Blaki Czwórka, recenzja na Dzikiej Bandzie


Blaki jest wiecznie ubranym na czarno, łysym człowieczkiem, oddającym się refleksjom i przemyśleniom na każdy z możliwych tematów w jakikolwiek momencie. Setki czytelników zakochało się w tym zatroskanym jegomościu nie tylko dlatego, że obyczajowo-filozoficzne opowiastki o nim to sprawna obserwacja rzeczywistości, ale również dlatego, że każdy odnajdzie w nim cząstkę siebie. Znerwicowany mały facecik walczący z własnymi fobiami, nałogami, zbyt bujną wyobraźnią, absurdalnością otaczającej go rzeczywistości, próbujący odnaleźć się w romantycznym związku, szukający odpowiedzi na wciąż namnażające się pytania, jest lustrem, w którym bez trudu każdy z nas znajdzie swe odbicie. Po stworzeniu trzech albumów (dwa pierwsze do spółki z Karolem Konwerskim) Mateusz Skutnik jednoznacznie dał do zrozumienia, że co miał do powiedzenia, to powiedział. Po pięciu latach przerwy, okazuje się, że formuła Blakiego jednak się nie wyczerpała.

„Czwórka” to komiks bez wyraźnego początku i zakończenia. Można odnieść wrażenie, że autor przypadkowo ciska czytelnika w sam środek opowieści, która zaczęła się jeszcze przed otworzeniem albumu i trwać będzie długo po jego zamknięciu. To świetny zabieg narracyjny będący jednocześnie odpowiednikiem dnia codziennego, w którym spotykamy przypadkowych ludzi, bierzemy udział we fragmencie ich życia, opuszczamy ich, a ich historia trwa nadal. Tak jest też z „Blakim”.

Przez pięć lat w jego życiu zaszło wiele zmian, a najważniejsze to ożenek i narodziny dwójki dzieci. Skutnik z perspektywy faceta przedstawia stan psycho-fizyczny człowieka, którego dotychczasowe życie zostaje wywinięte na drugą stronę. Nie komentuje, nie krytykuje, a jedynie zapisuje fragmenty sytuacji i zdarzeń, i łączy je w przejmującą całość. Przez pryzmat codziennych, prozaicznych obowiązków i drobnych przyjemności ukazuje trudy bycia przykładnym mężem i ojcem, ale jednocześnie odkrywa prawdziwy sens, cel i ostateczną radość życia. Wiecznie strapionego, zgryźliwego człowieczka wynosi tym samym na zupełnie nowy poziom świadomości.

Proste, specyficzne rysunki w akwarelowych odcieniach szarości tworzone na falistym papierze świetnie podkreślają fabularny wydźwięk całości. Szaro-bura kolorystyka prozy życia staje w opozycji do przedstawionych wydarzeń, dopiero po chwili uświadamiając, że pomimo licznych trudów i przeciwności zawsze znajdzie się promyk szczęścia. Choć nieświadomie, Blaki tak naprawdę przeżywa największą przygodę swojego życia. Podobnie jak każdy z nas.

Autor: Paweł Deptuch



W podróż przez cały rok


No, jak tam – odnaleźliście się już w Nowym Roku? Albo inaczej: czy odnaleźliście już Nowy Rok 2015? Nie? To najwyższy czas…!

Tradycyjnie na przełomie lat Mateusz Skutnik (twórca między innymi bestsellerowej serii Submachine) raczy nas nieskomplikowaną grą online typu „point and click”, której celem jest odnalezienie Nowego Roku – najczęściej występującego w postaci sympatycznego skrzata.

Tegoroczna edycja gry, „Where is 2015?”, jest mocno rozbudowana w porównaniu do lat wcześniejszych. Prócz podróżowania w przestrzeni, dostajemy także możliwość (a właściwie konieczność) podróżowania w czasie. Przygotowano trzynaście lokacji (startowa, „zerowa”, plus jedna na każdy miesiąc – co umożliwia nam w środku zimy zakosztować między innymi letnich upałów czy atmosfery wielkanocnej), w których na pięknych fotografiach trzeba – niekiedy dość drobiazgowo – wyszukiwać „hot spoty” (miejsca, gdzie kursor zmienia kształt), a klikając w nie, przenosić się w głąb danego miejsca, przypatrywać się z bliska, a nawet z bardzo, bardzo bliska. Zasada ta jest znana z serii gier 10 gnomes tego samego autora. Różnica polega na tym, że z jednej strony poszukiwanie skrzatów ograniczone jest upływem czasu, z drugiej zaś w lokacjach „Where is 2015?” znajdujemy różne drobiazgi do zbierania (trzeba je później umieć wykorzystać!) oraz przełączniki do uruchamiania.

Dla urozmaicenia Mateusz dodał też szczyptę humoru. Możemy porozmawiać z orką, mewami, łabędziami, gołębiami (na temat Poszukiwanego), podsłuchać kurczaki wielkanocne i wyrzeźbionego smoka, żaby z fontanny także wyrażą swą radość z odzyskanych języków. Jeśli macie akurat godzinkę-dwie, wybierzcie się w podróż w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu Nowego Roku 2015.

Autor: Wojciech Gołąbowski



Je Suis Charlie


je_suis_charlie

Przeraża mnie fakt, że żyjemy w świecie w którym można zginąć za rysunek. To po prostu niewiarygodne, żeby praca satyryka gazetowego stała się zawodem wysokiego ryzyka. Niezależnie od poglądów redakcji Charlie Hebdo – zwalczanie pióra kałasznikowem to absurd. Dla rysownika nie ma nic bardziej osobistego niż jego własny rysunek, dlatego właśnie w tej formie wyrażamy swój sprzeciw, żal i gniew wobec wydarzeń w Paryżu. Namalowanie czegoś, czegokolwiek, to był naturalny odruch. Robimy to na co dzień, nic dziwnego że w takiej sytuacji również uciekamy do swojej kartki, ołówka, pędzla.



Rewolucje reset


rew_reset_01

Zmiany, zmiany, zmiany.

Plan był w miarę prosty: namalować album do grudnia, wydać na gwiazdkę – profit i sława. Jednak niespodziewanie okazało się, że gwiazdkowy komiks wypadałoby skończyć przed grudniem, w sumie to na początku listopada, więc czasu zostało niewiele. Teoretycznie taki termin byłby do zrobienia, ale dwa czynniki zaważyły nad tym, że tak się jednak nie stanie.

1. Po rozpoczęciu prac, jakoś pod koniec września, zakładałem że zrobię po bożemu, jak Rosiński w Thorgalu, 46 stron i fajrant. Jednak po kilku pierwszych stronach stało się jasne, że raczej nie zmieszczę się w tej liczbie stron. Tak powiedzmy jest 50% szans że się zmieszczę. W tym momencie ten termin listopadowy już trochę pada na pysk. Drugi punkt kładzie go na deski.

2. Po zrobieniu siedmiu plansz NAGLE okazało się, że wszystkie są, co tu dużo mówić, słabe. Wygląda na to, że nie wstrzeliłem się z gamą kolorów oraz że traktuję kontur zbyt dokładnie, zachowawczo, jak 20 lat temu. A przecież nie o to chodzi. Gryzłem się z tą myślą przez jakiś czas, zasięgałem rad mędrców (żony) i w końcu wyszło, że trzeba to wszystko wywalić do kosza i zacząć od nowa. Termin listopadowy już kompletnie odpada.

Tak więc kolejne Rewolucje pojawią się dopiero na targach książki w Warszawie. W sumie ciężko mi znaleźć złe strony takiego przesunięcia premiery. W maju ten komiks będzie dłuższy i lepiej namalowany, ja zaś nie muszę teraz napieprzać po nocach byle tylko zdążyć. Fakt, oznacza to że w tym roku nie będzie Rewolucji, ale w tym roku był już Blaki 4, więc w świetle planu “1 album rocznie” jestem czysty jak łza.

Na marginesie – taka sytuacja zdarzyła mi się wcześniej tylko jeden jedyny raz, przy rozpoczęciu prac nad albumem Rewolucje na Morzu. Wtedy zdaje się byłem bardziej radykalny, już po pierwszych czterech planszach stwierdziłem że to syf i trzeba to wywalić i zrobić od nowa. Dzięki temu album ten wygląda jak wygląda i jest najdłuższą historią jaką kiedykolwiek namalowałem. To wróży dobrze temu nowemu, właśnie zresetowanemu albumowi.

Szczerze mówiąc spadł mi kamień z serca, bo jednak krótkie terminy to zło wcielone. Jak się okazało nie jestem w stanie przeskoczyć swojego trybu “maximum jedna plansza dziennie” – bo i po co. Muszę teraz spokojnie poszukać odpowiedniej kolorystyki i kreski. Mam czas. Przy okazji – ten album prawdopodobnie powstanie jeszcze w tym roku, jeśli nie w całości, to prawie, po prostu wydanie przesuwa się skokowo na czas festiwalu w Warszawie.

Co ciekawe, jednym z czynników które zadecydowały o resecie tego tomu był mój komiks z pierwszego tomu Profanum – Sztorm. Pamiętam że świetnie mi się go malowało, jak go sobie teraz obejrzałem to stwierdziłem że tak – to jest kierunek w którym chcę iść.

Jedno mnie zastanawia, co zrobić z tymi “złymi” planszami – podrzeć i wywalić czy wrzucić do sklepu na sprzedaż po taniości. W końcu bootleg rzecz też cenna.

Poniżej jedna z plansz do wymiany:

rew_reset_02



Cztery to dużo


Blaki – mały człowieczek, zajmujący się roztrząsaniem zawiłości dnia codziennego, powraca za sprawą Centrali. To już czwarty tom i czwarte wydawnictwo (szóste jeśli liczyć Ziniola i przedruk w zbiorze Ziniol – The Very Best OFF: Greatest Hits vol. 1) publikujące opowiadania o postaci stworzonej przez Mateusza Skutnika. Każda część różniła się znacznie od wcześniejszej (i to nie tylko formatem), widać było jak bohater ewoluuje i zmienia się jego podejście do świata.

We wstępie do Blakiego z 2005 roku Mateusz Skutnik pisał o swoim bohaterze: “Blaki po czterech latach operuje w zupełnie innym świecie. Zaprzątają go obecnie inne sprawy, nie jest już palącym fajkę studentem tylko palącym papierosy kluczowym pracownikiem sektora prywatnego”. Odnosił się do wersji swojej postaci z komiksów publikowanych wcześniej w Ziniolu. Podobnie wygląda sytuacja z Blakim w roku 2014. Czwórka stanowi logiczne rozwinięcie serii – została wprawdzie w bohaterze skłonność do dumania, ale sposób w jaki patrzy na świat jest odmienny. Nie jest sam: wokół niego jest cała rodzina: matka, żona, dwójka dzieci, a także wielki nieobecny – ojciec. To wciąż historia Blakiego, ale przstał być człowiekiem żyjącym głównie w świecie rzeczy i idei, sam na sam ze swoimi myślami – ma świadomość innych osób, tego jak mu są potrzebni, a on jest potrzebny im. Jak wcześniej inni ludzie byli tylko tłem dla głównego bohatera, pojawiali się i znikali (poza Panią Blaki), tak w Czwórce otaczają go i są najważniejszym punktem odniesienia. Dzieci wymagają od niego uwagi i określonych zachowań – trzeba wykupić córce zestaw zdjęć szkolnych, znaleźć odpowiednią opiekunkę i bardzo uważać, by w czasie odkurzania nie wciągnąć jakiejś ważnej zabawki. Oprócz tego oczywiście nie mogło zabraknąć typowych dla serii bojów dnia powszedniego, połączonych z rozmyślaniami na temat naszej rzeczywistości. Widać, że rodzina daje mu pewien cel i porządkuje jego życie. Wcześniej błądził myślami, dawał im płynąć – teraz są one bardziej ułożone – to historia, która ma początek i pewne domknięcie.

Protagonista (a także autor) jest coraz starszy, a jego przemyślenia jakby poważniejsze. Nie są to wyłącznie teoretyczne gdybania, dotykają aktualnych dla niego problemów, strachów i zagrożeń. Więcej też w Blakim gniewu i niezgody na rzeczywistość – zmaga się przecież nie tylko dla siebie, ale również dla bliskich.

Podobnie jak wcześniej, mamy od czynienia ze zbiorem krótkich form, tym razem jednak zamkniętych klamrą fabularną. Pojedyncze rozdziały wciąż można czytać jako samodzielne twory, ale razem tworzą przemyślaną kompozycję.

Autor wraz z bohaterem niespiesznie prowadzą czytelnika przez kolejne strony. Od początku proponuje mu takie tempo, wprowadzając go do domu Blakiego, przedstawiając po kolei wszystkich domowników, by później wyjść z nimi z mieszkania i pokazać ich okolicę. Odbiorca momentalnie odnajduje się w tej przestrzeni. Świat przedstawiony w komiksie nie różni się zbytnio od naszego, a antropomorficzne, długouche stworki znakomicie oddają wszystkie emocje i ludzkie zachowania.

Warto przed lekturą Czwórki powtórzyć sobie wcześniejsze tomy – dla porównania. Nie jest to jednak konieczne, by czerpać przyjemność z obcowania z recenzowanym komiksem (pierwsza część, wydana przez Timofa jest obecnie trudna do dostania). Najnowsze dzieło autora Rewolucji doskonale broni się jako samodzielny utwór i spokojnie można zacząć lekturę serii od niego.

Skutnik w miarę regularnie serwuje czytelnikom kolejne albumy. Co ważne, z tą rutyną idzie również jakość – autor jest zarówno wyrobionym scenarzystą, jak i rysownikiem; kolejne jego utwory zyskują zasłużone uznanie odbiorców. Nie inaczej jest w przypadku Czwórki – trudno znaleźć w tej publikacje jakiekolwiek słabe strony. To świetny, przemyślany komiks, który może skłonić do innego spojrzenia na pewne kwestie.

Autor: Jerzy Łanuszewski



Blaki Czworka, recenzja na Polterze (2)


Ustalmy na samym początku: gdyby nie okładka, to Blaki: Czwórka zasługiwałby na pełną “10” w ocenie i tytuł polskiego komiksu roku 2014, ale autor podobno taką okładkę chciał, więc ma od nas “9,5”. Pod tytułem Four of us, i z tą samą okładką, komiks Mateusza Skutnika może podbić także rynek anglojęzyczny. Oby tak się stało!

Czwarty album z przygodami demonopodobnego stworka to nadal jego życiowe zmagania ze swoim postrzeganiem rzeczywistości, ale tym razem mocno przefiltrowane przez doświadczenia rodzicielskie oraz rodzinne straty. W Blakim nie było i nie będzie karabinów maszynowych, mordobicia, pościgów i supermocy. Jego przygody to refleksje snute nad deską do prasowania albo nad zlewozmywakiem. Blaki to nadal mrocznie wyglądający zwyczajny ludek, którego charakter oraz togopodobny strój mocno kontrastują z fizys niskiego szatańskiego trola.

Blakiego nie da się opowiedzieć, trzeba go po prostu przeczytać, choć już na samym początku bohater będzie chciał nas przekonać do tego, że nie ma dla nas, czytelników, czasu. To zawiązanie “akcji” rozkłada na łopatki, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie deklarację autora, że ustami Blakiego nie ma już nic do powiedzenia. Wówczas tajemnicza ręką pukająca do drzwi jego mieszkania okaże się (nie, nie, spokojnie, nie ręką z Planety Uciętych Kończyn) być może ręką samego autora, który ponownie nachodzi swoją ulubioną postać, aby z nią porozmawiać i wydusić kolejne historie. A Blaki im bardziej stara się go przekonać, że jest do bólu zwyczajny, że jego życie to proste problemy i banalne zdarzenia, niewarte już uwagi autora i opisywania oraz rysowania, tym bardziej nas wciąga i fascynuje. To chyba było oczywiste, że Mateusz Skutnik pewne pomysły komiksowe będzie mógł wypowiedzieć tylko Blakim, a zatem pojawienie się czwórki było tylko kwestią czasu. Tak jak kwestią czasu chyba będą kolejne odsłony, choć trzeba przyznać że ten album jest tak znakomity, iż przebić go będzie bardzo trudno.

Nota: 9,5

Autor: Kuba Jankowski



Chodzę tu, chodzę tam, z tłumem ludzi zawsze sam


Mateusz Skutnik „Blaki. Czwórka”, wyd. Centrala
Ocena: 9 / 10

Czwarta część „Blakiego” to kolejny autorski album Mateusza Skutnika. Komiks bardzo osobisty, intymny. Blaki (alter ego Skutnika?) nadal jest niepoprawnym melancholikiem skupiającym się na szczegółach codzienności, które umykają pozostałym. Starzeje się, często wraca do przeszłości. Każdą wolną chwilę spędza na zadumie, aż kończy na strychu, przeglądając fotografie ludzi „z tamtych czasów”. Porównuje siebie sprzed paru lat i z teraz. Jak na prawdziwego słodkiego zrzędę przystało, kiedyś marudził na ludzi trącających na ulicy jego wózek z dzieckiem, teraz marudzi na ludzi z wózkami. Kiedyś narzekał na tramwaje, teraz, kiedy ma samochód, narzeka na innych kierowców. Tak źle, tak niedobrze – to rzeczywistość bohatera.

Serie takie jak „Blaki” przeobrażają się wraz z twórcą. Skutnik snuje osobiste refleksje ustami bohatera, który najwyraźniej przeżywa kryzys wieku średniego. Można odnieść wrażenie, że jedyne czego chce Blaki, to po prostu święty spokój, który jest nie do osiągnięcia nawet na pięć minut. Czy to przez dzieci, przez maile, przez domowe czynności czy upartą rzeczywistość w postaci orzeszka w odkurzaczu.

Jest w Blakim coś nieuchwytnie romantycznego. Nieuleczalna samotność, jakieś wieczne zakłopotanie. Tkwi w nim też jakiś przewrotny optymizm. Bywa szczęśliwy, myjąc naczynia, prasując ubrania, czy przebywając na plaży, kiedy na moment kładzie się na piasku. Oczywiście za chwilę będzie musiał budować zamek z piasku z córeczką. Takich metaforycznych budowli Blaki stawia codziennie tysiące, a potem sam je depcze. Ale taki to już jest typ, który boi się dłużej cieszyć.

Skutnik pokazuje, że wrażliwcy nie mają łatwego życia. Jeśli jesteś dostatecznie spostrzegawczy, by zauważyć mech na budynkach, jeśli potrafisz zadumać się nad miską, którą myjesz po raz setny w życiu, to świat nie będzie twoim najlepszym przyjacielem. „Blaki” to uczta dla ludzi przygnębionych, to opowieść w sam raz na jesienny wieczór i deszcz za oknem, mądra, spokojna, zabawna i smutna. Rysunki Skutnika robią wrażenie, z każdym albumem są coraz dojrzalsze, bardziej przejmujące – jak chociażby w scenie, w której Blaki stoi w lesie po śmierci ojca. Do takich albumów się wraca, o takich albumach się myśli.

„Blaki. Czwórka” to podróż po dojrzewaniu, świadomej dorosłości, po małych radościach życia oraz nieustającej walce z codziennością, i samym sobą. Szkoda tylko, że tak błyskotliwy cykl ukazuje się tak rzadko.

Oliwia Ziębińska

* Tytuł recenzji zaczerpnięty został z piosenki Edwarda Stachury „Jestem niczyj”.



Ostrożnie we mgle


Mateusz Skutnik, Jerzy Szyłak „Rewolucje tom 7: We mgle”, wyd. Timof i cisi wspólnicy
Ocena: 7 / 10

Każdy kierowca wie, że poruszanie się we mgle wymaga zachowania szczególnych środków ostrożności. Czy o podobnej zasadzie winni pamiętać również autorzy „Rewolucji”, umieszczając fabułę najnowszego tomu serii w gęstej niczym mleko zawiesinie?

Przed wynalezieniem odbiorników telewizyjnych przyjazd cyrku stanowił nie lada atrakcję, zwłaszcza w mniejszych miasteczkach, gdzie paleta rozrywek ograniczała się do skromnych pasaży handlowych, wędrownego kataryniarza, klubu i łaźni dla miejscowych notabli oraz ulokowanej dyskretnie dzielnicy uciech. Wyłaniający się znienacka na zatopionej we mgle ulicy cyrk braci Fellini mógł więc liczyć na nadkomplet podczas wieczornego przedstawienia. Tym bardziej, że obok urodziwych akrobatek, przezabawnych clownów i dzikich zwierząt szczycił się światowej sławy iluzjonistą, doktorem Mykolasem Edmondantesem, który zechciał dać popis swych wyjątkowych umiejętności, hipnotyzując całą zebraną w namiocie publiczność. Jednakże nie samym cyrkiem żyje miasteczko. W dość zagadkowych okolicznościach giną bowiem szanowani obywatele, stawiając miejscowego inspektora i podległych mu konstablów przed najtrudniejszym w karierze dochodzeniem.

„Rewolucje we mgle” to album wieńczący dylogię, do której współtworzenia Mateusz Skutnik zaprosił Jerzego Szyłaka. Abstrahując od niewątpliwej przyjemności, z jaką przychodzi konsumowanie kolejnej opowieści niesamowitej, sięgającej czasów drugiej rewolucji przemysłowej, momentami nasuwa się nieodparte wrażenie, że tym razem autorzy zdecydowali się pójść drogą na skróty, co we mgle nie zawsze okazuje się najlepszym rozwiązaniem.

Pierwszym symptomem wskazującym na powyższe może być objętość tomu, o połowę skromniejsza od poprzedniego. Świadomie, bądź nie, Jerzy Szyłak, rozpisując scenariusz komiksu, nawiązał do zakończenia pierwszego czteroksięgu „Rewolucji”, obrazując triumf metafizyki nad bezduszną myślą techniczną. Zapewne dlatego – w odróżnieniu od „Rewolucji na morzu”, które skonstruowane były wręcz z hitchcockowską precyzją – postawił na niedopowiedzenia, intertekstualne tropy, pozostawiając ostateczną interpretację w rękach czytelników. I chociaż metoda ta sugestywnie potęguje oniryczną atmosferę pogrążonego w gęstych oparach miasteczka, można by się spierać, czy takie rozwiązanie nie oznacza przypadkiem pójścia na swego rodzaju łatwiznę. Fabuła więcej rodzi elementarnych pytań niż odpowiedzi, poznajemy jedynie skutki, nie zaś przyczyny, a dodatkowe kilkanaście stron mogłoby wiele w tej materii zmienić.

Pełni swoich możliwości nie pokazał również Mateusz Skutnik. Odwołując się do retoryki motoryzacyjnej, we mgle należy przede wszystkim jeździć wolniej. Paradoksalnie, badania wykazują, że kierowcy w takiej sytuacji zwiększają prędkość. Podobnie postąpił Skutnik – podczas prac nad omawianym tomem przyśpieszył tempo, rysując jedną planszę dziennie (czym zresztą chwalił się na swym blogu). Niestety odbiło się to na detalach – rysunki są mniej dokładne, co widać zarówno w scenach zbiorowych (wystarczy porównać widownię zgromadzoną w cyrku na stronach 11 lub 13 z widownią koncertu na stronie 8 „Elipsy”), jak i w kadrach prezentujących bohaterów w zbliżeniu.

Te mankamenty nie przekreślają walorów albumu, nadal mamy do czynienia z godnym reprezentantem polskiej sztuki komiksowej, jednakże rozpieszczeni marynistyczną odsłoną serii, oczekiwalibyśmy równie znakomitego efektu. Tymczasem zabrakło kilkunastu stron scenariusza, kilkunastu więcej dni rysowania. Albo ostrożności, niezbędnej do poruszania się w gęstej mgle.

Artur Maszota



Skutnikowe zapchajdziury


Mateusz Skutnik „Komiksy znalezione na Strychu”, „Tetrastych”, Wyd. Timof Comics, Wydawnictwo Komiksowe
Ocena: 5 / 10

Ostatnimi czasy Mateusz Skutnik, jeden z najzdolniejszych polskich twórców komiksowych średniego pokolenia, przeszedł na system publikowania stosowany zwykle przez zmurszałe megagwiazdy rocka – jeden premierowy tytuł przeplata tzw. zapchajdziurą. Po genialnych „Rewolucjach na morzu” na rynku ukazały się „Komiksy znalezione na strychu”, zaś po najzupełniej dobrych „Rewolucjach we mgle” na ręce czytelników trafił „Tetrastych”. Zawarte w obu tych albumach materiały to głównie odpady i pomysły zrealizowane na boku, których adresatem są zagorzali sympatycy Skutnika, co nie znaczy, że brakuje w nich fragmentów godnych szerszego odbioru.

Wydany w zeszłym roku przez Timofa tom „Komiksy znalezione na strychu” zbiera najwcześniejsze prace, jakie Skutnik odważył się pokazać, a że odwagę ma znaczną, to i zestaw otrzymujemy nierówny pod względem jakościowym, za to reprezentatywny dla poszukiwań artystycznych autora u zarania komiksowej kariery. Uwagę zwracają powinowactwa z Moebiusem i to w czasach, kiedy nikt jeszcze o wydawaniu Moebiusa w Polsce nie marzył – chociażby estetyka snu bliska surrealistycznym wizjom francuskiego mistrza komiksu. Potwierdzeniem fascynacji sennych może być również własna wersja „Małego Nemo” Winsora McCaya, potraktowana z przymrużeniem oka, acz nie do końca precyzyjnie skomponowana. Nie ma wątpliwości, że od samego początku Skutnik zmierzał w stronę komiksu ambitnego. Drogą ku temu był stworzony w 1997 roku wraz z Łukaszem Klimkiewiczem i powielany na ksero magazyn „VormkfasA”, będący swego rodzaju wyrazem tęsknoty za popularnymi jeszcze na początku lat 90. zinami. Wiele z przedrukowanych z tego źródła prac ma charakter amatorski i, podobnie jak plansza powstała z myślą o adaptacji „Wiedźmina” czy zdradzająca wpływy kubizmu adaptacja fragmentu „Alefa” Borgesa, umieszczone zostały tutaj jedynie z kronikarskiego obowiązku. Niewątpliwie największą frajdę czytelnikom sprawią historie bardziej lub mniej odwołujące się do sztandarowych komiksów Skutnika: opisany w „Pafnutzym” przypadek człowieczka, który żywo przypomina pana Blakiego, epizody zatytułowane „Strypelek” i „KKKomikkks”, które po pewnych modyfikacjach mogłyby z powodzeniem znaleźć się w świecie „Morfołaków”, czy wreszcie „Plaża” i „Aparat” tematyką odwołujące się do „Rewolucji”.

Z kolei opublikowany nakładem nowo powstałego Wydawnictwa Komiksowego „Tetrastych” pozuje na rzecz nową, premierową, jednakże wszystkie zawarte w albumie epizody powstały na okoliczność cyklicznego konkursu organizowanego na forum portalu Gildia.pl, w którym Skutnik dokładnie przez rok brał udział. W ramach tegoż konkursu uczestnicy mają za zadanie w ciągu tygodnia narysować krótki, jednoplanszowy komiks na ustalony uprzednio temat. Całkiem prawdopodobne, że Skutnik, już przystępując do udziału w niezobowiązującej zabawie, myślał o złożeniu z zaprezentowanych w ten sposób prac osobnego albumu, gdyż całość posiada ujednoliconą formę: czterokadrowe plansze, mające stanowić komiksowy odpowiednik tetrastychu, czyli czterowiersza, najpopularniejszego typu strofy występującego w poezji lirycznej. Jak można się było spodziewać, Skutnik zdeklasował rywali, wygrywając większość cotygodniowych rozgrywek. Jednak czym innym jest mierzyć się z grupą młodych, często początkujących rysowników na tematycznym forum internetowym, czym innym zaś publikowanie tych prac w szerokim obiegu, pośród licznych, starannie wypracowanych albumów dostępnych w księgarskiej ofercie. Największą wadą, jaką można przypisać „Tetrastychowi”, jest fakt, że dobrze wykonanym, przemyślanym epizodom w stylu „Gry pozorów” czy „Entropii” towarzyszy spora grupa jednoplanszówek, które zostały – żeby posłużyć się tytułem albumu innego polskiego autora tego samego pokolenia – „na szybko spisane”. Takie epizody, jak „Kostka”, „Pomyłka”, „Kamera” czy „Czołg” narysowane są niedbale, niestarannie. Ta tendencja dała się już nieznacznie zauważyć przy siódmym tomie „Rewolucji”, tutaj zaś przybrała rozmiary symptomatyczne. Można by powiedzieć, że przecież taki był zamysł artysty: stworzyć 52 plansze w wolnym czasie w trakcie owych 52 tygodni, ale odbiorcę przecież mniej interesuje zamysł, bardziej efekt, zwłaszcza, gdy o zamyśle na tylnej obwolucie nie znajdziemy ani słowa. Tymczasem właśnie to sprawia, że „Tetrastych” – podobnie jak „Komiksy znalezione na strychu” – może być niestrawny dla osób postronnych, nie związanych ściśle ze środowiskiem komiksowym, osób, którym z pełną odpowiedzialnością mogliśmy polecać wspomniane wyżej „Rewolucje”, „Pana Blakiego” czy „Morfołaki”. Takim czytelnikom zaleca się wstrzymanie z lekturą i cierpliwe czekanie na ósmy tom „Rewolucji”, nad którym prace dobiegają końca. Na ile można ocenić po krótkim materiale filmowym udostępnionym przez Skutnika na oficjalnym kanale na Youtube, zapowiada się on równie wyśmienicie jak poprzednie części cyklu.

Artur Maszota



Blaki Czworka; recenzja w Ziniolu


“Blaki: Czwórka” to powrót bohatera, który miał się już nie odzywać. Decyzja o reaktywacji serii okazała się jedyną słuszną decyzją. Do samego wskrzeszenia nawiązał zresztą autor na dwóch pierwszych planszach albumu – planszach, które rozłożyły mnie na łopatki i zostały w głowie po dziś dzień (na pewno też zadomowią się w niej na dłużej). Tak eleganckiego i konkretnego wejścia nie miał w polskim komiksie chyba jeszcze nikt.
A – uwaga! – dalej jest jeszcze lepiej. Skutnik, jak to u Blakiego, komiksuje o codzienności – relacjach z rodziną, wychodzeniu do sklepu po bułkę tartą, śmierci, fakturze mchu. Do lektury komiksu zaprasza czytelnika jak dobrego kolegę… Wróć! To czytelnik wprasza się tym razem do świata Blakiego. A na standardowe “Co słychać?” dostaje odpowiedź zagłuszoną dziecięcym świergotaniem. “Czwórka” to ukomiksowiona szczera i wielka radość z ojcostwa. Bohater przedstawiony jest jako troskliwy, mający swoje wątpliwości, kochający rodzic, taki sam jak ja, ty i pewnie jeszcze kilku innych gości. Dzieło Skutnika jest totalnie osobiste, a jednocześnie tak uniwersalne, że podczas lektury nie opuszczało mnie wrażenie, że czytam swoje własne przygody.

Skutnik jako twórca posiada cechę, której pewnie zazdroszczą mu wszyscy scenarzyści w Polsce: nie przegaduje swoich komiksów, nie zasypia ich niepotrzebnymi tekstami… on pisze obrazami. W przypadku “czwórki” są to obrazy czarno-białe, za którymi jako fan twórczości autora tęskniłem. Jeśli również tęskniliście, to tutaj macie czarno-białego Skutnika w najwyższej formie. Osobiście do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze skutnikowej kulfoniastej czcionki, ale w obliczu tak wielkiego komiksu (jak również pewnych obowiązujących standardów estetycznych) jestem w stanie zaakceptować tę, która jest.

Jedyne, co w “Blakim” mi się nie podoba, to okładka. Z drugiej strony, taka była koncepcja autora, więc milknę. Zresztą jest inna, niż okładki poprzednich tomów. Bardzo inna.
Pewnie znowu znajdą się tacy, co będą twierdzić, że Skutnik nie umie rysować, ale hej! nawet ci, którzy potrafią idealnie i w najmniejszym szczególe odwzorować monetę nie podskoczą mu w kwestii rozumienia języka komiksu i stosowania tego języka w praktyce.

“Blaki. Czwórka” to ekstraklasa komiksu światowego. Co ważne, komiks ukazał się również w wersji angielskiej. I bardzo dobrze. Teraz zasłużone pochwały będą mogły spływać z najdalszych zakamarków świata (w związku z czym żywię nadzieję, iż wydawca zdecydował się na nakład z co najmniej sześcioma zerami na końcu). Panie Skutnik, kłaniam się nisko, bo przez te 60 stron bawiłem i wzruszałem się bardzo intensywnie.

Autor: Dominik Szcześniak


« Previous PageNext Page »