the cast
July 31, 2012
As you might know I usually don’t like to show the work I’m currently making. In fear of spoilers and whatnot. So picture this.
Actors.
The actors starring in my latest comic book asked me to finally make a big reveal and show them to the public.
So, without further ado – here they are.
Straight from the pages of “Revolutions: in the Fog” (this title might be catchy to all daymaretown fans);
The book is coming up in September 2012.
Also: ushering a new era, a revolution of some sort in the graphic representation of the series. Stay tuned for sample pages and release dates.
halfbum
July 5, 2012
strona 1 – 15 czerwca;
strona 23 – 5 lipca;
pół albumu przeleciało. Timestamp noted.
the filing system for sketches
July 3, 2012
This is the most efficient way to file your sketches for ever and ever.
Rewolucje 6; recenzja Gonza
May 28, 2012
Nie jestem fanbojem Skutnika. Nie mam żadnego starszego tomu jego Rewolucji (nad czym w sumie ubolewam). LubięPana Blakiego (zwłaszcza ten pierwszy zeszyt, którego nie posiadam). Generalnie podoba mi się styl i fantazja gościa, ale cały czas nie mogę ogarnąć tego, że fizjonomie części jego bohaterów wyglądają jak dupy, a dotychczasowe kooperacje z Jerzym Szyłakiem raczej mnie odrzucały. Po czym okazało się, że razem z Szyłakiem zrobił nowy tom Rewolucji, a wydawca z dumą orzekł że to najlepszy z dotychczasowych tomów cyklu.
No cóż.
Lata całe bojkotowałem Szyłaka, zapoznając się z jego komiksową twórczością raczej z ciekawości, jakiego typu ruchania zawarł w swoim scenariuszu tym razem. Ale Rewolucje to Rewolucje, a i stosunek do szyłakowych płodów zaczął mi się zmieniać, bo w miarę szperania odkryłem parę różnych rzeczy co mi jednak pasowały.
Mateusz, o ile pamiętam, określił kiedyś fabułę jako pozbawioną tak zwanych ‘szyłakizmów’, co od razu rozwiewa wątpliwości. Wspólnie (o ile pamiętam) pisany scenariusz dopasowany jest w pełni do specyfiki serii, nie wychylając się poza ustanowioną konwencję, a dla odmiany wnosząc niespotykany w niej dotąd poziom zabawy strukturą dzieła.
Dygresyjne info dla tych, co nie czytali, a oczekują orgii i gwałtów grupowych: nie. Nie w tym komiksie. Tu jest po prostu porządnie skrojona historia. Jak chcecie dymania, to się zawiedziecie.
A więc jest story, jest statek, jest morze. Sama historia jest raczej na poziomie przyczynowo-skutkowym nieskomplikowana i można by ją streścić w trzech zdaniach. Co innego klimat i atmosfera. Pozorna prostota zawiera w sobie liczne przeplatające się wątki, stopniowane napięcie, tajemnice i makabryczną kulminację. O ile kojarzę to są odwołania do poprzednich tomów cyklu (lata temu czytałem, nie bijcie ale nie pamiętam, choć kinematograf wyłapałem). Z drugiej strony to trochę taka alternatywna historia Titanika, ożeniona z Hitchcockiem i filmami katastroficznymi z lat 70-tych. Mateusz sam mówi że ten cykl to takie trochę historie alternatywne, takich zapomnianych, zagubionych wynalazków. Tutaj akurat nie chodzi o wynalazek a o statek. Może miał on rejs przed Titanikiem, ale tajemnica związana z rejsem jest zbyt ponura, by zachowały się przesłanki o tym statku? Kto to może wiedzieć?
Równocześnie z fabułą, napięciem i przeplataniem wątków, wchłaniając ten komiks, zorientowałem się że mam do czynienia z jedną z najlepiej skonstruowanych od strony formalnej fabuł komiksowych, z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Wątki mieszają się ze sobą w sposób niesamowicie płynny i przemyślany. Całość, jak już pisałem i mówiłem parę razy, jest dla mnie komiksowym odpowiednikiem filmu zrobionego w jednym ujęciu. Uwaga narratorów płynnie przechodzi z jednego bohatera na drugiego w momencie gdy obaj się mijają, by towarzyszyć mu do momentu, w którym zawiesi się na przykład na widoku z za burty, czekając na wschód słońca, by dalej śledzić rozwój wypadków podążając za kimś innym. To jest precyzyjne i świetnie dopracowane. Miałem po lekturze dziką frajdę z czytania go po raz drugi, co mi się rzadko zdarza, a potem przejrzenia po raz trzeci, analizując przejścia narracyjne, co mi się już w ogóle nie zdarza. Nie wszystko się dla mnie w pewnym momencie kleiło, ale wszystko jest na planszach i na kadrach, nic pomiędzy. To się naprawdę kapitalnie klei.
Inna sprawa że porywa bardziej sposób sklejenia, niż sama fabuła.
Świetnie całości dopełniają skutnikowe akwarele. Nie przeszkadzało mi że w sumie perspektywy nie są wymyślne, albo widać bohaterów z boku, albo w rzucie izometrycznym. Dużo bardziej podobało mi się użycie akwarelek niż wcześniej, a niebieska paleta barw świetnie pasuje do morskiego klimatu. Chętnie bym zobaczył kiedyś komiks Skutnika pacnięty w całości akwarelami, bez autlajnów. Pewnie takie są, a ja się kompromituję że nie znam, ale fajnie miesza barwy, różnicuje tym plany, po prostu mi się to podoba.
Generalnie morskie Rewolucje to dla mnie polski komiks roku 2011. Chwilę się zastanawiałem czy palma pierwszeństwa nie należy się Czasem, ale jednak Na morzu wywołało we mnie większe zaciekawienie.
Gonzo
Rewolucje 7, the paper
April 17, 2012
Decyzje, decyzje…
Nie ma na co czekać, trzeba było się na coś zdecydować. Oto nowe Rewolucje, stan zerowy. :D
Rewolucje 6; recenzja na paradoksie
April 16, 2012
W najnowszym albumie “Rewolucji” autorzy po raz kolejny postawili na wyrafinowaną prostotę. Był to strzał w dziesiątkę. Widzimy, jak bohaterowie wchodzą na pokład. „Parostatkiem w piękny rejs”, chciałoby się zaśpiewać. Niestety, muszę rozczarować potencjalnych czytelników – twórcy prezentują o wiele wyższy poziom niż popularna piosenka.
„Rewolucje”: “Na morzu” pokazują, że można stworzyć trzymającą w napięciu historię za pomocą ekspresywnych obrazów. Na dodatek bez posługiwania się drastycznym realizmem czy kłującymi oko kontrastami. Całość, utrzymana w odcieniach szarości i błękitu, gdzieniegdzie ożywionego przez fiolet, jest bardzo spójna wizualnie. W bardzo przyjemny dla oka sposób wykorzystano delikatność akwareli, łącząc ją z czarną, zdecydowaną kreską. Efekt końcowy wzmacnia doskonałe kadrowanie – Mateusz Skutnik potrafi tak operować planszą, by jednocześnie sugestywnie opowiadała pewną historię i była zamkniętą, wyważoną całością.
W albumie zdołano również krótko scharakteryzować każdą z postaci – gesty, ubiór, relacje z innymi, choć użyte niekiedy w sposób nieco stereotypowy, sprawiają, że bohaterowie przestają być jedynie papierowym fantazmatem, a stają się ludźmi z krwi i kości. Czytelnik może uznać poprzedzające właściwą akcję wprowadzenie za nieco przydługie, jednakże moim zdaniem jest ono fundamentalnym elementem opowieści – dzięki niemu mamy czas poznać osoby dramatu i ich pragnienia, tak by zżyć się z nimi choć przez chwilę.
Szczególnie istotna jest niepokojąca atmosfera parostatku, który zamiast bezpiecznego schronienia, staje się swoistą twierdzą, z której nie sposób się wydostać. Poczucie klaustrofobii wzmaga jeszcze rosnąca z każdą chwilą świadomość, że gdzieś tam czai się niewytłumaczalna siła, przed którą nie można uciec. Początkowo ledwo wyczuwalne napięcie w pewnym momencie zaczyna rosnąć z oszałamiającą prędkością, by doprowadzić do tragicznego finału. Pomiędzy tymi dwoma punktami czytelnik odnajdzie cały kalejdoskop zwrotów akcji, niespodziewanych zgonów, dramatycznych scen, ale pozbawionych tandetnego patosu.
Widać, że współpraca z Jerzym Szyłakiem wzbogaciła inwencję utalentowanego twórcy, pozwalając mu szerzej rozwinąć skrzydła. Niniejsza publikacja stanowi dowód na to, że komiks nie jest prostą syntezą sztuk plastycznych i literatury – tutaj nie można oderwać nastrojowej, przypominającej miejscami marzenie senne oprawy graficznej od scenariusza. Stanowią dla siebie idealne dopełnienie, roztapiając się w sobie nawzajem, przekraczając własne granice i stając się czymś zupełnie nowym. Na myśl przychodzi tylko jedno medium, które można by z nim porównać – kino. I tutaj autorzy puszczają perskie oko do czytelnika, pozwalając nam momentami spojrzeć przez obiektyw jednego z bohaterów, który usilnie nagrywa całość wydarzeń na taśmę filmową. Siła „Rewolucji”: “Na morzu” tkwi również w niezwykłej ilości podobnych aluzji i sugestii, które czytelnik może odszukać na ich kartach.
Zgodnie z obietnicą złożoną przez Mateusza Skutnika następne tomy “Rewolucji” mają ukazywać się co roku. Z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę intrygującego cyklu.
Ania Stańczyk
Rewolucje na Morzu, recenzja na gildii komiksu
January 22, 2012
Utrzymana w konwencji steampunk błyskotliwa seria Rewolucje Mateusza Skutnika w subtelny i stonowany sposób opowiada o erze silnika parowego, epokowych wynalazkach i ich twórcach. Utalentowany artysta nie unika gorzkiej refleksji nad ludzkim dążeniem do zrewolucjonizowania świata, niejednokrotnie spoglądając sceptycznie na gwałtowny rozwój cywilizacji technologicznej. Do współpracy nad tworzeniem szóstego albumu z cyklu, zaprosił doświadczonego scenarzystę Jerzego Szyłaka. Czy okazało się to trafnym zabiegiem?
Mateusz Skutnik, jak na prawdziwego sztukmistrza przystało, lubi zaskakiwać swych zagorzałych fanów. Szósty album Rewolucji to prawie dziewięćdziesięciostronicowa, wielowątkowa opowieść w całości rozgrywająca się na ekskluzywnym statku pasażerskim o iście gargantuicznych rozmiarach. Klimatyczny ilustrator surrealistycznych Morfołaków, połączył swe siły ze scenarzystą wstrząsającej trylogii “Sz”, a na łamach recenzowanej pozycji zaprezentował całe gro oryginalnych postaci. Całość spowił całunem zbudowanym z makabreski i czystej grozy. Nie ominął, charakterystycznych dla tej serii, dysput o tryumfujących w tamtych czasach wynalazkach oraz aury tajemniczości.
Zdenerwowanie kapitana statku, opanowanie witającej klasyczną muzyką orkiestry, zniecierpliwienie pasażerów i ich zachwyt z uczestnictwa w rejsie oraz strach związany z zagadkowym więźniem przetransportowanym na dolny pokład pod zasłoną nocy. Takie też emocje towarzyszą swoistemu preludium Na morzu, w którym poznajemy główne postaci dramatu. Wśród setek pasażerów, znajdziemy zarówno – bogatych przedsiębiorców, dystyngowanych dżentelmenów, eleganckie kobiety, zamkniętego w sobie naukowca, czy kamerzystę filmującego to wzniosłe wydarzenie przenośnym kinematografem. Jeśli chodzi o ostatnią z przedstawionych osób, to jest to ukłon w stronę otwierającej trzeci album z serii noweli Kinematograf, którą w 2009 roku zekranizował sam Tomasz Bagiński. Przejmujący epizod pochłoniętego nowym wynalazkiem niespełnionego filmowca, jeszcze bardziej wzmacnia dramatyzm osamotnionego wynalazcy z trzeciego tomu.
Fabuła albumu rozwija się w ślimaczym tempie. Poznajemy poszczególnych bohaterów, ich marzenia, pragnienia, czy przyzwyczajenia. Od pierwszej strony można wyczuć zapach tragedii, która czym bliżej końca opowieści, przybiera na sile. W przeciwieństwie do sławetnej katastrofy Titanica, w szóstym tomie Rewolucji przyczyna katastrofy, przyjmuje bardziej “upierzoną” postać, a powiedzenie “Orkiestra gra do końca” zawiera groteskowo-makabryczny wydźwięk.
Ważne miejsce w albumie zajmuje burzliwa konfrontacja sztuki teatralnej ze sztuką filmową. Widzimy to, zarówno w scenie publicznego wyświetlania uprzednio nagranego filmu oraz krótkim, acz krwawym występie trupy aktorskiej, a przede wszystkim rozmowie “zapalonego” filmowca z przypadkowymi pasażerami. Kto wychodzi zwycięsko z tej konfrontacji to kwestia indywidualnego podejścia czytelnika, choć sami autorzy opowieści graficznej jasno opowiadają się za jedną ze stron tego konfliktu.
Rewolucje – Na morzu to album wręcz genialny, pełen apetycznych smaczków, zaskakujących zwrotów akcji i masy smutnych zgonów. Mimika udziwnionych twarzy poszczególnych bohaterów oraz całostronicowe kadry kolejnych etapów morskiej podróży są wręcz mistrzowskie, a operowanie sepiowymi barwami idealnie współgra z ponurą fabułą komiksu.
Mateusz Skutnik słusznie postąpił, iż złączył umysły z profesorem Jerzym Szyłakiem (który niejednokrotnie pochlebnie wyrażał się o talencie Mateusza). Dzięki temu wciągająca seria zyskała dodatkowe atuty, a autorzy podeszli do prezentowanej problematyki w pełen maestrii sposób. Czekam na kolejne wspólne projekty. Szczególnie na przygotowywany właśnie siódmy tom Rewolucje – We mgle, który (jak możemy dostrzec na zamykającym album kadrze) będzie swobodną wariacją przygód, przeżywającego swą drugą młodość, Sherlocka Holmesa. Bądźmy cierpliwi. A do tego czasu – Grać panowie, grać!
Ocena: 9,5/10
Mirosław Skrzydło
Rewolucje 6; recenzja na Onecie
December 27, 2011
Ostatni rejs.
Tym razem do stworzenia najnowszego tomu „Rewolucji” Mateusz Skutnik zaprosił Jerzego Szyłaka. Powstała bardzo subtelna historia.
Jerzy Szyłak jako scenarzysta lubi sobie poświntuszyć, a większość jego komiksów kręci się wokół seksu. Tak było również w przypadku wcześniejszych pozycji (cóż za niefortunne słowo) stworzonych do spółki z Mateuszem Skutnikiem – „Alicji” i „Wyznań właściciela kantoru”. W „Rewolucjach. Na morzu” Szyłak zrezygnował ze swojej ulubionej tematyki, ale i tak pod jego wpływem ostatni tom serii Mateusza Skutnika zmienił jej oblicze.
„Rewolucje” są cyklem dość szczególnym. Skutnik stworzył w nim świat łudząco podobny do naszego, zamieszkany przez humanoidalne istoty, w którym rozwój cywilizacyjny potoczył się trochę innymi torami niż u rasy ludzkiej. Tę komiksową rzeczywistość poznajemy nie poprzez polityków czy artystów, ale osobistości nauki – to oni są tutaj motorem napędowym świata. Chodzi o naukowców-romantyków rodem z XIX wieku – szaleńców, pasjonatów, straceńców, którzy swoim badaniom i teoriom są w stanie poświęcić życie. Główny bohater nowelki „Kinematograf” z albumu „Monochrom” pracuje nad kolorowymi ruchomymi obrazami (czarno-biały film uznaje za półprodukt), a jednocześnie doświadcza niespodziewanej śmierci żony. Innych z kolei dotyka atak geniuszu, niezwykłej choroby, pod wpływem której doznają olśnienia i czym prędzej spisują swoje myśli w opasłe tomy, zanim zakończą swój żywot gwałtowną śmiercią. Los człowieka zakochanego w nauce, poszukiwanie sensu rzeczywistości, melancholijny nastrój opowieści – wszystko to charakteryzowało dotychczas wydane tomy serii. Teraz Skutnik postanowił od tego odpocząć.
„Na morzu” to komiks, który chętnie poddałby analizie Umberto Eco. Fabuła, na pierwszy rzut oka prosta i przyjemna, korzysta ze schematów kryminału i thrillera. Do tego znajdziemy tu trochę intertekstualnych nawiązań, na czele z „Ptakami” Hitchcocka, wokół których kręci się główny wątek opowieści. Zresztą filmowy kontekst ciągnie się aż do końca tomu. Nieprzypadkowo, wszak Szyłak to przecież nie tylko badacz komiksu, ale także znawca X muzy. „Na morzu” jest niezobowiązującą, acz subtelną zabawą w wyłapywanie konwencji, nawiązań i smaczków. Choć zmienił się charakter opowiadanej historii, rysownik pozostał wierny swojemu stylowi. Nadal posługuje się swobodną, surową kreską i doskonale panuje nad kolorem, częstując nas stonowaną akwarelą. Akcja dzieje się na morzu, więc kadry toną w odcieniach błękitów, morskiej zieleni i szarości.
Fani „Rewolucji” stroną graficzną zapewne będą oczarowani. A scenariuszem? Jednorazowy skok w bok może odświeżyć cykl, ale drugi raz ten sam numer nie przejdzie. Tym bardziej że choć Skutnik stworzył komiks o naukowcach, nigdy nie była to seria hermetyczna. Co docenili również redaktorzy magazynów komiksowych na Zachodzie, drukując niektóre nowelki z „Rewolucji”, chociażby w znanym na całym świecie słoweńskim „Striburgerze”. Miejmy nadzieję, że na fali nowej mody na ekranizację polskich historii obrazkowych – po „Jeżu Jerzym” i nadciągającym „Wilq” – seria Skutnika doczeka się w końcu dobrej wersji filmowej. Wprawdzie mieliśmy już ekranizację wspomnianego wyżej „Kinematografu”, ale krótkometrażówka, jaka kilka lat temu wyszła spod ręki Tomasza Bagińskiego, była zimna, bezduszna i zupełnie nie oddawała uroku pierwowzoru. Przydałoby się tłumaczenie na język obcy, bo dzięki swojemu uniwersalnemu charakterowi, to jedna z najciekawszych polskich serii komiksowych na eksport.
Sebastian Frąckiewicz
« Previous Page — Next Page »