the cast
July 31, 2012
As you might know I usually don’t like to show the work I’m currently making. In fear of spoilers and whatnot. So picture this.
Actors.
The actors starring in my latest comic book asked me to finally make a big reveal and show them to the public.
So, without further ado – here they are.
Straight from the pages of “Revolutions: in the Fog” (this title might be catchy to all daymaretown fans);
The book is coming up in September 2012.
Also: ushering a new era, a revolution of some sort in the graphic representation of the series. Stay tuned for sample pages and release dates.
Strych, recenzja na Independent
July 30, 2012
Warto poszperać po strychach. Nigdy nie wiadomo co się na nich znajdzie. Mateusz Skutnik na przykład znalazł… swoje stare, niepublikowane dotąd szerzej, komiksy. Strych. Miejsce magiczne, gdzie wynosi się z mieszkania te wszystkie niepotrzebne już rzeczy. Stare sprzęty, meble, szpargały, papiery. Mateusz Skutnik jakiś czas temu wyniósł tam część swoich starych prac. Teraz wydobył je znów na światło dzienne i złożył w album „Komiksy znalezione na strychu”. Album niezwykły, pokazujący jak tak naprawdę powstawał niepowtarzalny, „skutnikowy” styl. Ten, który możemy podziwiać oglądając kolejne tomy serii „Rewolucje”, zaglądając do wcześniejszego albumu (tak naprawdę to grubielaźna księga) z nowelkami tworzącymi cykl „Morfołaki” czy kilku zbiorków z przygodami pana „Blakiego”. To składak z krótkich szortów, jakie autor tworzył pod koniec lat 90. i na początku kolejnej dekady. Próbował szukać swojego stylu. Chociaż… Patrząc na te prace po latach można powiedzieć, że miał ten styl właściwie od samego początku!
Oczywiście autor tkwił wówczas jeszcze głęboko w undergroundzie. Rysował szybko, drapieżnie. Nie dopieszczał kadrów, ale cieszył się z samego faktu tworzenia. Czasami wyklejał plansze, bawił się w kolaże. Nie przebierał w scenariuszach. Czasami pisało je życie – jak w szorcie o płaskim (przejechanym na przejściu dla pieszych) kocie, którego obserwował w drodze na uczelnię albo tramwajowej opowieści o stoczniowcach. Czasami prozaiczne, życiowe sytuacje stawały się zalążkiem do opowiedzenia bardziej odjechanej historii. Ulica stawała się niespodziewanie miejsce do nurkowania, przystanek autobusowy lustrem, przez które można przejść na drugą stronę. Podobnie jak i przedział kolejowy… Czasami Skutnik wchodził też w buty science-fiction albo fantasy. Stąd kosmiczna nowelka „Plaża” z Nowym Jorkiem w tle (baaardzo mocno w tle), stąd też plansza „Wiedźmina” (!) jaką wydrukowało pierwotnie pismo „KKK”. Czasami inspirował się innymi – jak w cyklu „Little Nemo”…
„Komiksy znalezione na strychu” to tak naprawdę powrót do „skutnikowych” początków. Do końca lat 90. kiedy to wraz z kumplami z gdańskiej architektury tworzył zina „Vormkfasa Komiksowa” oraz rozsyłał swoje prace do ukazujących się wówczas magazynów komiksowych. Przeglądając „strychowy” zbiorek widać, że były one zapowiedzią tego, co miał pokazać kilka lat później. W nowelkach „Aparat” oraz „Narty” można doszukiwać się początków „Rewolucji”. „Stryfelek” oraz „Kkkomikkks” to niejako przymiarki do „Alicji” stworzonej wspólnie z Jerzym Szyłakiem. „Pafnutz” wygląda jak przodek Blakiego. Te wszystkie potwory, pokraki i poczwary z krótkich komiksów zaś równie dobrze mogłyby przewijać się przez plansze „Morfołaków”. Zresztą to do „Morfołaków” Skutnik przemycił najwięcej ze swoich wczesnych prac – przemycił i gęste kreskowanie, i charakterystyczne koliste drzewa, i złowieszcze cienie.
W „Komiksach znalezionych na strychu” brakuje mi tylko jednego. Choćby krótkiej rozmowy z Mateuszem Skutnikiem, w której opowiedziałby o swoich początkach. O czasach, gdy tworzył „Vormkfasę Komiksową”, gdy wchodził w komiksowy świat. Brakuje też informacji gdzie i kiedy po raz pierwszy poszczególne prace były drukowane. Ale to drobiazg, zważywszy, że Timof wyciągnął „ze strychu” prace jednego z najciekawszych twórców znad Wisły. Twórcy, który już szykuje kolejne „Rewolucje” – te, jeśli wierzyć zapowiedziom, ujrzą światło jesienią.
Autor: Mamoń
Komiksy znalezione na Strychu, recenzja w Ziniolu;
July 5, 2012
Jakiś czas temu, żona Mateusza Skutnika weszła na strych i odnalazła mnóstwo jego starych komiksów (patrz: fenomenalna okładka albumu). Tych z okresu xero. Pożółkłych staroci. Niektóre z nich posłużyły do opracowania antologii The Very Best OFF The Ziniols vol.1, inne spokojnie poczekały do momentu publikacji niniejszego albumu, jeszcze inne pewnie leżą tam do dziś. A może zostały przez autora zarchiwizowane?
Komiksy znalezione na strychu to wyselekcjonowana przez autora grupa szczęśliwców, licząca łącznie ponad 70 stron. Czytając je, czułem się, jakbym sam wlazł na ten strych i uzyskał dostęp do czających się tam wykwintnych smaczków. Bez żadnej legendy, bez prowadzenia za rączkę, bez wyznaczenia granicy gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi krótkometrażowy komiks (chyba, że te posiadają tytuły). Ten zbiór to Skutnik ze strychu, z zapomnianych czasów. Było minęło, więc po co komentarz? Czytelnik nie dostaje nawet numerów stron.
I to jest świetny zabieg. Otwieramy strychową klapę i zerkamy sobie spode łba na te wszystkie postaci. Na Pafnutza, Stryfelka, Konstantego, Wiedźmina, gościa, który ma problem z zobaczeniem własnej dupy… Skutnik przedrewolucyjny i równy wiekiem do Skutnika morfołackiego jest Skutnikiem anegdotycznym, humorystycznym, filozoficznym oraz xerograficznym (czyli hołdującym wymyślonym przez samego siebie zasadom xerografiki). Czytając ten zbiór niejednokrotnie parskniecie śmiechem i pogrążycie się w lekkiej zadumie. A mimo, że poziom komiksów wydaje się nieco nierówny, po bliższym zbadaniu zawartości albumu, ciężko nie przyznać racji tezie, że jest to konkretny, mięsisty przegląd możliwości twórczych autora. Niekoniecznie The Best Of.
Komiksy znalezione na strychu to szorty, pochodzące w wielu pism i zinów. Kontakt to debiut Skutnika w AQQ, KKKomikkks pochodzi – a jakże z KKK, Komiks zamojski – z Zinia, a fragment serialowej Krainy Herzoga z KGB. Jest plansza z adaptacji Wiedźmina, której dla potrzeb Krakowskiego Klubu Komiksu dokonał Krzysztof Korzeniak, z zilustrował szereg znanych twórców, jest aqqowski Żywot Konstantego oraz wielokrotnie publikowany w Vormkfasie i Vormkfasie Classic Little Nemo in Slumberland, będący wariacją na temat historii Winsora McKaya. Są klasyczne dla starych wielbicieli gdańskiego zina komiksy Fourteen Fucking Ten i Seklapnijta. Jest jedyny komiks powstały we współpracy Mateuszów: Skutnika i Liwińskiego oraz Historia oparta na, co prawda makabrycznych, ale faktach, ukazująca ówczesny stosunek autora do kotów. Ściślej mówiąc: płaskich kotów. Są komiksy rysowane spontanicznie i wypieszczone. I jest to znakomite “brzydkie liternictwo” – znak rozpoznawczy Skutnika.
Na pierwszy rzut oka dużo tu chaosu. Ale jest to chaos do ogarnięcia, mimo braku wspomnianego prowadzenia za rączkę. Dla fanów Skutnika i wielbicieli staroci jest to pozycja obowiązkowa. Ja bawiłem się przy niej długo i znakomicie. I zdaję sobie sprawę z tego, że jest to wyświechtany frazes, ale jedyne, co mi się nie podobało to fakt, że album się skończył. Chcę więcej. Komiksów znalezionych na strychu 2 albo Komiksów znalezionych w piwnicy. Autorze, wydawco: chcę.
Dominik Szcześniak
the filing system for sketches
July 3, 2012
This is the most efficient way to file your sketches for ever and ever.
Rewolucje 6; recenzja Gonza
May 28, 2012
Nie jestem fanbojem Skutnika. Nie mam żadnego starszego tomu jego Rewolucji (nad czym w sumie ubolewam). LubięPana Blakiego (zwłaszcza ten pierwszy zeszyt, którego nie posiadam). Generalnie podoba mi się styl i fantazja gościa, ale cały czas nie mogę ogarnąć tego, że fizjonomie części jego bohaterów wyglądają jak dupy, a dotychczasowe kooperacje z Jerzym Szyłakiem raczej mnie odrzucały. Po czym okazało się, że razem z Szyłakiem zrobił nowy tom Rewolucji, a wydawca z dumą orzekł że to najlepszy z dotychczasowych tomów cyklu.
No cóż.
Lata całe bojkotowałem Szyłaka, zapoznając się z jego komiksową twórczością raczej z ciekawości, jakiego typu ruchania zawarł w swoim scenariuszu tym razem. Ale Rewolucje to Rewolucje, a i stosunek do szyłakowych płodów zaczął mi się zmieniać, bo w miarę szperania odkryłem parę różnych rzeczy co mi jednak pasowały.
Mateusz, o ile pamiętam, określił kiedyś fabułę jako pozbawioną tak zwanych ‘szyłakizmów’, co od razu rozwiewa wątpliwości. Wspólnie (o ile pamiętam) pisany scenariusz dopasowany jest w pełni do specyfiki serii, nie wychylając się poza ustanowioną konwencję, a dla odmiany wnosząc niespotykany w niej dotąd poziom zabawy strukturą dzieła.
Dygresyjne info dla tych, co nie czytali, a oczekują orgii i gwałtów grupowych: nie. Nie w tym komiksie. Tu jest po prostu porządnie skrojona historia. Jak chcecie dymania, to się zawiedziecie.
A więc jest story, jest statek, jest morze. Sama historia jest raczej na poziomie przyczynowo-skutkowym nieskomplikowana i można by ją streścić w trzech zdaniach. Co innego klimat i atmosfera. Pozorna prostota zawiera w sobie liczne przeplatające się wątki, stopniowane napięcie, tajemnice i makabryczną kulminację. O ile kojarzę to są odwołania do poprzednich tomów cyklu (lata temu czytałem, nie bijcie ale nie pamiętam, choć kinematograf wyłapałem). Z drugiej strony to trochę taka alternatywna historia Titanika, ożeniona z Hitchcockiem i filmami katastroficznymi z lat 70-tych. Mateusz sam mówi że ten cykl to takie trochę historie alternatywne, takich zapomnianych, zagubionych wynalazków. Tutaj akurat nie chodzi o wynalazek a o statek. Może miał on rejs przed Titanikiem, ale tajemnica związana z rejsem jest zbyt ponura, by zachowały się przesłanki o tym statku? Kto to może wiedzieć?
Równocześnie z fabułą, napięciem i przeplataniem wątków, wchłaniając ten komiks, zorientowałem się że mam do czynienia z jedną z najlepiej skonstruowanych od strony formalnej fabuł komiksowych, z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Wątki mieszają się ze sobą w sposób niesamowicie płynny i przemyślany. Całość, jak już pisałem i mówiłem parę razy, jest dla mnie komiksowym odpowiednikiem filmu zrobionego w jednym ujęciu. Uwaga narratorów płynnie przechodzi z jednego bohatera na drugiego w momencie gdy obaj się mijają, by towarzyszyć mu do momentu, w którym zawiesi się na przykład na widoku z za burty, czekając na wschód słońca, by dalej śledzić rozwój wypadków podążając za kimś innym. To jest precyzyjne i świetnie dopracowane. Miałem po lekturze dziką frajdę z czytania go po raz drugi, co mi się rzadko zdarza, a potem przejrzenia po raz trzeci, analizując przejścia narracyjne, co mi się już w ogóle nie zdarza. Nie wszystko się dla mnie w pewnym momencie kleiło, ale wszystko jest na planszach i na kadrach, nic pomiędzy. To się naprawdę kapitalnie klei.
Inna sprawa że porywa bardziej sposób sklejenia, niż sama fabuła.
Świetnie całości dopełniają skutnikowe akwarele. Nie przeszkadzało mi że w sumie perspektywy nie są wymyślne, albo widać bohaterów z boku, albo w rzucie izometrycznym. Dużo bardziej podobało mi się użycie akwarelek niż wcześniej, a niebieska paleta barw świetnie pasuje do morskiego klimatu. Chętnie bym zobaczył kiedyś komiks Skutnika pacnięty w całości akwarelami, bez autlajnów. Pewnie takie są, a ja się kompromituję że nie znam, ale fajnie miesza barwy, różnicuje tym plany, po prostu mi się to podoba.
Generalnie morskie Rewolucje to dla mnie polski komiks roku 2011. Chwilę się zastanawiałem czy palma pierwszeństwa nie należy się Czasem, ale jednak Na morzu wywołało we mnie większe zaciekawienie.
Gonzo
Strych; recenzja Gonza
May 20, 2012
Album to krótkie formy z zinów z przełomu tysiącleci. Są jednoplanszówki, sa formy na parę stron. Nieco surrealizmu, oniryzmu i psychodeli, sporo bełkotu. Scenariuszowo to o perły tu raczej ciężko, ale są też fajne ciekawostki pokroju przedpotopowego Blakiego, czy kwaśnych zabaw Małym Nemo McKaya. Co innego rysunkowo. To różne, zupełnie różne często od siebie style, a tym bardziej inne od tego co Skutnik wyrabia w swoich komiksach od dobrych paru lat. Mnie szczególnie do gustu przypadły zabawy z rysowaniem kadrów z minimalną ilością odrywania pisaka od papieru. Fajne.
Ten album spełnia określoną funkcję – daje wgląd w to, co jeden z bardziej cenionych obecnie rysowników… średniego (???) pokolenia wyrabiał te dziesięć, naście lat temu. Jak wyglądały jego poszukiwania, powiedzmy, artystyczne (no wiadomo że komiks to nie sztuka, ale niech będzie), jak eksperymentował, jak kształtował się jego warsztat i zmieniał styl. Takich rzeczy jest mało na naszym rynku, fajnie że powstają, na pewno są osoby, które chciały takie coś zbierające zapomniane już plansze Mateusza posiąść.
Z drugiej strony – nie byłbym sobą, gdybym nie pojęczał, a mam na co. Karma musi się wyrównać, po słodzeniu za Rewolucje.
Nie rozumiem klucza, według którego poszeregowano komiksy. Daty zmieniają się jak w kalejdoskopie. Przecież można by chyba je uszeregować chronologicznie. Czy może stał za takim rozwiązaniem inny powód? Jaki???
Dalej. Pomimo wglądu w to, jak wyglądał warsztat Skutnika te naście lat temu, w dalszym ciągu są to w większości średnie historyjki, z których chyba żadnej już nie pamiętam. Część jest do scenariuszy autorskich, część nie, mniejsza o to.
W efekcie to tomiszcze zinowych płodów sprzed dekady. Fajnie że takie rzeczy się wydaje, jest to kontrast pewien do choćby szkicownika KRLa, gdzie się załapały tylko szkice, a takich na przykład zapomnianych komiksów których pewnie Karol ma w pytę, już nie ma. Podobnie pewnie będzie ze szkicownikiem Śledzia (gdzież ach gdzież są komiksy z czasu Azbestu?). Nie w pełni jednak rozumiem potrzeby, by zinowe mazy puścić na dobrym papierze, w grubej oprawie i za 50 zetów. Zawartość by mi bardziej pasowała jednak do bardziej ascetycznego wydania, ot, choćby wcale nie żenującego Best off the Ziniols.
Mimo wszystko nie odradzam, nie potępiam, nie krytykuję. Tak samo jednak jak ostatnie Rewolucje mogę polecić każdemu, tak strychowa archeologia to raczej album dla a) kolekcjonerów co łykają wszystko i b) fanbojów Skutnika. Typuję zresztą że Timof na taki target właśnie wykalkulował nakład. Reszta może sobie chyba ten album odpuścić, czekając na kolejne Rewolucje.
Nie wiem. Mam problem. Takie wydanie ziniarskich płodów wydaje mi się zupełnie nieadekwatne. Co by nie mówić Skutnik to jeszcze ani nie Christa, ani nie Baranowski, a skoro nie zacność zawartości przesądziła o formie wydania to co? Żywy klasyk średniego pokolenia, zamieszkujący trójmiasto, producent gier, komiksy robiący pokątnie? Z drugiej strony fajnie było te ciekawostki wchłonąć, nawet jeśli wiele mi po nich w głowie nie pozostało.
autor: Gonzo.
Komiksy znalezione na strychu
May 16, 2012
przykładowe plansze | sample pages
Fin de Millennium, złoty okres komiksowej prasy kserowanej, formalnych eksperymentów i poszukiwania stylu, tego jednego, jedynego, rozpoznawalnego, który pozwoliłby czytelnikowi na pierwszy rzut oka powiedzieć – to narysował Skutnik. Teraz, dziesięć lat później, jak już wiem jak to się wszystko potoczyło, mogę z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na tamte czasy i tamte zmagania z narracją komiksową. Połowy tych komiksów w ogóle nie pamietałem, dlatego tym większe było moje zdziwienie, że ten materiał pomimo upływu czasu nadal się broni. Przynajmniej w moich oczach. Nie mogę co prawda powiedzieć że to moje początki, ale to są najwcześniejsze rzeczy które w ogóle nadają się do pokazania. To moje ostateczne rozliczenie z przeszłością, więcej trupów w szafie ani na strychu nie mam.
recenzje:
« Previous Page — Next Page »