Rewolucje 7; recenzja na komiksomanii


“Rewolucje” to jedna z najlepszych marek polskiego komiksu. Utrzymana w steampunkowej stylistyce seria Mateusza Skutnika od 2004 roku zaskakuje i urzeka. To inteligentna, świetnie narysowana opowieść o świecie, który mógłby być. Niestety “We mgle” to najsłabsza z dotychczasowych części. Wciągająca i sprawnie poprowadzona, ale jednocześnie pusta i rozczarowująca.

Do spowitego złowieszczą mgłą miasta przybywa cyrk. Jego największą gwiazdą jest hipnotyzer – tajemniczy jegomość, obiecujący, że rzuci czar na wszystkich mieszkańców. Jednak wkrótce po jego występie w przedziwnych okolicznościach zaczynają umierać prominentni obywatele. Pierwszego na środku ulicy zagryza tygrys, kolejnego w szczerym polu rozjeżdża pociąg. Czy ma to coś wspólnego z hipnozą, czy to raczej sprawka mgły?

“We mgle” to drugi tom “Rewolucji” stworzony we współpracy ze scenarzystą Jerzym Szyłakiem. W poprzednim, “Na morzu”, Skutnik i Szyłak bawili się schematami opowieści grozy, opowiadali na nowo historię Titanica, spuszczając na niego krwiożercze ptaki wprost z filmów Alfreda Hitchcocka. Tym razem sięgnęli po kryminał z wątkami fantastycznymi – najbardziej nurtującą zagadką albumu nie jest jednak pytanie “kto zabija?”, ale “jak to robi?”. I “co wspólnego ma z tym mgła, o której wciąż wszyscy przypominają?”.

Sęk w tym, że autorzy pogrywają z czytelnikiem. Zwodzą go, obiecują łamigłówkę, przygotowują scenę pod wielkie rozwiązanie, a następnie, pozostawiają z pustymi rękoma. Szyłak umiejętnie pompuje balon oczekiwań. Jednak w finale, miast przebić go z hukiem, spuszcza powietrze. Puentą jest tu brak puenty, rozczarowanie czytelnika jest zamierzone. Pozostawiony sam sobie, może próbować nadać temu głębszy sens, ale mnie się ta sztuka nie udała.

I na tym polega największy problem “We mgle”. Rozczarowane, nawet jeżeli wywołane celowo, wciąż ma gorzki posmak. A to wszystko, co udaje się Skutnikowi i Szyłakowi uzyskać. Ich opowieść jest więc zwarta, sensowna i angażująca, ale pozostawia po sobie niedosyt. Nawet, jeżeli autorzy osiągają zamierzony cel, to jest to cel niewart świeczki. Po lekturze odbiorca pozostaje obojętny, nieporuszony. Wszak, chodziło tylko o to, by z niego zakpić. Dlatego “We mgle” jawi mi się jako pusta błyskotka, popis warsztatowej sprawności, za którą nie stoi nic więcej.

Żadnych zastrzeżeń nie można mieć za to do pracy Skutnika. W trakcie tworzenia albumu rysownik chwalił się w mediach społecznościowych, że to najlepsze plansze, jakie kiedykolwiek narysował. I trzeba przyznać mu rację. Każdy kadr jest tu niezwykle dopracowany, świetnie dobrana kolorystyka umiejętnie buduje atmosferę, szczegóły nadają światu przedstawionemu wyjątkowości. Zakończenie natomiast, w którym cytowany jest amerykański malarz Grant Wood, to prawdziwy popis, dowód na to, że Skutnik jest dziś chyba najbardziej utalentowanym polskim artystą komiksowym.

Tym bardziej szkoda, że cała ta para poszła w gwizdek.

Tomasz Pstrągowski