Rewolucje 6, recenzja na Independent


Kres świata „Rewolucji”

Do takiego wniosku można dojść po lekturze najnowszego komiksu z cyklu „Rewolucje”. Album „Na morzu” wywraca dotychczasowy obraz świata wykreowanego przez Mateusza Skutnika.

A świat ten od samego początku podporządkowany był wynalazcom – przenośnego telefonu (który tylko czasami traci jeszcze zasięg), promieni roentgenowskich, kinematografu, machinerii do zawracania czasu czy holografów. Mateusz Skutnik skutecznie utrwalał go w czterotomowym cyklu wydanych przez Egmont (w albumach „Parabola”, „Elipsa”, „Monochrom” i „Syntagma”). Zabierał czytelnika do pracowni – na strychy, do piwnic – gdzie bohaterowie dłubali sobie przy swoich odkryciach, a nawet do dalekiej Kambodży i na Biegun Północny, gdzie objawiały się niektóre z wynalazków. Wszędzie rysował swoje charakterystyczne postaci z dużymi głowami, stworzone z – wydawać by się mogło – „niedbale” stawianych na papierze kresek. Dorabiał do nich „koślawe” krajobrazy, pomalowane zimnymi barwami – fioletami, zielenią, brązami. Nieco inny był już piąty tomik – „Dwa dni” – wydany już przez oficynę Timof i cisi wspólnicy. Pozbawiony słów, klimatyczny, bardziej epicki (i w mniejszym formacie). Opowiedziany wręcz niczym krótka animacja.

Ale „Na morzu” są już prawdziwą rewolucją!

To ponadpełnometrażowy album, liczący w sumie blisko 90 stron. Napisania scenariusza podjął się tym razem nie Mateusz Skutnik, ale Jerzy Szyłak – autor kilku publikacji książkowych poświęconych komiksowi, oraz scenariuszy m.in. do Benka Dampca czy trylogii „Sz”; ze Skutnikiem współpracował już przy okazji „Alicji” – wariacji na temat książki Lewisa Carolla. Początkowo rewolucji nic nie zapowiada. Początek zresztą – utrzymany w fioletach – przypomina do złudzenia poprzednie albumy. Mamy wielki, zacumowany jeszcze w porcie statek, mamy nieco tajemniczości, gdy pod osłoną nocy trafia tu (nie, nie zdradzam zbyt wiele) wynalazca „machiny”, którą zamordował ponad sto osób na odległość.

Zaczynamy się zastanawiać cóż też może się jeszcze zdarzyć. Gdy nagle otrzymujemy zgoła odmienny obraz. Istną sielankę. Zaokrętowanie pasażerów, koniecznie przy dźwiękach kwartetu smyczkowego! Do tego morze, słońce, piękne widoczki, czasami tylko przeplatane scenkami spod pokładu, gdzie nie każdy znosi jak by chciał podróż. Ale jest to sielanka, która szybko zmienia się koszmar – świetnie zobrazowana przejściami graficznymi, np. przez okrętowy bulaj. I jest jak u Hitchcocka. Więcej nie zdradzę.

Muszę przyznać, że z ogromną przyjemnością znów sięgnąłem po „Rewolucje”. Z racji klimatu, z racji grafiki. Zresztą Skutnik rozwala mnie od czasów historii drukowanych m.in. jeszcze w magazynie AQQ, ukazującym się – jak to zabrzmi – na przełomie XX i XX wieku. Dlatego też cieszy zapowiedź kolejnych już „Rewolucji”. I dobrze, że nie jest to przyszłość widziana gdzieś daleko, „We mgle”. Choć taki właśnie tytuł ma nosić siódmy tom serii.

Mamoń