczy jest mało na naszym rynku, fajnie że powstają, na pewno są osoby, które chciały takie coś zbierające zapomniane już plansze Mateusza posiąść.

Z drugiej strony – nie byłbym sobą, gdybym nie pojęczał, a mam na co. Karma musi się wyrównać, po słodzeniu za Rewolucje.

Nie rozumiem klucza, według którego poszeregowano komiksy. Daty zmieniają się jak w kalejdoskopie. Przecież można by chyba je uszeregować chronologicznie. Czy może stał za takim rozwiązaniem inny powód? Jaki???

Dalej. Pomimo wglądu w to, jak wyglądał warsztat Skutnika te naście lat temu, w dalszym ciągu są to w większości średnie historyjki, z których chyba żadnej już nie pamiętam. Część jest do scenariuszy autorskich, część nie, mniejsza o to.

W efekcie to tomiszcze zinowych płodów sprzed dekady. Fajnie że takie rzeczy się wydaje, jest to kontrast pewien do choćby szkicownika KRLa, gdzie się załapały tylko szkice, a takich na przykład zapomnianych komiksów których pewnie Karol ma w pytę, już nie ma. Podobnie pewnie będzie ze szkicownikiem Śledzia (gdzież ach gdzież są komiksy z czasu Azbestu?). Nie w pełni jednak rozumiem potrzeby, by zinowe mazy puścić na dobrym papierze, w grubej oprawie i za 50 zetów. Zawartość by mi bardziej pasowała jednak do bardziej ascetycznego wydania, ot, choćby wcale nie żenującego Best off the Ziniols.

Mimo wszystko nie odradzam, nie potępiam, nie krytykuję. Tak samo jednak jak ostatnie Rewolucje mogę polecić każdemu, tak strychowa archeologia to raczej album dla a) kolekcjonerów co łykają wszystko i b) fanbojów Skutnika. Typuję zresztą że Timof na taki target właśnie wykalkulował nakład. Reszta może sobie chyba ten album odpuścić, czekając na kolejne Rewolucje.

Nie wiem. Mam problem. Takie wydanie ziniarskich płodów wydaje mi się zupełnie nieadekwatne. Co by nie mówić Skutnik to jeszcze ani nie Christa, ani nie Baranowski, a skoro nie zacność zawartości przesądziła o formie wydania to co? Żywy klasyk średniego pokolenia, zamieszkujący trójmiasto, producent gier, komiksy robiący pokątnie? Z drugiej strony fajnie było te ciekawostki wchłonąć, nawet jeśli wiele mi po nich w głowie nie pozostało.

autor: Gonzo.