Daymare Morphs eBook


 




Morfolaki, Stary Testament


przykładowe plansze / sample pages | unpacking

 



Morfolaki 5, sample pages




Morfolaki 4, recenzja w Ziniolu


Świat Morfołaków jest tak rozbudowany, że można o nim czytać na okrągło i nie odnieść wrażenia, że coś się powtarza. Po zamknięciu komiksu długo trzeba się zastanawiać, co właśnie przed chwilą nas trafiło i czy to było naprawdę? Mateusz Skutnik narysował teraz to, co istniało pod postacią scenariuszy już w momencie wydania zbiorczego z 2007 i to, co Nikodem Skrodzki dopisał. Niezwykła to frajda czytać tamten stary zapis scenarzysty, a potem porównywać z narysowaną na jego podstawie do Nowego Testamentu historyjką. Ale frajda jest też z odkrywania tego bardzo namacalnego świata, którego istnienie czuje się pod skórą, z odkrywania jego mechanizmów i poszukiwania w nim logiki. Morfołaki robią coś takiego z głową, że wielu rzeczy pozornie się nie zapamiętuje, ale potrafią się one wryć w podświadomość i powrócić przy każdej kolejnej lekturze z siłą huraganu Katrina. Mistrz.



Morfolaki 4, recenzja na Esensji


„Morfołaki. Nowy Testament” to – być może ostatnia – okazja do tego, by powrócić do baśniowego świata zamieszkiwanego przez ludzi i dziwne stwory z pogranicza snu i jawy. Jak zapowiada wydawca znajdziemy w tym tomie definitywne rozstrzygnięcie filozoficznego sporu trawiącego umysły morfołackich mędrców od początku serii.

Album zawiera jedenaście luźno powiązanych ze sobą opowieści. Motywem przewodnim jest w nich kwestia relacji pomiędzy rzeczywistością a fikcją, jawą a snem, czy wreszcie prawdą i kłamstwem. Wszystkie te napięcia manifestują się w dziwnym świecie, w którym granica pomiędzy tymi obszarami jest bardzo płynna (a być może wcale jej nie ma). To właśnie tu żyją obok siebie ludzie i Morfołaki, czyli stwory egzystujące w snach i poza nimi. Bez wątpienia jest to świat niezwykły. Można się tu na przykład natknąć na człowieka mieszkającego na drzewie, by utrzymywać i wzmacniać swój kontakt z naturą. Natkniemy się także na mężczyznę, który pracuje jako wisielec. W każdym mieście musi wszak być wisielec, bo wtedy widać, że panuje tu poszanowanie dla prawa, jak tłumaczy nam sam zainteresowany. Praca nielekka, ale przynajmniej dni świąteczne są wolne – chyba, że płacą ekstra. Jest tu również wąwóz, do którego trafiają odmieńcy, oraz szalony ogród pełen niesamowitych roślin. W tym świecie nawet bajka o czerwonym kapturku nie ma szczęśliwego zakończenia. Choć z drugiej strony, samo pojęcie szczęścia ma tu bardzo względny charakter.

Morfołaki nawiedzają ludzi i wdają się z nimi w dyskusje z różnych powodów i na rozmaite tematy. Czasami pojawiają się, by wyjaśnić różnicę pomiędzy jawą a snem, czasami tłumaczą dlaczego giną pewne rzeczy, a innym razem starają się złagodzić ludzki lęk przed umieraniem. Niektóre z nich cytują greckich filozofów – na przykład ten, który dziwiąc się ludzkiemu lękowi przed śmiercią mówi słowami Epikura: „Póki jesteśmy, nie ma śmierci, gdy jest śmierć, nie ma nas”. Inne siedzą w pieczarach i tylko od czasu do czasu wychodzą na świat, tylko po to, by stwierdzić, że jest on tylko złudzeniem (czyli nie różni się od cieni tańczących na ścianach platońskiej jaskini). Przychodzą także na ratunek miastom, których mieszkańcy nie pamiętają swoich snów. Każde spotkanie ludzi z Morfołakami stanowi niepowtarzalną okazję do podjęcia filozoficznych kwestii. Na przykład, czy człowiecze pragnienia są przyczyną wszelkiego zła, czy wręcz przeciwnie, stanowią źródło tego co wspaniałe? Czy ludzie cierpią dlatego, że nie mogą czegoś zdobyć, czy może pragnienie czegoś i wytrwałe dążenie do celu stanowi istotę człowieczeństwa? Morfołaki również między sobą toczą spory o zasadę świata oraz istotę wiary.

Głównymi bohaterami – a w każdym razie stworami, które pojawiają się w tych onirycznych opowieściach najczęściej są dwa dziwne stworzenia. Pierwszym z nich jest stwór o imieniu Ssufok, przypominające nieco ptaka, na grzbiecie którego podróżował Moebiusowy Arzach. Drugim jest trudny do opisania Ffymalx. Jest to dosyć upiorna kudłata głowa posiadająca skrzydła przypominające gałęzie. Obaj pojawiają się w poszczególnych historiach rozwiązując na różne sposoby ludzkie problemy. Poza nimi znajdziemy tu zróżnicowaną galerię niezwykłych postaci – zarówno ludzi jak i morfołaków. W kreacji występujących tu postaci bez trudu można rozpoznać rękę Mateusza Szkutnika, nawet jeśli tym razem stosuje on styl niezbyt dla typowy dla swoich ostatnich komiksów. Zamiast akwareli widzimy tu bowiem kadry rysowane piórkiem i pędzelkiem. O ile w warstwie fabularnej pobrzmiewają – moim zdaniem – odległe echa „Sandmana”, o tyle graficzna strona komiksu stanowi nawiązanie do twórczości Moebiusa. Kreskowanie i sposób konstruowania niektórych kadrów przywołuje jednoznaczne skojarzenia z dziełami francuskiego mistrza. Pozornie chaotyczna,swobodna kreska, sprawiająca chwilami wrażenie luźnych szkiców, doskonale sprawdza się tej surrealistyczno-onirycznej opowieści tworząc niesamowitą – nieco upiorną, ale jednocześnie kojącą – atmosferę.

„Morfołaki. Nowy Testament” to już czarta odsłona opowieści o niezwykłych stworzeniach. Dwa pierwsze albumy zbierające wybrane odcinki pierwotnie ukazujące się w komiksowych zinach, zostały opublikowane w 2004 i 2005 roku. Dwa lata później przyszedł czas na opasły tom zbierający nowe odcinki, niezrealizowane dotąd scenariusze, grafiki oraz szkice. Teraz Mateusz Skutnik postanowił sfinalizować przygodę z Morfołakami tworząc rysunki do scenariuszy Nikodema Skrodzkiego, które przez lata trafiały na półkę i zostały nieco zapomniane. Rezultat jest bardzo interesujący, choć komiks na pewno wymaga od czytelnika zarówno uwagi, jak i gotowości do pogrążenia się filozoficznej zadumie. Lektura komiksu nie jest przedsięwzięciem łatwym – trzeba się do niej odpowiednio przygotować i wprowadzić w odpowiednio refleksyjny nastrój. Każdy, kto ceni sobie niejednoznaczność i gęstą od symboli narrację, na pewno jednak doskonale odnajdzie się w onirycznym świecie Morfołaków i być może wykorzysta okazję do tego, by po raz kolejny zastanowić się nad kilkoma fundamentalnymi kwestiami egzystencjalnymi.

autor: Paweł Ciołkiewicz



Morfolaki 4, recenzja na naEkranie.pl


Żyją wśród ludzi, ale nas nie przypominają. Kim są? Czego pragną? Dziwaczne stworzenia powracają w nowym zbiorze autorstwa Nikodema Skrodzkiego i Mateusza Skutnika.

Morfołaki to stworzenia ze snu. Żyją na granicy marzeń i rzeczywistości, nieraz wchodząc w interakcję z ludźmi. Niczym w piosence Eurythmics jedne chcą nas wykorzystać, inne – pomóc nam. Jedno jest pewne. Potrzebują nas tak samo, jak my potrzebujemy ich.

Muszę przyznać, że nigdy nie czytałem wcześniejszych tomów dzieła Skrodzkiego i Skutnika. Nowy Testament był moim pierwszym spotkaniem z owocem ich niecodziennej wyobraźni. Znajomość reszty serii nie jest jednak wymagana. Nowy Testament to utwór bardzo przemyślany, przystępny dla nowego czytelnika, ale jednocześnie wymagający. Historie w zbiorze są pełne niuansów i po przeczytaniu zostawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Z początku fabuły poszczególnych rozdziałów są niepowiązane ze sobą, ale szybko widoczne stają się motywy przewodnie.

Jak sugeruje nazwa, Nowy Testament skupia się na temacie wiary. Bohaterowie bez końca dyskutują o tym, czy wiara w bóstwa, istoty nadprzyrodzone, czy po prostu – wiara w czyjeś istnienie – ma moc sprawczą. Wszystko prowadzi do przywodzącego na myśl księgę Hioba zakładu dwóch potężnych przywódców morfołaków.

Drugim ważnym motywem są sny. Bohaterowie spędzają w snach tyle samo, a nawet więcej czasu niż na jawie. Świat snów jest niesamowitym miejscem przenikającym się z rzeczywistością, a władza nad nim przynosi niepokojące rezultaty. Surrealistyczny świat Skrodzkiego jest zaskakująco kompletny, wierny swym wewnętrznym prawom. Dzięki temu warto wracać do już przeczytanych stron, żeby zapoznać się z nimi przez pryzmat później ujawnionych informacji.

Czarno-białe ilustracje autorstwa Mateusza Skutnika nawiązują do sennej tematyki. Proste w formie obrazy są wyolbrzymione i dziwaczne, niczym na wpół zapamiętane sny zaraz po obudzeniu. Po przerwaniu lektury nasuwa się wątpliwość, czy przeczytana opowieść nie była tylko snem czytelnika.

Chociaż każdy morfołak działa przede wszystkim dla siebie, reprezentują one skrajnie różne postawy. Trójlicowy Sswijn za wszelką cenę pragnie potęgi, a mądry Ssufok – spokoju i wspólnej egzystencji ze śmiertelnikami. Ta dwójka, a także kilkanaście innych stworów ze stron komiksu, to naprawdę interesujące, niejednoznaczne postacie, przywodzące na myśl mieszkańców czerwonego pokoju z Miasteczka Twin Peaks. Próby odczytania ich charakterów i intencji to duża część przyjemności z lektury komiksu.

Nie każda historia reprezentuje podobny poziom. Początkowy rozdział jest bardzo krótki, ale nawet na tych kilku stronach – bardzo nieciekawy. Dalsze historie nie zawsze angażują, chociaż te udane są znacznie liczniejsze od złych. Część opowieści cierpi też na nadmiar postaci drugoplanowych i wątków fabularnych.

Morfołaki to album trudny do ocenienia. To na pewno utwór wymagający od czytelnika więcej wysiłku niż typowa seria komiksowa. Zabierając się do lektury, należy zadać sobie dwa pytania. Czy lubię niejednoznaczność i brak jasnych wyjaśnień? Czy nie boję się własnych snów? A potem, niezależnie od odpowiedzi, warto dać serii Nikodema Skrodzkiego szansę.

Autor: Mateusz Horbaczewski



Morfołaki 4, recenzja Karola


Wszystko zaczyna się od doskonałych szortów. Takich pewniaków, które siedemnaście lat temu zgarnęłyby grand prix festiwalu w Łodzi. Świetnie opowiedziane, narysowane z pazurem w oryginalnym stylu, który nie jest kopią jakiegoś nie wydanego w Polsce francuza, fantastyczny świat, świetni bohaterowie. Tylko teraz jest teraz a nie siedemnaście lat temu. Jakby Mateusz się nie starał ze scenariuszy Skrodzkiego można wyciągnąć prosta anegdotkę, mniej lub bardziej grafomańsko nadętą, ale to wszystko.

Pomiędzy scenarzysta a rysownikiem jest przepaść. Skutnik strzela od niechcenia kreskami, które wypełniają fasadowy świat pomysłów Skrodzkiego. Widać tu wyraźnie że scenariusz komiksowy to nie fajny pomysł i tyle.

Efekt tego jest taki, że to album do oglądania bardziej niż czytania, do tego poprzedzonego fenomenalnym making of.
Skutnik najlepszy jest solo, on nie potrzebuje wymyślacza historii, poza tym bądźmy szczerzy czas genialnych debiutów ma za sobą (2005-2006 cześć ich pamięci).

Autor: Karol Konwerski

 



Morfołaki 4; recenzja na forum Gildii


Przeczytałem “Morfołaki: Nowy testament”, tzn… właściwie przeczytałem wszystkie “Morfołaki”.

Przed zabraniem się za “Nowy testament” postanowiłem odświeżyć sobie o co w tym wszystkim chodzi.
Sięgnąłem więc po wydane 10 lat temu Morfołaki (zebrane), których (wstyd przyznać) nigdy nie skończyłem czytać. 10 lat temu utknąłem na którymś z opowiadań i nie było siły, aby ruszyć dalej. Co dziwne, bo jak czytałem wcześniej wydawane 2 tomy bardzo mi się podobały. Najwyraźniej nie był to wtedy czas na taką lekturę.

W każdym razie po 10 latach wróciłem do tego albumu i… wsiąkłem na dobre. Genialność tych opowiadań i zbudowanego świata powala. Z wielką przyjemnością przeczytałem wszystkie 58 zamieszczonych opowiadań (łącznie z niezrealizowanymi scenariuszami) oraz umieszczony na końcu opis przedstawicieli tego świata.

Rewelacja.

Tak “pobudzony psychicznie” ruszyłem z dużymi nadziejami do nowego albumu.
“Nowy testament” zawiera 11 opowiadań, które w zbiorczym albumie przedstawione były w formie scenariuszowej (z jednym małym wyjątkiem, a mianowicie opowiadaniem “Dominanty: Wiara, który był w spisie poprzedniego tomu, ale nie został zamieszczony).
Zamieszczone uprzednio scenariusze zostały zmodyfikowane, głównie rozpisane na większą ilość stron (chociaż jest też kilka różnic) – sens ich jednak pozostał taki sam.
Graficznie również widać sporą różnicę. Wiadomo Mateusz przez 20 lat od rozpoczęcia rysowania “Morfołaków” poczynił szalone postępy i dzisiejsze jego rysunki są po prostu inne (mimo (co widać), że starał się nawiązać stylistyka do wcześniejszych prac) nowe rysunki są bardziej uporządkowane, czytelniejsze i generalnie łagodniejsze. W starych pracach wyczuwa się “dzikość” i zbuntowanie młodego rysownika. Teraz można podziwiać ciekawszą kompozycję plansz i więcej całostronicowych kadrów.

Autor: Graves.



Morfołaki 4; recenzja na WAK-u


Tego komiksu miało nie być. Mateusz Skutnik sięgnął jednak po niezrealizowane wcześniej scenariusze i narysował zupełnie nowe historie ze świata “Morfołaków”. Drugie wejście do tej samej rzeki okazuje się sukcesem. Chociaż…

“Morfołaki” były jednym z pierwszych komiksów Mateusza Skutnika. Tworzył je na bazie scenariuszy Nikodema Skrodzkiego, a kolejne nowelki pojawiały się na łamach fanzinów. Mroczne historie z pogranicza życia i snu narysowane undergroundową kreską stały się znakiem rozpoznawczym Skutnika. Później stały się nim oczywiście piękne, “rewolucyjne” akwarelki; ale pamiętajmy że autor wyrósł z undergroundu właśnie. W 2004 i 2005 roku ukazały się dwa albumy zbierające wybrane odcinki “Morfołaków”. W 2007 roku z kolei ukazał się – jak byśmy dziś powiedzieli integral zbierający wszystkie odcinki, niezrealizowane scenariusze, szkice plansz i pojedyncze rysunki a także bogate morfiarium. I kiedy wydawało się, że temat “Morfołaków” został definitywnie zamknięty, Mateusz Skutnik stwierdził, że jednak przysiądzie i dorysuje plansze do tych scenariuszy, które do tej pory leżały odłożone gdzieś na półkę. Powstał z nich premierowy album, zatytułowany “Nowy Testament”.

Morfołaki – pierwotne dzieci chaosu wracają w jedenastu nowelkach. Wracają w nich starzy, dobrzy znajomi: Ssufok, Mrogul, Bulwiec, Drzewochwyty, Słonioły, diabeł z trzema głowami czy Szczudłak… Wracają do świata snów, koszmarów i nocy. Świata równoległego do naszego. Bo przecież rzeczywistość i sen to dwie równoległe płaszczyzny, z człowiekiem jako przejściem między nimi. To człowiek się boi, śni, marzy, żyje. Morfołak zaś jest gdzieś obok i pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. W wąwozie, do którego trafiają “dziwni”, przy drzewie starca, który próbuje żyć w zgodzie z naturą, nad brzegiem morza gdzie pojawiają się syreny, w kościele gdzie kuszeni są wierni…

Porównując efekt albumowy do scenariuszy Nikodema Skrodzkiego widać, że Mateusz Skutnik delikatnie przekomponował pierwotnie zakładany układ kadrów. Rozbudował niektóre z historii. Ciekawie wypada też porównanie planszy otwierającej album. Akurat pierwsze kadry z “Rytuałów, których nie widzicie VII” były zaprezentowane już w 2007 roku. Teraz przerysowane wyglądają już inaczej. Lepiej? Gorzej? Ja wolałem wersję pierwszą. Bardziej minimalistyczną, z długimi cieniami i wątłymi drzewami. Z takim bowiem stylem zawsze kojarzyły mi się “Morfołaki”.

M.in. dlatego we wstępie użyłem stwierdzenia “chociaż”. Nie, że nowym “Morfołakom” mam coś do zarzucenia pod względem scenariuszy czy artystycznym. Chodzi mi raczej o to, że są po prostu “nowe”, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Widać, że pod względem rysunku Mateusz Skutnik poszedł do przodu. Jest dokładniejszy, trzyma się bardziej w ryzach, nie jest tak ekspresyjny jak w starych “Morfołakach”. Moje “chociaż” wynika więc bardziej z przyzwyczajenia do poprzedniej wersji. Bardziej brudnej, bardziej podziemnej. Co nie znaczy, że “Morfołaki” A.D. 2017 nie cieszą.

Autor: Mamoń



Morfołaki 4, recenzja na niezatapialni.pl


Najtrafniejszym pytaniem, opisującym Morfołaki, zawsze wydawało mi się: „co?”. Bo taki to też komiks – dziwny, oniryczny, trudny do uchwycenia i zdefiniowana.

W najprostszych słowach mówiąc, „Morfołaki” to istniejąca od ponad 20 lat na polskim rynku seria Mateusza Skutnika (rysunki) i Nikodema Skrodzkiego (scenariusz), rozgrywająca się w przedziwnym świecie fantasy zamieszkanym przez straszno-smutne stworzenia, żywiące niezdrową skłonność do filozofowania. Scenarzystą „Morfołaków” jest Skrodzki, ale z tego, co Skutnik mówił na GDAK-u wynika, że teksty powstały wokół projektów postaci, które podsuwał mu Mateusz. Są to zresztą teksty bardzo stare, przez co autorstwo Skrodzkiego w „Nowym Testamencie” jest nieco dyskusyjne – obecnie ani Skutnik, ani wydawnictwo nie mają ze Skrodzkim kontaktu; zilustrowane w albumie scenariusze pochodzą sprzed kilkunastu lat i nie wiadomo nawet, czy dziś Skrodzki napisałby to tak samo.

To jednak wiedza okołotematowa, nie mająca absolutnie żadnego wpływu na to, jak odbiera się nowe „Morfołaki”. A te pozostały tak samo trudne i nieoczywiste, jak je zapamiętałem. Zmieniłem się jednak ja sam. Kiedyś przeszkadzała mi morfołakowa anarchia – to, że poszczególne opowiastki są ze sobą bardzo luźno połączone; często wydaje się, że nie mają sensu, a postaci ględzą w nich dla samego ględzenia; światem przedstawionym nie rządzą żadne oczywiste i proste do wyłapania reguły; a wszystkie wysuwane przeze mnie interpretacje były chwiejne i niewiarygodne. Młodzieńczego Tomka nieuchwytność „Morfołaków” drażniła, bo wybijała ze świata prostych, oczywistych opowieści, dających czytelnikom jasne komunikaty. Chciałem sensów i łatwych do odczytania metafor.

Dzisiaj, te 10 lat później (ale ten czas zapierdala) w „Morfołakach” uwodzi mnie właśnie to, że sensów i metafor nie znajduję. Miniatury Skrodzkiego są nieoczywiste. To nie Coelho, nie da się w jego scenariuszach znaleźć wulgarnej alegorii i powiedzieć: „ta historia wcale nie jest o potworkach, ale o sensie życia”. Zamiast tego są niepewne punkty zaczepienia, po które sięgam, próbując podpiąć coś sensownego. Jest bardzo plastyczny, niemal płynny świat, w którym może się wydarzyć wszystko. Są postaci wprowadzane na jedną scenę, a zachowujące się, jakby żyły w tym świecie od zawsze. Są i takie, które przewijają się przez kilkanaście scenariuszy, ale wciąż nie wiemy, o co im chodzi. Są dziwaczne, okrutne potwory, wędrujący filozofowie rozważający o prawach rządzących światem i zwykli ludzie, zajmujący się zwykłymi sprawami. Jest gadanie o snach, wierze i ciemności. Są pytania, ale nie ma odpowiedzi. „Morfołaki” rozrzucają przed czytelnikiem wskazówki i tropy, lecz wcale nie oczekują, że czytelnik za nimi podąży. A jeżeli podąży, to nie obiecują, że coś na końcu szlaku odnajdzie. Jakby Skrodzkiego i Skutnika bardziej niż przekazanie czegokolwiek, interesowało samo zabawianie czytelnika. Zwodzenie go, uwodzenie, drażnienie.

Mam taką myśl, że „Morfołaki” to swego rodzaju prawdziwe fantasy. Nie takie udawane, w którym do historycznego średniowiecza dorzuca się małych, grubych ludzi (krasnoludy), wysokich, szczupłych ludzi (elfy) i opisaną bardzo konkretnymi formułkami magię, ale prawdziwe, fantastyczne. Zamieszkałe przez niezrozumiałe istoty, postępujące w nieracjonalny – z naszego punktu widzenia – sposób. Rządzące się zbiorem nieoczywistych reguł (poprzedni integral „Morfołaków” rozpoczyna się od swoistego dekalogu), morfujących w listę delikatnych sugestii, o których z czasem zapominają zarówno autorzy, jak i czytelnik. W świecie „Morfołaków” naprawdę wydarzyć się może wszystko. Dokładnie tak, jak powinno dziać się w fantastycznych światach.

Osobnym tematem są rysunki Skutnika. Mateusz znalazł ciekawe wyjście, by pozostać uczciwym zarówno wobec starych „Morfołaków”, jak i wobec Skrodzkiego – nieobecnego dzisiaj w serii. Postanowił narysować ten komiks tak, jak robił to te naście lat temu. Od ręki, bez przymiarek i poprawek, w undergroundowym założeniu, że będzie dobrze, a jak nie będzie dobrze, to też będzie dobrze. I wyszło mu to fenomenalnie. Postęp wobec prac sprzed kilkunastu lat widać gołym okiem – wystarczy otworzyć obok siebie stare „Morfołaki” i nowe. „Nowy Testament” jest lżejszy, rysowany o wiele pewniej, kadrowanie jest czytelniejsze, a odbiorca nie gubi się już tak łatwo w narracji. A jednocześnie są to te same „Morfołaki” – czasami nabazgrane, czasami pokraczne, czasami nieprzemyślane (np. pierwsza strona nowelki „Wąwóz” jest narysowana w większej ramce niż pozostałe), czasami trudne do odczytania. Zresztą, powrót nagradzanego profesjonalisty z takim bagażem i doświadczeniem jak Mateusz, do siebie sprzed lat ogląda się tak przyjemnie, że wkleję wam tutaj jutubkę z rysowania, bo Mateusz transmitował w internecie powstawanie „Nowego Testamentu”.

To nie jest prosta lektura, po której będziesz mógł pójść do swoich niekomiksowych przyjaciół i chwalić się, że przeczytałeś taki i taki komiks, w którym chodzi o a i b, a najbardziej podobało ci się tamto i owamto. To raczej komiks, który wprawi cię w zakłopotanie i konsternacje. Będziesz sobie zadawał po nim dziwne pytania. Będziesz wracał do scen i nowelek, szukając w nich sensów i metafor. W którymś momencie najprawdopodobniej się wkurwisz i dojdziesz do wniosku, że to wszystko blaga, nie ma to sensu i całe te „Morfołaki” są przereklamowane. Ale wtedy akurat będziesz w błędzie.

PS Bardzo ładny akapit napisał kiedyś o „Morfołakach” Jerzy Szyłak: „I Skutnik, i Skrodzki to twórcy osobliwi – to, co robią i co interesuje ich najbardziej, różni się zdecydowanie od typowych historii komiksowych opartych na wyrazistej akcji i jeszcze wyrazistszych schematach. Bardziej interesuje ich ulotna poezja zdarzeń, nastrój chwili, dziwne stany duszy, to, co kryje się pod podszewką rzeczywistości” (J. Szyłak, Druga strona komiksu, Elbląg 2011, s. 48).

Autor: Tomasz Pstrągowski


Next Page »