Komiksy znalezione na strychu; przykładowe plansze




Bobot




Rewolucje 7, the paper


Decyzje, decyzje…

Nie ma na co czekać, trzeba było się na coś zdecydować. Oto nowe Rewolucje, stan zerowy. :D

 

papier_1-001

papier_2-001



Blaki 4; complete sketch


W dziwnej sytuacji się niniejszym znalazłem. Sam się w nią wpędziłem, pierwszy raz w życiu.

Szkicowałem sobie historyjki krótkie i naszkicowałem w sumie cały kompletny album od A do Z.

Bite 60 stron. Nigdy czegoś takiego nie miałem, tzn tak przygotowanego materiału pod album. Trochę się boję teraz.

blaki_spread

Boję się, bo cała TWÓRCZA część robienia albumu już za mną. Teraz trzeba to wszystko po prostu mechanicznie narysować na czysto. Boję się że brak pierwiastka twórczego spowoduje że ten album nie powstanie. Dammit.

blaki_cond

Jak widać nie są to rewolucje, za które zaraz się zabieram. To inny projekt, który teraz pewnie będzie musiał swoje odleżeć, jak nie do jesieni to do 2013 roku. Dammit2.

-__-

[edit:2014]

A tutaj jest timestamp rozpoczęcia prac nad czwartym Blakim. Lulz.

A tutaj timestamp zakończenia. 60/43.



Rewolucje 6; recenzja na paradoksie


W najnowszym albumie “Rewolucji” autorzy po raz kolejny postawili na wyrafinowaną prostotę. Był to strzał w dziesiątkę. Widzimy, jak bohaterowie wchodzą na pokład. „Parostatkiem w piękny rejs”, chciałoby się zaśpiewać. Niestety, muszę rozczarować potencjalnych czytelników – twórcy prezentują o wiele wyższy poziom niż popularna piosenka.

„Rewolucje”: “Na morzu” pokazują, że można stworzyć trzymającą w napięciu historię za pomocą ekspresywnych obrazów. Na dodatek bez posługiwania się drastycznym realizmem czy kłującymi oko kontrastami. Całość, utrzymana w odcieniach szarości i błękitu, gdzieniegdzie ożywionego przez fiolet, jest bardzo spójna wizualnie. W bardzo przyjemny dla oka sposób wykorzystano delikatność akwareli, łącząc ją z czarną, zdecydowaną kreską. Efekt końcowy wzmacnia doskonałe kadrowanie – Mateusz Skutnik potrafi tak operować planszą, by jednocześnie sugestywnie opowiadała pewną historię i była zamkniętą, wyważoną całością.

W albumie zdołano również krótko scharakteryzować każdą z  postaci – gesty, ubiór, relacje z innymi, choć użyte niekiedy w sposób nieco stereotypowy, sprawiają, że bohaterowie przestają być jedynie papierowym fantazmatem, a stają się ludźmi z krwi i kości. Czytelnik może uznać poprzedzające właściwą akcję wprowadzenie za nieco przydługie, jednakże moim zdaniem jest ono fundamentalnym elementem opowieści – dzięki niemu mamy czas poznać osoby dramatu i ich pragnienia, tak by zżyć się z nimi choć przez chwilę.

Szczególnie istotna jest niepokojąca atmosfera parostatku, który zamiast bezpiecznego schronienia, staje się swoistą twierdzą, z której nie sposób się wydostać. Poczucie klaustrofobii wzmaga jeszcze rosnąca z każdą chwilą świadomość, że gdzieś tam czai się niewytłumaczalna siła, przed którą nie można uciec. Początkowo ledwo wyczuwalne napięcie w pewnym momencie zaczyna rosnąć z oszałamiającą prędkością, by doprowadzić do tragicznego finału. Pomiędzy tymi dwoma punktami czytelnik odnajdzie cały kalejdoskop zwrotów akcji, niespodziewanych zgonów, dramatycznych scen, ale pozbawionych tandetnego patosu.

Widać, że współpraca z Jerzym Szyłakiem wzbogaciła inwencję utalentowanego twórcy, pozwalając mu szerzej rozwinąć skrzydła. Niniejsza publikacja stanowi dowód na to, że komiks nie jest prostą syntezą sztuk plastycznych i literatury – tutaj nie można oderwać nastrojowej, przypominającej miejscami marzenie senne oprawy graficznej od scenariusza. Stanowią dla siebie idealne dopełnienie, roztapiając się w sobie nawzajem, przekraczając własne granice i stając się czymś zupełnie nowym. Na myśl przychodzi tylko jedno medium, które można by z nim porównać – kino. I tutaj autorzy puszczają perskie oko do czytelnika, pozwalając nam momentami spojrzeć przez obiektyw jednego z bohaterów, który usilnie nagrywa całość wydarzeń na taśmę filmową. Siła „Rewolucji”: “Na morzu” tkwi również w niezwykłej ilości podobnych aluzji i sugestii, które czytelnik może odszukać na ich kartach.

Zgodnie z obietnicą złożoną przez Mateusza Skutnika  następne tomy “Rewolucji” mają ukazywać się co roku. Z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę intrygującego cyklu.

Ania Stańczyk



Easter Eggs 2012




Rewolucje na Morzu, recenzja na gildii komiksu


Utrzymana w konwencji steampunk błyskotliwa seria Rewolucje Mateusza Skutnika w subtelny i stonowany sposób opowiada o erze silnika parowego, epokowych wynalazkach i ich twórcach. Utalentowany artysta nie unika gorzkiej refleksji nad ludzkim dążeniem do zrewolucjonizowania świata, niejednokrotnie spoglądając sceptycznie na gwałtowny rozwój cywilizacji technologicznej. Do współpracy nad tworzeniem szóstego albumu z cyklu, zaprosił doświadczonego scenarzystę Jerzego Szyłaka. Czy okazało się to trafnym zabiegiem?

Mateusz Skutnik, jak na prawdziwego sztukmistrza przystało, lubi zaskakiwać swych zagorzałych fanów. Szósty album Rewolucji to prawie dziewięćdziesięciostronicowa, wielowątkowa opowieść w całości rozgrywająca się na ekskluzywnym statku pasażerskim o iście gargantuicznych rozmiarach. Klimatyczny ilustrator surrealistycznych Morfołaków, połączył swe siły ze scenarzystą wstrząsającej trylogii “Sz”, a na łamach recenzowanej pozycji zaprezentował całe gro oryginalnych postaci. Całość spowił całunem zbudowanym z makabreski i czystej grozy. Nie ominął, charakterystycznych dla tej serii, dysput o tryumfujących w tamtych czasach wynalazkach oraz aury tajemniczości.

Zdenerwowanie kapitana statku, opanowanie witającej klasyczną muzyką orkiestry, zniecierpliwienie pasażerów i ich zachwyt z uczestnictwa w rejsie oraz strach związany z zagadkowym więźniem przetransportowanym na dolny pokład pod zasłoną nocy. Takie też emocje towarzyszą swoistemu preludium Na morzu, w którym poznajemy główne postaci dramatu. Wśród setek pasażerów, znajdziemy zarówno – bogatych przedsiębiorców, dystyngowanych dżentelmenów, eleganckie kobiety, zamkniętego w sobie naukowca, czy kamerzystę filmującego to wzniosłe wydarzenie przenośnym kinematografem. Jeśli chodzi o ostatnią z przedstawionych osób, to jest to ukłon w stronę otwierającej trzeci album z serii noweli Kinematograf, którą w 2009 roku zekranizował sam Tomasz Bagiński. Przejmujący epizod pochłoniętego nowym wynalazkiem niespełnionego filmowca, jeszcze bardziej wzmacnia dramatyzm osamotnionego wynalazcy z trzeciego tomu.

Fabuła albumu rozwija się w ślimaczym tempie. Poznajemy poszczególnych bohaterów, ich marzenia, pragnienia, czy przyzwyczajenia. Od pierwszej strony można wyczuć zapach tragedii, która czym bliżej końca opowieści, przybiera na sile. W przeciwieństwie do sławetnej katastrofy Titanica, w szóstym tomie Rewolucji przyczyna katastrofy, przyjmuje bardziej “upierzoną” postać, a powiedzenie “Orkiestra gra do końca” zawiera groteskowo-makabryczny wydźwięk.

Ważne miejsce w albumie zajmuje burzliwa konfrontacja sztuki teatralnej ze sztuką filmową. Widzimy to, zarówno w scenie publicznego wyświetlania uprzednio nagranego filmu oraz krótkim, acz krwawym występie trupy aktorskiej, a przede wszystkim rozmowie “zapalonego” filmowca z przypadkowymi pasażerami. Kto wychodzi zwycięsko z tej konfrontacji to kwestia indywidualnego podejścia czytelnika, choć sami autorzy opowieści graficznej jasno opowiadają się za jedną ze stron tego konfliktu.

Rewolucje – Na morzu to album wręcz genialny, pełen apetycznych smaczków, zaskakujących zwrotów akcji i masy smutnych zgonów. Mimika udziwnionych twarzy poszczególnych bohaterów oraz całostronicowe kadry kolejnych etapów morskiej podróży są wręcz mistrzowskie, a operowanie sepiowymi barwami idealnie współgra z ponurą fabułą komiksu.

Mateusz Skutnik słusznie postąpił, iż złączył umysły z profesorem Jerzym Szyłakiem (który niejednokrotnie pochlebnie wyrażał się o talencie Mateusza). Dzięki temu wciągająca seria zyskała dodatkowe atuty, a autorzy podeszli do prezentowanej problematyki w pełen maestrii sposób. Czekam na kolejne wspólne projekty. Szczególnie na przygotowywany właśnie siódmy tom Rewolucje – We mgle, który (jak możemy dostrzec na zamykającym album kadrze) będzie swobodną wariacją przygód, przeżywającego swą drugą młodość, Sherlocka Holmesa. Bądźmy cierpliwi. A do tego czasu – Grać panowie, grać!

Ocena: 9,5/10

Mirosław Skrzydło



one autograph


sometimes looks like this:



Rewolucje 6; recenzja na Onecie


Ostatni rejs.

Tym razem do stworzenia najnowszego tomu „Rewolucji” Mateusz Skutnik zaprosił Jerzego Szyłaka. Powstała bardzo subtelna historia.

Jerzy Szyłak jako scenarzysta lubi sobie poświntuszyć, a większość jego komiksów kręci się wokół seksu. Tak było również w przypadku wcześniejszych pozycji (cóż za niefortunne słowo) stworzonych do spółki z Mateuszem Skutnikiem – „Alicji” i „Wyznań właściciela kantoru”. W „Rewolucjach. Na morzu” Szyłak zrezygnował ze swojej ulubionej tematyki, ale i tak pod jego wpływem ostatni tom serii Mateusza Skutnika zmienił jej oblicze.

„Rewolucje” są cyklem dość szczególnym. Skutnik stworzył w nim świat łudząco podobny do naszego, zamieszkany przez humanoidalne istoty, w którym rozwój cywilizacyjny potoczył się trochę innymi torami niż u rasy ludzkiej. Tę komiksową rzeczywistość poznajemy nie poprzez polityków czy artystów, ale osobistości nauki – to oni są tutaj motorem napędowym świata. Chodzi o naukowców-romantyków rodem z XIX wieku – szaleńców, pasjonatów, straceńców, którzy swoim badaniom i teoriom są w stanie poświęcić życie. Główny bohater nowelki „Kinematograf” z albumu „Monochrom” pracuje nad kolorowymi ruchomymi obrazami (czarno-biały film uznaje za półprodukt), a jednocześnie doświadcza niespodziewanej śmierci żony. Innych z kolei dotyka atak geniuszu, niezwykłej choroby, pod wpływem której doznają olśnienia i czym prędzej spisują swoje myśli w opasłe tomy, zanim zakończą swój żywot gwałtowną śmiercią. Los człowieka zakochanego w nauce, poszukiwanie sensu rzeczywistości, melancholijny nastrój opowieści – wszystko to charakteryzowało dotychczas wydane tomy serii. Teraz Skutnik postanowił od tego odpocząć.

„Na morzu” to komiks, który chętnie poddałby analizie Umberto Eco. Fabuła, na pierwszy rzut oka prosta i przyjemna, korzysta ze schematów kryminału i thrillera. Do tego znajdziemy tu trochę intertekstualnych nawiązań, na czele z „Ptakami” Hitchcocka, wokół których kręci się główny wątek opowieści. Zresztą filmowy kontekst ciągnie się aż do końca tomu. Nieprzypadkowo, wszak Szyłak to przecież nie tylko badacz komiksu, ale także znawca X muzy. „Na morzu” jest niezobowiązującą, acz subtelną zabawą w wyłapywanie konwencji, nawiązań i smaczków. Choć zmienił się charakter opowiadanej historii, rysownik pozostał wierny swojemu stylowi. Nadal posługuje się swobodną, surową kreską i doskonale panuje nad kolorem, częstując nas stonowaną akwarelą. Akcja dzieje się na morzu, więc kadry toną w odcieniach błękitów, morskiej zieleni i szarości.

Fani „Rewolucji” stroną graficzną zapewne będą oczarowani. A scenariuszem? Jednorazowy skok w bok może odświeżyć cykl, ale drugi raz ten sam numer nie przejdzie. Tym bardziej że choć Skutnik stworzył komiks o naukowcach, nigdy nie była to seria hermetyczna. Co docenili również redaktorzy magazynów komiksowych na Zachodzie, drukując niektóre nowelki z „Rewolucji”, chociażby w znanym na całym świecie słoweńskim „Striburgerze”. Miejmy nadzieję, że na fali nowej mody na ekranizację polskich historii obrazkowych – po „Jeżu Jerzym” i nadciągającym „Wilq” – seria Skutnika doczeka się w końcu dobrej wersji filmowej. Wprawdzie mieliśmy już ekranizację wspomnianego wyżej „Kinematografu”, ale krótkometrażówka, jaka kilka lat temu wyszła spod ręki Tomasza Bagińskiego, była zimna, bezduszna i zupełnie nie oddawała uroku pierwowzoru. Przydałoby się tłumaczenie na język obcy, bo dzięki swojemu uniwersalnemu charakterowi, to jedna z najciekawszych polskich serii komiksowych na eksport.

Sebastian Frąckiewicz



Rewolucje 6; recenzja na Esensji


„Rewolucje” Mateusza Skutnika to z pewnością jedna z najciekawszych serii komiksowych publikowanych obecnie w Polsce – tym bardziej jesteśmy dumni, że pierwszy to cyklu pierwotnie opublikowany był na łamach „Esensji”. Połączenie estetyki steampunku z alternatywnym spojrzeniem na kluczowe wydarzenia historii ludzkości, nutką (a nawet nutą) surrealizmu i zaskakująca formą graficzną z groteskowymi twarzami bohaterów, nadającymi wszystkim wrażenia anonimowości było z pewnością jedynym takim dziełem w polskim komiksie. Na rynku pojawił się już tom szósty opowieści, zatytułowany „Na morzu”, w którym po raz pierwszy Skutnik ma współautora scenariusza. Jest nim nie byle kto, bo sam Jerzy Szyłak, uznany popularyzator komiksu i twórca nieraz kontrowersyjnych scenariuszy.

Jak jest efekt tej współpracy? Oczywiście trudno powiedzieć, kto dokładnie za co odpowiadał, ale czytając komiks ma się wrażenie większej fabularnej spójności opowieści niż w poprzednich tomach. „Na morzu” to po prostu historia pewnego dramatycznego rejsu, losów nieźle scharakteryzowanych bohaterów, przewrotnie spuentowana. Całość, pomimo wprowadzania intrygujących elementów steampunkowych, najbliższa jest klasycznej opowieści grozy, czerpiącej bezpośrednio z Hitchcocka.

Przyznać jednak należy, że pomysł wstępny – rejsu luksusowym transatlantykiem – wyraźnie nawiązuje do „Titanika” (aż się wygląda gór lodowych po drodze). Na pokład statku wsiadają pasażerowie – naukowiec-wynalazca, filmowiec z kinematografem, milioner, pewne małżeństwo, prywatny detektyw, a także pewien tajemniczy więzień, najprawdopodobniej seryjny morderca, o którym policjanci wspominają, że „skonstruował urządzenie, za pomocą którego mordował ludzi na odległość”. W tym czasie oczywiście okrętuje się obowiązkowa orkiestra, która, jak każe tradycja, powinna grać do końca.

Skutnik dawkuje nam elementy swego uniwersum, ale są to elementy fascynujące. Pylony emanujące polem elektromagnetycznym, latające holowniki-sterowce, niektóre kadry oglądamy okiem prostej kamery. Kluczowa dla fabuły będzie jednak atmosfera zagrożenia, nie od początku oczywista, autorzy mylą tropy (np. dyskusją o szalupach), by wreszcie rozwinąć opowieść w określonym kierunku, zafundować nam hekatombę i przewrotną pointę. Pointę, którą można interpretować na różne sposoby – jako ironię losu, przypomnienie o podstawowych wartościach, krytykę dehumanizacji, bądź po prostu żart autorów. Tak czy inaczej – owa pointa znakomicie podsumowuje kolejny bardzo dobry album w cyklu.

Konrad Wągrowski


« Previous PageNext Page »