Rewolucje: Integral release announcement


Dla odmiany dobre wiadomości, zwłaszcza dla czytelników Rewolucji którym brak pierwszych, egmontowskich tomów. Do druku właśnie poszedł integral tej serii, składajacy się z pierwszych czterech tomów. Łącznie dwieście stron komiksu opatrzonych nową okładką.
Te cztery tomy składają się z pozornie niepowiązanych ze sobą krótkich historii, które, gdy spojrzeć na nie z pewnej odległości, układają się w zamkniętą, mozaikową historię.
Po przeczytaniu tego integrala polecam ponowne przeczytanie tomów 6-9, w których znajdują się drobne odniesienia do tej pierwszej tetralogii.
A teraz najlepsze: premiera integrala Rewolucji wypada już 29 sierpnia 2016!
//–
[Info techniczne na marginesie: ostatni miesiąc spędziłem przygotowując cały materiał na nowo do druku. Skanowanie, czyszczenie ramek i dymków, i co najważniejsze, nowe, zunifikowane liternictwo na wzór nowych tomów z tej dekady (patrz: Rewolucje 9 i 10).]

rew_int_okladka_600





Rewolucje 8, recenzja na Gildii Komiksu


Komiksową serię Rewolucje Mateusza Skutnika należy uznać za godny hołd złożony erze silnika parowego, epokowym wynalazkom i wielkim wizjonerom. Mamy tu do czynienia z oryginalnymi opowieściami z pogranicza literatury steampunkowej oraz suspensu, z elementami grozy i kryminału. Twórca przewrotnego cyklu wykreował na jego łamach niepowtarzalne uniwersum, wypełnione wybitnymi jednostkami, a także ich nieszablonowymi dziełami. W ósmym tomie (W kosmosie) pozornie oderwane od siebie wątki mocno zazębiają się ze sobą, a jego osią fabularną jest podróż w stronę gwiazd.

Mateusz Skutnik to jeden z najbardziej utalentowanych, konsekwentnych i precyzyjnych rodzimych artystów komiksowych. Oprócz recenzowanej serii ma na swoim koncie cztery części Blakiego, czyli filozoficzne i egzystencjalne rozważania poczciwego nieszczęśnika, upiorne komiksy z cyklu Morfołaki oraz nieco psychodeliczną Alicję ze scenariuszem Jerzego Szyłaka. Kolejne śmiałe projekty rozplanował z dużym wyprzedzeniem na następne lata.

Ludzie od zawsze marzyli o eksploracji kosmosu. W recenzowanym komiksie owo wiekopomne marzenie zostaje zrealizowane. Odważny astronauta wyrusza w przestrzeń kosmiczną. Niespodziewanie dociera do dziwacznej rzeczywistości, wypełnionej nieżywymi żabami. W niepojętym miejscu znajduje się również enigmatyczny przedmiot – duży fioletowy sześcian, pokryty dziwacznymi znakami. W międzyczasie poznajemy losy innych bohaterów komiksu, w tym ojców sukcesu owego projektu, wnikliwego naukowca oraz rozbitków z zatopionego statku.

Opowieść wypełniona jest całą masą szarlatańskich wynalazków, dziwnych urządzeń i mitycznych przedmiotów (wspomniana kostka). Najmocniejszym punktem niniejszego dzieła są zaskakujące zwroty akcji, soczyste dialogi oraz wszechobecna aura niepokoju, lęku przed niepojętym. Skutnik i Holcman udanie zaprezentowali destrukcyjny układ człowiek – maszyna. Jak w przypadku wcześniejszych tomów serii, zaserwowano nam niebanalne zakończenie oraz wyrazistych bohaterów.

Z dobrej strony prezentują się charakterystyczne ilustracje rodzimego artysty. Skutnik z wielkim wyczuciem rysuje wielce wymowne plansze, pełne apetycznych niesamowitości i pociesznie wyglądających bohaterów. Doskonale wypadają całostronicowe, dopieszczone pod każdym względem kadry – wystarczy spojrzeć na rysunek ze strony pięćdziesiątej czy lądowanie kosmonauty w dziwacznym świecie. Świetne są również akwarelowe, ciepłe barwy oraz układ poszczególnych plansz.

W kosmosie to kolejny mocny album w dorobku artystycznych Mateusza Skutnika. Postmodernistyczna wirtuozeria. Pean ku chwale wynalazczości i szaleńczej pogoni za marzeniami. Brawo.

Ocena: 8/10

Mirosław Skrzydło



Zeszyty Komiksowe #20


zeszyty_komiksowe_20_1
zeszyty_komiksowe_20_2

Take a closer look at the first page.



Rewolucje 9, recenzja w Zeszytach Komiksowych


Taki już ze mnie przyziemny chłopak, czyli uwagi o ewolucji Rewolucji.

Rewolucje Mateusza Skutnika to dziś stały element komiksowej rzeczywistości w Polsce. Mniej więcej raz do roku ukazuje się kolejny tom tej serii. Sprawia ona przez to wrażenie zjawiska niezmiennego, jednak gdy przyjrzeć się jej bliżej, widać, jak ciekawą artystyczną drogę przeszedł wraz ze swoim komiksem gdański autor. Różnica stylu graficznego pierwszego, wydanego w 2004 roku, i ostatniego tomu Rewolucji bije po oczach. Skutnik z Paraboli – to dość oczywiste – sprawia wrażenie artysty nieopierzonego, jakby dopiero wyrosłego z zinowego rysowania i powoli odchodzącego od charakterystycznych dla niego wówczas swawolnych bazgrołów piórkiem, które płynnie łączyły się na planszach w kadry. Jednak mimo że pierwszy tom Rewolucji był rysowany cienką i nieco rozedrganą kreską, widać było u autora dyscyplinę w kadrowaniu i dbałość o wygląd planszy. Ten dawny Skutnik to rysownik zostawiający w obrazkach dużo pustego miejsca, mniej dbający o szczegóły w tle, potrafiący też jednak zagrać kolorystyką tak, że pustka kadrom nie wychodzi na złe, ale dodaje opowieści onirycznej atmosfery. Choć też trzeba przyznać, że Skutnik w Paraboli miejscami potrafił być do bólu szczegółowy – rysując wnętrze biblioteczki domowej jednego z bohaterów lub dopieszczając każdą dachówkę na kadrach przedstawiających budynek mieszkalny. Autor płynnie poruszał się między tymi dwoma biegunami, zachowując przy okazji względną spójność świata przedstawionego.
Pomysł na serię Skutnik oparł na krótkich historyjkach, które po czterech tomach połączyły się w całość, ale nie było to pierwotnym zamysłem twórcy. Miały to być po prostu trochę oniryczne opowieści osadzone w steampunkowym świecie, które łączyły się ze sobą w taki sposób, że ostatnia scena jednej stawała się początkiem następnej albo przenikały się ze sobą, odsłaniając inne strony rzeczywistości. W Rewolucjach od początku chodziło o wynalazki – rakietę, która przebiła nieboskłon i spowodowała deszcz żab (co zresztą zostało rozwinięte w jednym z nowszych tomów serii, Rewolucjach w kosmosie), trumnę wchłaniającą nieboszczyka, maszynę przenoszącą przedmioty na odległość – a także o zaskakujące zbiegi okoliczności (tajemniczy nurek mógł okazać się w jakiś sposób powiązany z pochmurnym kapłanem potrąconym na ulicy przez roznosiciela gazet). Skutnik tworzył, niczym surrealiści, nieoczywiste, a zarazem uderzające połączenia między wątkami. Lekko podśmiewał się przy tym z samej natury naukowych rozpoznań – z wizji nieba, które może zostać przebite przez prymitywny statek kosmiczny (tak samo jak pobłażliwie traktujemy dziś teorię geocentryczną albo dawne przypuszczenia, że na krańcu świata żyją człekokształtne potwory lub też sam fakt, że płaska Ziemia ma gdzieś koniec).
Pod pewnymi względami tamten Skutnik z pierwszej dekady XXI wieku był bardziej intrygujący niż ten dzisiejszy. Obrazki miały więcej świeżości, były lżejsze. Użycie karbowanego papieru w późniejszych, oprawionych w twarde okładki tomach dodało ilustracjom powagi i dojrzałości. To samo można powiedzieć o grubszej kresce, wraz z którą mniej urozmaicone stało się także kadrowanie. Dziś na planszach Skutnika jest więcej postaci stojących przodem, niemal na baczność, nastąpiło tu jakieś – by tak rzec – usztywnienie stanowiska, jednocześnie twarze bohaterów zyskały więcej ludzkich cech, bogatszą mimikę (choć Skutnik wciąż nie jest zbyt wylewny pod tym względem) i wyraźniej zarysowane oczy. Dialogi zyskały przy tym więcej życia, a riposty stały się bardziej cięte, co przełożyło się na ogólne pogłębienie charakterów postaci. Kadry są gęstsze, autor rzadziej wpuszcza do nich wszechobecne wcześniej świeże powietrze – najczęściej gdy chce zatrzymać akcję w całostronicowym ujęciu. Ogólnie mniej w Rewolucjach odrealnienia – przynajmniej na poziomie graficznym – a więcej twardego stąpania po ziemi.
To ostatnie dotyczy też fabuł. Skutnik postanowił domykać swoje opowieści, zamiast zostawiać, jak na początku, posklejaną z fragmentów całość pełną niedopowiedzeń. Może to efekt współpracy z Jerzym Szyłakiem przy dwóch albumach (Rewolucje na morzu i Rewolucje we mgle), w których zwarte opowieści o wyrazistej strukturze pojawiły się po raz pierwszy w ramach tej serii. Chyba na dobre uziemiło to Rewolucje, bo nawet kolejny album, stworzone już bez Szyłaka Rewolucje w kosmosie, mimo że składał się z osobnych mniej lub bardziej surrealistycznych historyjek, to nie miał dawnej ulotności, widać za to było w nim dążenie do fabularnej konkluzji, ostatecznie trochę rozmytej. Rewolucje po śniegiem są natomiast rozbudowaną anegdotą. Rzecz dzieje się zimą w małym miasteczku, gdzie najbardziej oczekiwanymi wynalazkami są narzędzia do odśnieżania (przynajmniej zimą). Jedno z nich się psuje, a zagadkę dotyczącą istoty problemu musi wyjaśnić miejscowy inspektor do spraw odśnieżania. Nie zdradzając zakończenia, powiem tylko, że błyskotliwy koncept Skutnika (i inspektora) zasadza się na dokładnych wyliczeniach fizycznych i wyjaśnieniach, co, jak i w jakich warunkach można przenosić w czasie i przestrzeni. Autor jak zawsze krąży wokół nauki, ale po raz pierwszy dostarcza twardych matematycznych dowodów. Trzyma to opowieść jeszcze bliżej ziemi i nie pozwala jej odfrunąć do cieplejszych krajów.

Przemysław Zawrotny

(Tekst ukazał się w Zeszytach Komiksowych nr 20, październik 2015).



10 Gnomes in Montaigut, recenzja na Esensji


„10 Gnomes in Montaigut-le-Blanc” jest bodaj pierwszą grą, którą Mateusz Skutnik zrealizował w wyniku osiągnięcia przyzwoitego (jak dotąd) wyniku swej akcji w serwisie Patreon.com. W dodatku dostępna jest za darmo (zip), w full HD (1920×1080), ukończona dwa miesiące przed początkowym planem.

Montaigut-le-Blanc to niewielka miejscowość w centralnej Francji, w regionie Owernia. Autor gry bawił tam i zdjęcia robił w lipcu zeszłego roku. Dla tych, którzy zachwycą się widokami na zdjęciach, podał również współrzędne geograficzne: 45.58619 / 3.08952.

Gra jest bardzo prosta, bazująca na pięknych, czarno-białych fotografiach ukazujących widok ogólny i coraz bliższe szczegóły pewnej kamienicy. Przejeżdżając kursorem po obrazku, znajdujemy miejsca aktywne (kursor zmienia kształt), w które kliknięcie pozwala na zbliżenie, podejrzenie szczegółów detalu – czasami jest to ujrzenie pod innym kątem, czasem obrót w miejscu, do tego dochodzi oczywiście także powrót do poprzedniej lokacji / poprzedniego kadru. Gdzieś tam, w szczelinach, dziurach, zakamarkach, schowało się tytułowe 10 gnomów… i nie tylko! Białe, brodate postaci nie zawsze są zadowolone z zakłócania ich spokoju – choć zwykle machają radośnie na nasz widok, czasem pogrożą pięścią.

Kliknięcie w krasnala zapala kolejną lampkę u dołu ekranu, przypominając, ile jeszcze przed nami… A czas upływa! Choć tym razem na przejście całości i wykrycie wszystkich brodaczy nie wyznaczono limitu minut, można wstrzymać upływający czas, by mimo potrzeby oderwania się od ekranu uzyskać lepszy wynik. Można także przełączyć się z domyślnego trybu fullscreen na tryb okienkowy i grę pomniejszyć (choć w ten sposób gracz sam sobie utrudnia zadanie), można włączać i wyłączać ambientową muzykę i dźwięki towarzyszące klikaniu. Czy wycieczka po Montaigut-le-Blanc składa się z mniejszej niż zazwyczaj ilości lokacji (z pewnością nie zerknąłem do wszystkich…), czy też zacząłem dochodzić do wprawy w łowach na małe białe stworki – dość powiedzieć, że „10 Gnomes in Montaigut-le-Blanc” jest pierwszą w swym cyklu, którą ukończyłem w przyzwoitym czasie za pierwszym podejściem.

Trzymamy kciuki za dalsze powodzenie akcji w serwisie Patreon.com i czekamy na kolejne obiecane gry.

Autor: Wojciech Gołąbowski



Rewolucje pod Śniegiem; recenzja na WAK-u


Gdyby był grudzień, napisałbym że zima znów zaskoczyła drogowców. W czerwcu mogę co najwyżej napisać, że zaskoczyła wynalazców, którzy grają główne role w serialu „Rewolucje” kreowanym przez Mateusza Skutnika.

No bo z tym zaskakiwaniem drogowców to standard. Rokrocznie media wszak rozpisują się o nieprzejezdnych drogach, opóźnionych autobusach i pociągach a także miejskich chodnikach, po których nie sposób chodzić. Nieprzejezdne ulice, nieodśnieżone chodniki… To wszystko mamy też w dziewiątym tomie „Rewolucji” z dopiskiem „Pod śniegiem”. A nawet więcej. Bo w najnowszym skutnikowym komiksie jest jak w jednym z wierszy Marcina Świetlickiego. „Śnieg spadnie i zasypie wszystko”…

Aż po czubki dachów. Właściwie jedynie one sterczą znad białego puchu, z którym próbują sobie radzić kolejni wynalazcy zjeżdżający – by myśl techniczna ewoluowała – do namalowanego miasteczka. Jak Von Trompp (z dyplomem zdobytym w Karlsgut w roku 1876), który testował właśnie swój prototyp maszyny do odśnieżania. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle nie zahaczył o kilka wystających balkonów.

Osadzając “Rewolucje” pod śniegiem Skutnik miał okazję, by pokazać całą masę ciekawych patentów. Pokusił się np. o połączenie ogrzewanego baraku ze śnieżnymi rakami. Na innej z plansz dostajemy szalone ustrojstwo będące zestawieniem czegoś na kształt portowych dźwigów z tarczami ryjącymi przed laty bełchatowskie złoża węgla brunatnego. Do listy wynalazków dołóżmy „perforator ręczny”, „stabilizator materiałów radioaktywnych” oraz kulę szpiegowską jeszcze z czasów wojny. A że w zanadrzu autor skrywa dwóch szaleńców – profesora Everetta specjalizującego się w podróżach w czasie oraz profesora Flombeura mającego do czynienia z teleportacją – ma już wszystko, by stworzyć zakręcony scenariusz. Może też stawiać pytania jak to, czy podróż w czasie wyklucza podróż w przestrzeni, może też poddawać w wątpliwość, że zerwanie balkonów było tylko i wyłącznie przypadkiem…

Ładnie w śnieżnych krajobrazach prezentują się jego wielkogłowi bohaterowie. Pięknie też wyglądają wielbłądzie zaprzęgi. Świetnym żartem wplecionym w fabułę jest protest grupy śpiących, którzy domagają się, by ich domów nie odśnieżać aż do wiosny. Zimowa pora roku wymusiła niejako kolorystykę najnowszego tomu serii. „Rewolucje pod śniegiem” to zimne fiolety, błękity i szarości przełamane brązami i czerwieniami, gdy wchodzimy do ukrytych pod grubą, śnieżną pierzyną wnętrz budynków.

Autorowi zarzucić mogę tylko jedno. Po lekturze dziewiątego tomu skutnikowych „Rewolucji” mam duży niedosyt. Nie dlatego, że to słaby komiks. Mam niedosyt, bo takich historii chce się więcej. A „Rewolucje. Pod śniegiem” to „tylko” 46 plansz.

Mamoń



Blaki Czwórka; recenzja w Art Papierze


Egzystencjalna udręka.

Otwarta krytyka otaczającej rzeczywistości. Negatywne spojrzenie na własne życie oraz losy innych osób. Kąśliwe uwagi na tematy ważne i błahe. Trafne przemyślenia oraz refleksje dotyczące miłości, kłamstwa czy rutyny codzienności. Oto elementy składające się skomplikowaną osobowość Blakiego: odzianego w czarną togę osobnika przypominającego nieco Zgredka z filmów o Harrym Potterze. Poznajcie jedną z najbardziej charakterystycznych postaci rodzimego komiksu stworzoną przez Karola Konwerskiego i Mateusza Skutnika.

Drugi z wymienionych artystów uchodzi za niebywale oryginalnego rysownika (który wypracował własny, niepowtarzalny styl) oraz za sprawnego scenarzystę, z zegarmistrzowską precyzją konstruującego sugestywne opowieści z pogranicza gatunków (SF, steampunk, horror). Stworzona przez niego seria „Rewolucje” jest nowatorską trawestacją klasycznych dzieł z kręgu szeroko rozumianej fantastyki, kryminału oraz opowieści grozy, w której autor wykreował zjawiskowy świat luźno nawiązujący do czasów rewolucji przemysłowej. O ile wspomniany cykl postrzegany jest jako ostrzeżenie przed wynalazkami znacznie przekraczającymi ludzką wyobraźnię, o tyle serię „Blaki” cechuje subtelne połączenie historii obyczajowej, dramatu psychologicznego, filozoficznych dywagacji oraz wnikliwego studium ludzkiej marności.

Tę ostatnią kategorię kapitalnie ilustruje przewrotna nowela „Bielizna” otwierająca pierwszy album z perypetiami uszatego bohatera, który podczas rutynowego wieszania ubrań na bieliźnianym sznurze snuje rozważania o (niesłusznie) wyrzuconym starym krześle, a krótkie spojrzenie na roślinki kwituje trafnym spostrzeżeniem odnośnie do istoty czasu, przemijania i powtarzalności. Kwintesencją krótkiej opowieści jest stwierdzenie, że „naprawdę ciekawe rzeczy dzieją się dopiero przy zmianie naturalnej pozycji patrzenia”. Interesująco prezentuje się także drugi tom serii, w którym Konwerski cytuje „Mini wykłady o maxi sprawach” Leszka Kołakowskiego, zaś Skutnik przyprawia refleksyjny tekst zapadającymi w pamięć pracami.

Można śmiało powiedzieć, iż Blaki dojrzewa wraz ze swymi twórcami, niejako relacjonując ich aktualną sytuację życiową. Recenzowany komiks (będący samodzielną inicjatywą Skutnika) koncentruje się na kwestiach związanych z trudami rodzicielstwa, szarą codziennością oraz bezpowrotną utratą młodzieńczych aspiracji, marzeń i dawnych przyjaciół. Nużąca czynność prasowania koszul pomaga Blakiemu osiągnąć spokój oraz uporządkować myśli. Bohater znajduje również ukojenie podczas zmywania naczyń, choć nieustanne czyszczenie miski po chipsach przyprawia go o ból głowy.

Podobnie jak legendarny Adaś Miauczyński z filmów Marka Koterskiego (kłania się gorzka tragikomedia „Dzień świra”), przykładny ojciec bezpośrednio wyraża swą frustrację związaną z niedoskonałościami współczesnego świata. Ocieplanie budynków odbiera jako nieświadomą destrukcję powojennej, niezwykle klimatycznej architektury, krytykując ponadto zgniłą kolorystykę owych budowli. W pamięci pozostaje także scena wizyty u fryzjera, której najbardziej pesymistycznym elementem jest wpatrywanie się bohatera we własne lustrzane odbicie. Tragiczny wydźwięk posiada z kolei epizod związany z pogrzebem ojca, kiedy to Blaki wygłasza mroczne refleksje dotyczące śmierci, ceremonii pogrzebowej oraz ulotności życia.

Autorski projekt zatytułowany „Blaki: Czwórka” to spektakularny powrót nieco zapomnianego bohatera, który z manierą wnikliwego badacza bombarduje otaczającą rzeczywistość serią zabójczych refleksji, trafiających w sedno podejmowanego tematu. Nietuzinkowy protagonista przekonuje, że życie ludzkie to niekończąca się walka z własnymi słabościami, paranoicznymi lękami oraz z góry narzuconymi rolami społecznymi. Najnowsza odsłona perypetii Blakiego to bez wątpienia jeden z ważniejszych tytułów w dorobku Mateusza Skutnika. Czapki z głów!

Mirosław Skrzydło



Blaki Czwórka, recenzja na Dzikiej Bandzie


Blaki jest wiecznie ubranym na czarno, łysym człowieczkiem, oddającym się refleksjom i przemyśleniom na każdy z możliwych tematów w jakikolwiek momencie. Setki czytelników zakochało się w tym zatroskanym jegomościu nie tylko dlatego, że obyczajowo-filozoficzne opowiastki o nim to sprawna obserwacja rzeczywistości, ale również dlatego, że każdy odnajdzie w nim cząstkę siebie. Znerwicowany mały facecik walczący z własnymi fobiami, nałogami, zbyt bujną wyobraźnią, absurdalnością otaczającej go rzeczywistości, próbujący odnaleźć się w romantycznym związku, szukający odpowiedzi na wciąż namnażające się pytania, jest lustrem, w którym bez trudu każdy z nas znajdzie swe odbicie. Po stworzeniu trzech albumów (dwa pierwsze do spółki z Karolem Konwerskim) Mateusz Skutnik jednoznacznie dał do zrozumienia, że co miał do powiedzenia, to powiedział. Po pięciu latach przerwy, okazuje się, że formuła Blakiego jednak się nie wyczerpała.

„Czwórka” to komiks bez wyraźnego początku i zakończenia. Można odnieść wrażenie, że autor przypadkowo ciska czytelnika w sam środek opowieści, która zaczęła się jeszcze przed otworzeniem albumu i trwać będzie długo po jego zamknięciu. To świetny zabieg narracyjny będący jednocześnie odpowiednikiem dnia codziennego, w którym spotykamy przypadkowych ludzi, bierzemy udział we fragmencie ich życia, opuszczamy ich, a ich historia trwa nadal. Tak jest też z „Blakim”.

Przez pięć lat w jego życiu zaszło wiele zmian, a najważniejsze to ożenek i narodziny dwójki dzieci. Skutnik z perspektywy faceta przedstawia stan psycho-fizyczny człowieka, którego dotychczasowe życie zostaje wywinięte na drugą stronę. Nie komentuje, nie krytykuje, a jedynie zapisuje fragmenty sytuacji i zdarzeń, i łączy je w przejmującą całość. Przez pryzmat codziennych, prozaicznych obowiązków i drobnych przyjemności ukazuje trudy bycia przykładnym mężem i ojcem, ale jednocześnie odkrywa prawdziwy sens, cel i ostateczną radość życia. Wiecznie strapionego, zgryźliwego człowieczka wynosi tym samym na zupełnie nowy poziom świadomości.

Proste, specyficzne rysunki w akwarelowych odcieniach szarości tworzone na falistym papierze świetnie podkreślają fabularny wydźwięk całości. Szaro-bura kolorystyka prozy życia staje w opozycji do przedstawionych wydarzeń, dopiero po chwili uświadamiając, że pomimo licznych trudów i przeciwności zawsze znajdzie się promyk szczęścia. Choć nieświadomie, Blaki tak naprawdę przeżywa największą przygodę swojego życia. Podobnie jak każdy z nas.

Autor: Paweł Deptuch



W podróż przez cały rok


No, jak tam – odnaleźliście się już w Nowym Roku? Albo inaczej: czy odnaleźliście już Nowy Rok 2015? Nie? To najwyższy czas…!

Tradycyjnie na przełomie lat Mateusz Skutnik (twórca między innymi bestsellerowej serii Submachine) raczy nas nieskomplikowaną grą online typu „point and click”, której celem jest odnalezienie Nowego Roku – najczęściej występującego w postaci sympatycznego skrzata.

Tegoroczna edycja gry, „Where is 2015?”, jest mocno rozbudowana w porównaniu do lat wcześniejszych. Prócz podróżowania w przestrzeni, dostajemy także możliwość (a właściwie konieczność) podróżowania w czasie. Przygotowano trzynaście lokacji (startowa, „zerowa”, plus jedna na każdy miesiąc – co umożliwia nam w środku zimy zakosztować między innymi letnich upałów czy atmosfery wielkanocnej), w których na pięknych fotografiach trzeba – niekiedy dość drobiazgowo – wyszukiwać „hot spoty” (miejsca, gdzie kursor zmienia kształt), a klikając w nie, przenosić się w głąb danego miejsca, przypatrywać się z bliska, a nawet z bardzo, bardzo bliska. Zasada ta jest znana z serii gier 10 gnomes tego samego autora. Różnica polega na tym, że z jednej strony poszukiwanie skrzatów ograniczone jest upływem czasu, z drugiej zaś w lokacjach „Where is 2015?” znajdujemy różne drobiazgi do zbierania (trzeba je później umieć wykorzystać!) oraz przełączniki do uruchamiania.

Dla urozmaicenia Mateusz dodał też szczyptę humoru. Możemy porozmawiać z orką, mewami, łabędziami, gołębiami (na temat Poszukiwanego), podsłuchać kurczaki wielkanocne i wyrzeźbionego smoka, żaby z fontanny także wyrażą swą radość z odzyskanych języków. Jeśli macie akurat godzinkę-dwie, wybierzcie się w podróż w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu Nowego Roku 2015.

Autor: Wojciech Gołąbowski



Je Suis Charlie


je_suis_charlie

Przeraża mnie fakt, że żyjemy w świecie w którym można zginąć za rysunek. To po prostu niewiarygodne, żeby praca satyryka gazetowego stała się zawodem wysokiego ryzyka. Niezależnie od poglądów redakcji Charlie Hebdo – zwalczanie pióra kałasznikowem to absurd. Dla rysownika nie ma nic bardziej osobistego niż jego własny rysunek, dlatego właśnie w tej formie wyrażamy swój sprzeciw, żal i gniew wobec wydarzeń w Paryżu. Namalowanie czegoś, czegokolwiek, to był naturalny odruch. Robimy to na co dzień, nic dziwnego że w takiej sytuacji również uciekamy do swojej kartki, ołówka, pędzla.


« Previous PageNext Page »