Rewolucje Integral, recenzja na Glosie Kultury


Zbiorcze wydanie czterech pierwszych tomów cyklu Rewolucje trafiło w moje ręce, kiedy nie miałam jeszcze tak naprawdę pojęcia, na co się piszę, podejmując się lektury. Wiedziałam mniej więcej, o czym są komiksy, ale nic ponadto – nie byłam obeznana z recenzjami i opiniami na temat publikacji. Pierwszym więc, co zwróciło moją uwagę, kiedy już otworzyłam swój egzemplarz, były nietuzinkowe, oryginalne rysunki, które powinny na wstępie dać mi do myślenia i podszepnąć, że to nie będą zwykłe historie. Ominęłam jednak ten oczywisty trop, przechodząc po nim bezczelnie. Nic więc dziwnego, że pierwszy tom wprowadził mnie w stan lekkiej konsterancji, której daleko było do zachwytów. Później jednak wszystko zaczęło się zmieniać.

Jako recenzent czuję się postawiona przed jednym z trudniejszych zadań, bo pisanie o Rewolucjach to prawdziwe wyzwanie. Po pierwsze dlatego, że jest to opowieść skomplikowana, niełatwa i wielowątkowa, lecz zrozumienie zarówno ogólne, jak i jej ostatecznej spójności, przychodzi z czasem, jaki mija podczas lektury; po drugie dlatego, że cokolwiek przychodzi mi do głowy, kiedy miałabym opowiedzieć komuś o fabule i tematyce – musiałabym zdradzić bardzo wiele. Zbyt wiele. Proszę więc o wyrozumiałość, Drogi Czytelniku, jeśli w którymś momencie wyda Ci się, że kręcę się w kółko, owijam w bawełnę lub (nie daj Boże) leję wodę. Nie jest to moim zamiarem, podobnie jak nie jest moim celem obdzieranie Cię z przyjemności zapoznania się z Rewolucjami osobiście. Tym bardziej że dzieło Mateusza Skutnika jest doznaniem czytelniczym dość intensywnym – momentami zwariowanymi, gdzieniegdzie zabawnym, a innym razem chwytającym za serce i dającym do myślenia. Sporo się w nim dzieje i lektura musi być uważna i spokojna – nie radzę Rewolucji czytać po łebkach, bo to się po prostu nie opłaci.

Zbiorcze wydanie obejmujące tomy od pierwszego do czwartego otwiera Parabola. Tytuły poszczególnych tomów to zresztą kolejny aspekt, który przyciąga, zwraca uwagę i zaciekawia. Nie są to słowa nam obce, ale również nie takie, z którymi spotykamy się na codzień, co sprawia, że znaczenia niektórych z nich zapominamy. Cykl otwiera wydarzenie mające miejsce we wnętrzu latarni morskiej, której światło wcale nie bierze się z typowego dla takich miejsc źródła. Widzimy w jej wnetrzu człowieka z ogromną głową, którego odwiedza inny człowiek. Ten pierwszy bez opamiętania spisuje coś na papierze. Coś, co wydaje się być ważne, bo kiedy kończy, ten drugi jest zaaferowany. Na dworcu wpada na ułamek sekundy na starszego mężczyznę w okularach, a dla czytelnika oznacza to przeniesienie się właśnie do jego historii; mężczyzna ten (który bronił niedawno doktoratu z dziedziny termodynamiki) spotyka się z innym, który, jak można wywnioskować z ich pierwszego dialogu, jest odkrywcą i podróżnikiem. Na następnych stronach znów ktoś na kogoś wpada przypadkiem i tylko na chwilę, a my poznajemy kobietę, która przed laty oddała swoje dziecko, co umożliwiło jej wstąpienie do służb specjalnych. Później spotykamy profesora, który opracowuje nowoczesne urządzenie służące do przenoszenia rzeczy na sporą odległość. Wydarzy się sporo niepowiązanych ze sobą wydarzeń, będzie dużo chaosu i fascynującego świata przedstawionego.

Parabola mnie nie zachwyciła. Byłam zawiedziona sama historią, jak również sobą i tym, że nie potrafiłam jej właściwie (jak wnioskowałam) odczytać i zrozumieć. Czułam, że jest w niej coś, co jest dobre, ale ja nie mogłam tego zobaczyć. No cóż, jak się okazało, wystarczyło sięgnąć po kolejne tomy. I w tym momencie chciałam napomknąć o tym, że wydanie zbiorcze okazało się z tego względu błogosławieństwem. Mam bowiem przeczucie, że gdybym sięgnęła po pierwszą część Rewolucji jako osobny komiks – chyba nie skusiłabym się na pozostałe. Tymczasem okazuje się, że w dziele Skutnika nie ma chaosu, o który je początkowo posądziłam, nie ma przypadków i niepowiązanych ze sobą wątków. Aby to jednak zrozumieć, potrzebna jest odrobina cierpliwości i wiary w to, że wszystko się jeszcze jakoś ułoży. I to dosłownie – w logiczną całość. Co prawda dopiero czwarty tom zatytułowany Syntagma, a więc ostatni, tak naprawdę splata ze sobą poszczególne historie i wątki (co skutkuje tym, że najchętniej zaczelibyśmy czytać od pierwszej strony jeszcze raz, bogatsi w wiedzę, która pozwala nam inaczej spojrzeć na pewne zdarzenia), ale już dwa poprzednie, kolejno Elipsa i Monochrom (w skład którego wchodzi utwór Kinematograf, na podstawie którego Tomasz Bagiński nakręcił krótkometrażowy film pod tym samym tytułem) sygnalizują, że Rewolucje nie są zbiorem chaotycznych opowieści, które złożone w całość nie nabierają sensu. Zdarzają się oczywiście krótkie historie wplecione w te cztery tomy, które (jeszcze?) nie zostaly powiązane ciasno z resztą, ale to wpisuje się w tytuł ostatniego tomu, niektóre z nich bowiem, są takimi miniprzypowieściami samymi w sobie.

Tym co najmocniej chyba działa na wyobraźnię czytelnika (poza niezwykłą grafiką) jest fakt, że niełatwo nam określić czas, w jakim dzieją się Rewolucje. I nie chodzi mi nawet o konkretne lata czy okres historyczny, ale o rozróżnienie na przeszłość i przyszłość. Jak sam tytuł naprowadza, w komiksie jest mowa o wielu wynalazkach i nowinkach technologicznych – jednych mniej innych bardziej dopracowanych i przydatnych. To powinno nam zawięzić jako tako ramy czasowe, prawda? Teoretycznie tak, ale praktyka ma się nijak do tego, co można i co powinno sie robić. Skutnik stworzył swoją niebanalną opowieść tak, że momentami nie mamy pojęcia, czy jej bohaterowie utknęli w przeszłości, kiedy wysyłało się telegramy, czy przemierzają przyszłość, w której trumny potrafią przenosić ludzi do innego wymiaru. I to jest dopiero coś niebanalnego i fascynującego! Świat Rewolucji jest inny i dziwaczny, ale w sposób, który nie pozwala się od niego oderwać, a nie w taki, który od niego odpycha. Spotkamy w nim naukowców, którzy naginają czas i przestrzeń, a także ludzi oświeconych, których dar okazuje się – jak czesto w takich przypadkach – raczej przekleństwem niż błogosławieństwem. Autor nie zapomina jednak o zwykłych ludzkich dramatach, które rozgrywają się w każdym świecie – prawdziwym i przedstawionym, zmyślonym, choć realnym, i zmyślonym tak, że nie mamy wątpliwości co do obcowania z fikcją. Jest tu miejsce na stratę ukochanej osoby, na niełatwe do podjęcia decyzję, które zaważą później na reszcie życia, znajdziemy tu miłość, troskę, zazdrość, żal, smutek, ideę, szaleństwo i podłość. Genialni naukowcy stają się bezwzględnymi mordercami, a zwykli ludzie niezwykłymi istotami.

Kreska Mateusza Skutnika integruje się z fabułą absolutnie fantastycznie. Jest nietypowa – to nie podlega dyskusji. O ile bowiem tło i scenografia są narysowane “w miarę” normalnie – nie mamy wątpliwości, że patrzymy na patefon, bramę wejściową, budynek czy ławkę w parku, w dodatku jest to wyrysowane ze szczegółami i lekkością, cienką kreską, która sprawia wrażenie niezwykle giętkiej i plastycznej, jakby również ona nie miała zamiaru poddawać się ani prawom fizyki, ani żadnym innym – o tyle ludzie nie są już tacy typowi. Ich twarze przypominają nieco spreparowane, pozszywane zwłoki. Oczy są niezmiennie ciemnymi, szeroko rozstawionymi kropkami, a z nosem łączy je pozioma linia. Od nosa przebiegają natomiast dwie pionowe, które rozdzielając się, tworzą miejsce na wąskie usta. Charakterystyczne są również ogromne, zupełnie inne od ludzkich, uszy, które zdają sie nie tyle wyrastać po bokach głowy, co zespalać się z nią, dodatkowo ją obciążając. Całość tworzy wrażenie intrygujące, bo niecodzienne, ale jednocześnie zachwycające. Chwilami można odnieśc wrażenie fantasmagoryczności, bo choć emocje bohaterów można bez problemu odnieść do naszego świata, to rysunki tworzą postaci niewiarygodne, pochodzące jakby z sennych rojeń. Jest to ogromną zaletą zbioru i tę decyzję Skutnika o takiej formie komiksu najlepiej komentuje jeden z bohaterów, kiedy mówi:

Moje małe decyzje, które podejmuję każdego dnia, wyprowadzają mnie poza ramy normalności.

Zbiorcze wydanie czterech pierwszych tomów Rewolucji to niezwykła podróż po dziwnym świecie – tak podobnym do naszego, lecz jednocześnie tak innym, jakby był jakimś jego dziwnym odbiciem, alternatywną rzeczywistością, w której ktoś pomylił kolejność przycisków potrzebnych do uruchumienia poszczególnych zdarzeń. Czytelnik otrzymuje dzięki temu wspaniałą przygode i rozrywkę, ale autor nie pozostaje głuchy także na zapotrzebowanie na emocjonalny wydźwięk dzieła – bohaterowie, choć wyglądają nieco inaczej niż my, bardziej sztucznie i trochę przerażająco, czują ten sam lęk i radość, tak samo reagują na ból i piękno, ich także dosięga satysfakcja i rozczarowanie. Niezwykłe wynalazki zwykłych ludzi i zwykłe spotkanie niezwykłych postaci, a także koncepcja, która z pastelowego chaosu w końcu wyciąga do nas poocną dłoń, rozwiewając chmury niezrozumienia, nieścisłości i urwanych wątków – to wszystko znajdziecie w Rewolucjach. W Paraboli, Elipsie, Monochromie i Syntagmie. Mam nadzieję, że kolejne tomy są równie dobre i ciekawa jestem, jak mają się do historii z pierwszych czterech.

Sylwia Sekret