Tetrastych; recenzja na Ziniolu


52 komiksy w 52 tygodnie – jak sobie założył, tak zrobił. Mateusz Skutnik dla potrzeb “Tetrastychu” wybrał formę czterokadru planszowego. I na każdym z tych czterokadrów przedstawił jakąś historyjkę, zazwyczaj będąc (lub starając się być) zabawnym bądź nostalgicznym.
Na stronie 11 albumu znalazło się miejsce dla kawałka pod tytułem “Święty”. Oto typowy martyr robi coś “w imieniu Pana”. Efekt jego działania powoduje charakterystyczny “plask” w czoło skonfudowanego Boga, spoglądającego na sytuację z perspektywy niebios. Tego rodzaju “plask” często towarzyszy lekturze “Tertastychu”. Skutnik w części historyjek wywołuje jeśli nie zażenowanie, to co najwyżej wzruszenie ramion. Z miałkim dowcipem zbyt często ramię w ramię idzie równie mizerny rysunek – tu jakieś nieudane próby cartoonowe, tam jakieś prześwity z “Muminków”, jeszcze gdzie indziej chyba jeden z najgorszych wytrzeszczy oczu, jakie kiedykolwiek zobaczycie… są w “Tetrastychu” plansze, które pokazuję kiepską formę Skutnika. Ale są również takie, które ukazują jego bezapelacyjny geniusz.
Absolutnym mistrzostwem świata, z czterokadru wyciskającym dosłownie wszystko, skomponowanym w sposób nakazujący paść na kolana przed autorem, są takie kawałki, jak “Trzy kwadraty”, “Żule”, “Książka”, “Sen” i “Luneta”. Poza nimi – kilkanaście innych, a wśród nich rozbrajające “Honor” i “Ptaki”, graficznie nawiązujące do “starego Skutnika” “Dzieci”, piękna “Gra cieni”, fenomenalna “Głębia”, dosłowna “Farba” i równie zabawna “Jesień”. Skutnik nie utrzymał wysokiej formy, ale w zaprezentowanych pracach zrobił rozstrzał totalny – od kompletnego badziewia po dzieło absolutnie genialne w każdej swojej kresce.
Kupuję ten rozstrzał. “Rewolucje” to serial wciąż zwyżkujący, ukazujący się raz do roku, będący dla Skutnika platformą do tworzenia światów i budowania przestrzeni. Ukazujące się z doskoku albumy prezentujące pozarewolucyjny dorobek autora, to już bądź dzieła zebrane (“Komiksy znalezione na strychu”), bądź poddane pewnemu rygorowi, narzuconemu przez twórcę (“Tetrastych”). Poziom tych “albumów z doskoku” jest przeróżny, podobnie jak poziom zaprezentowanych tam historii. Jest i dobrze i źle, przy czym zapewne to dobro i zło dla każdego będzie inne.
“Tetrastych” opublikowało Wydawnictwo Komiksowe, ale zachowana została “skutnikowa” oprawa albumu, znana z wcześniejszych wydań – komiks wydrukowano w formacie A4, a na ostatniej stronie okładki zamieszczono okładki wszystkich dotychczas wydanych albumów Mateusza Skutnika. Jedyną różnicą jest lakier na okładce. Wydawnictwu Komiksowemu należą się wielkie brawa za podtrzymanie tej stylistyki.
“Tetrastych” jest nierówny, ale jestem przekonany, że każdy czytelnik odnajdzie w tym albumie choć jedną planszę, która zwali go z nóg. Ja znalazłem 21.

Dominik Szcześniak