Where is 2013?


 

2013_s1

 

play | polish review



Where is 2013, recenzja na Esensji


Jeśli w onlajnowych flashowych grach nie przepadasz za zjawiskiem określanym jako „pixel hunting”, „Where is 2013?…” nie jest grą dla Ciebie. W przeciwnym przypadku możesz się rozkoszować urokami letniej Majorki.

Obok gier, w których tło jest renderowane komputerowo na wyższym lub niższym poziomie szczegółowości oraz tych, gdzie jest ono po prostu malowane (cyfrowo lub analogowo), są też i produkcje, w których wykorzystywane są fotografie rzeczywistych plenerów. Pastel Games od lat wykorzystuje tę technikę przy produkcji cyklu „10 gnomes” – gier, w których nie ma żadnej fabuły ani rywalizacji poza tą jedną: z samym sobą. Ot, w różnych miejscach przestrzeni mniej lub bardziej publicznych, autor gry rozmieścił 10 skrzatów, które należy skrzętnie wyłowić z najgłębszych zakamarków – szczeliny między cegłami w murze, mroku kratki ściekowej, dziurki od klucza w bramie… Na czas, który upływa bardzo szybko.

Podobnie zrealizowano „Where is 2013?…”, najnowszą odsłonę cyklu „noworocznego”. W poprzednich okazjach zwiedzaliśmy między innymi plenery komiksów z cyklu „Rewolucje” oraz gier „Daymare Town”, tym razem Mateusz Skutnik zabiera nas na Majorkę.

Cóż nas tam czeka? Otóż stajemy przed problemem braku prądu, z którego to powodu prawdopodobnie Nowy Rok nie może do nas przyjść. A konkretniej, mamy przed sobą budynek stacji transformatorowej. Za nim bliżej nieokreślony budynek, dookoła zaś – sad. Za jedyną podpowiedź służy kursor, zmieniający się po najechaniu na któryś z nieoznaczonych obszarów aktywnych (hotspots). Zwyczajowo zmiana kursora u boków (i u góry!) ekranu oznacza możliwość przejścia gdzieś-obok, u dołu zaś – powrót do bardziej ogólnego widoku (o ile wcześniej znajdziemy hotspot kierujący nas do lokalizacji bardziej szczegółowej).

Po co jednak mamy wchodzić w kolejne coraz bardziej szczegółowe lokalizacje, coraz większe przybliżenia? Otóż podobnie jak we wspomnianych „10 gnomach”, w różnych zakamarkach ukryto drobiazgi niezbędne do uruchomienia stacji. A więc: bezpieczniki, szklane izolatory, mniej lub bardziej wypłowiałe nalepki ostrzegawcze, klucze… i małe, szklane kuleczki. Znajdując je i dopasowując do miejsc rzeczywistych (fotograficznego tła), powodujemy uruchamianie po kolei każdego z trzech przewodów elektrycznych – do których podłączono dziwne ustrojstwo z przełącznikiem… Oczywiście, dające się uruchomić dopiero w sytuacji odbioru wszystkich 3 faz.

Istotą tej gry jest więc mozolne przesuwanie kursorem po ekranie (600*600 px) w poszukiwaniu hotspotów kierujących tam, gdzie jeszcze nie zaglądaliśmy, przy czym liczba poziomów zagłębiania się w szczegóły ograniczona jest jedynie fantazją autora gry. Rysowane elementy łatwo znaleźć – odróżniają się od tła – lecz problem tkwi w odnalezieniu wszystkich szczegółowych lokacji. Obszar aktywny prowadzący do wielu z nich jest dość spory, w kilku przypadkach jednak jest on dość mały… Warto dokładnie objeżdżać kursorem wszelkie charakterystyczne miejsca (jak np. dziurki od klucza czy szczeliny w murze).

Po znalezieniu wszystkich potrzebnych drobiazgów uruchomienie stacji jest dość proste, jednak tylko posiadanie w tym momencie 10 szklanych kulek sprawi, że Nowy Rok będzie dla nas …bezpieczny. O ile bowiem w poprzednich odsłonach cyklu Nowy Rok był sympatycznym małym skrzatem, o tyle… Psst! Zagrajcie sami!

autor: Wojciech Gołąbowski



mr. Mothball 5: under the Cherry Tree


moth5_scr

play

21.12.2012. You got anything better to do today?



Submachine 7 HD sale starts today


click here to buy this game

Following the foostseps of Submachine 8, now the Core goes big. The rest of the Submachines are set to follow that suit, however most of them will need complete renovation from scratch, because they’re just too old and rusty to be sold for anything. Stay tuned.



Profanum




Rewolucje we Mgle; recenzja na alei komiksu


“We mgle” to siódmy tom cyklu “Rewolucje” Mateusza Skutnika. Scenariusz tego, podobnie jak i poprzedniego tomu zatytułowanego “Na morzu”, Skutnik stworzył wraz z Jerzym Szyłakiem. Obydwa różnią się nieco od poprzednich części cyklu.

Komiks ma charakter kryminalnej zagadki z elementami fantastyki. Blisko mu do klimatu grozy. Tytułowa mgła, która spowija miasto, kryje w sobie tajemnicę, nadaje onirycznego charakteru całości. Skutnik zgrabnie prowadzi dwie, pozornie ze sobą nie związane historie.

Pierwsza opowieść dotyczy serii zbrodni popełnianych w mieście, do którego właśnie zawitał wspaniały cyrk braci Fellini. Bohaterów dramatycznych zdarzeń poznajemy po kolei. W pierwszej scenie widzimy Pana Radcę i Pana Sekretarza, z którego ust padają słowa „Cyrk! Nie lubię cyrku… to rozrywka dla głupców, prostaków, kobiet i dzieci…”. Obaj są na stanowiskach i nie dla nich takie proste rozrywki. Ponownie obserwujemy obu panów, kiedy w uniesieniu przeżywają cyrkowe widowisko, z zapartym tchem śledzą popisy woltyżerek, płaczą ze śmiechu ze slapstickowych żartów klaunów, klaszczą najgłośniej podczas tresury słoni. Smutna i prawdziwa jest ta mini satyra społeczeństwa, jaką raczą nas twórcy komiksu, wytykając nam takie cechy jak pozoranctwo i zakłamanie.

Największą atrakcją cyrku jest wielki hipnotyzer, doktor Mykolas Edmondantes. Za pomocą gigantycznego wahadła hipnotyzuje wszystkich obecnych na przedstawieniu. Kiedy spektakl dobiega końca, wszyscy są zachwyceni i szczęśliwi. Jednak w mieście zaczyna się dziać coś niepokojącego. Wraz z cyrkiem przybyła do miasta śmierć, ludzie po kolei giną w niewyjaśnionych okolicznościach, znikają bez śladu. Jesteśmy świadkami makabrycznych zbrodni i bezradności śledczych. A przedstawienie dalej trwa.

Na dolnym pasku toczy się zgoła inna historia, jest to opowieść o miłości, miłości nieszczęśliwej, którą jak wszystko inne pochłania mgła. Skutnik bawi się formą i kiedy historia ma się ku końcowi, pasek staje się coraz węższy i węższy aż w końcu znika, by fabularnie spleść się z główną historią.

Urzekła mnie widoczna w ostatnich dwóch tomach faktura papieru, na którym zostały namalowane plansze komiksu. Ziarnista, karbowana powierzchnia papieru podkreśla klimat malunków, nadaje im charakteru, dobrze komponuje się z mgłą…

Komiks Skutnika jest świetnie skomponowany, pięknie namalowany, z doskonałymi światłocieniami. Kolorystyka utrzymana jest w palecie jesiennych barw: czerwieni, żółci, brązów i czerni. Wszystko osnute mleczną, jesienną mgłą. Jedynie epilog odstaje od całej opowieści, jest dla niej kontrapunktem, który przenosi czytelnika w zupełnie inny świat.

“We mgle” jest całością przemyślaną i narysowaną z dużą dokładnością i dbałością o detale. Fabuła trzyma klimat niepewności i grozy do ostatniej kreski. Autorzy nie odmówili sobie również małej gry z popkulturą. Historia zawiera kilka zgrabnych nawiązań; na przykład cyrk braci Fellinich kojarzy się z nazwiskiem znanego reżysera Federico Felliniego, który słynny jest ze swego onirycznego, barokowego stylu. Znana jest również historia jakoby Fellini jako mały chłopiec, uciekł wraz z wędrownym cyrkiem, który zrobił na nim ogromne wrażenie. Inspiracje sztuką cyrkową są widoczne w twórczości tego artysty.

Kolejnym ukłonem w stronę czytelnika jest sam wielki hipnotyzer Edmondantes, którego nazwisko nawiązuje do słynnej postaci Edmonda Dantèsa, znanego również jako hrabia Monte Christo z powieści Aleksandra Dumasa. Również losy Edmonda Dantèsa i Edmondantesa są podobne i skłaniają do szerszego spojrzenia na sam komiks.

“Rewolucje. We mgle” to doskonały komiks pod każdym względem. Przemyślany, zgrabnie narysowany. Komiks, który wchodzi w dialog z czytelnikiem. Wciąga go w swój świat, zmusza do zatrzymania się nad nim chwilę dłużej, skłania do refleksji i zaprasza do gry ze zbrodnią, z kulturą, ze Skutnikiem i Szyłakiem… we mgle.

Ocena: 10/10

Matylda Sęk



Komiksy znalezione na strychu, recenzja na alei komiksu


Zinowe wprawki w twardej oprawie 

Paweł Timofiejuk przeszukiwał kiedyś szuflady przeróżnych polskich komiksiarzy, a następnie, publikując ich prace w formie skromnie wyglądających zeszycików, ocalał od zapomnienia wiele nazwisk i historii. Podobno szuflady zostały już opróżnione jakiś czas temu, a zatem nie dziwi, że wydawca, który zawsze odważnie (czytaj: czasami karkołomnie) podchodził do rzucania komiksów do sprzedaży, postanowił zajrzeć na strychy. Na pierwszym z nich znalazły się komiksy Mateusza Skutnika.

Wiele ryz papieru temu

Album zatytułowany Komiksy znalezione na strychu (tak mógłby brzmieć tytuł serii prezentującej podobne perełki) to zbiór prac Mateusza Skutnika. Autor przyznaje, że o połowie z nich już nie pamiętał i że album zbiera te z jego pierwszych dokonań, które można bez wstydu pokazać. Przemawia przez niego fałszywa skromność, bo choć album nie jest równy (nie mógłby być), to prezentuje sporo porządnych “szorciaków” związanych z ukazującą się od marca 1997 do września 1998 Vormkfasą (ale nie tylko, bo i z Ziniem, np. Komiks zamoyski, przypomniany w zeszłym roku przez Ważkę w The very best OFF The Ziniols: Greatests Hits vol.1 1998-2005). Obok bezbłędnych Nart, Historii opartej na, co prawda makabrycznych, ale faktach, Dziadka chodzącego o kuli, Pafnutza czy Po co pije się alkohol, są i słabo lub nieczytelnie spuentowane, tudzież stanowiące głupi żart Kkkomikkks, Żona mnie zdradza (…), Saga albo Komiks ciężko branżowy.

Nie należy tej publikacji traktować jako antologii, lecz jako komiks dokumentalny, który pozwoli wielu czytelnikom zobaczyć, co i jak autor robił przed swoimi najbardziej rozpoznawalnymi seriami, czyliRewolucjami i Blakim. To na tych stronach odkrywamy zalążki pomysłów na Morfołaki (zarówno graficzne jak i scenariuszowe), demonicznego Blakiego (pod postacią Pafnutza) oraz całą masę rozwiązań rysunkowych i narracyjnych, które charakteryzują późniejsze dokonania Skutnika.

Work in Progress

Mateusz Skutnik obecny jest na rynku komiksowym i potrzebny mu w tak dużym stopniu, że ciężko wyobrazić sobie rok bez jego komiksu. Warto zerknąć, po nasyceniu oczu przepiękną oprawą Komiksów znalezionych na Strychu, na ostatnią stronę okładki, gdzie ujrzycie front szesnastu albumów narysowanych i wydanych przez Mateusza Skutnika. A brakuje na niej zaprezentowanego tuż przed 23. MFKiG siódmego tomu serii Rewolucje. Jeden Skutnik rocznie by wystarczył, ale skoro mamy okazję na dwóch, to dlaczego nie?

Album został wydany w eleganckiej twardej okładce, ale na papierze, który odsyła do zinowego kontekstu publikowanych historii. Ta estetyka z jednej strony nobilituje (okładka), a z drugiej odnosi czytelnika do źródła.

Autor sprawiedliwie pisze o tej publikacji tak: “Fin de Millennium, złoty okres komiksowej prasy kserowanej, formalnych eksperymentów i poszukiwania stylu, tego jednego, jedynego, rozpoznawalnego, który pozwoliłby czytelnikowi na pierwszy rzut oka powiedzieć – to narysował Skutnik”. Wszystko się zgadza. Zgadza się również stwierdzenie autora, że część z tych historyjek broni się do teraz. Ma też rację w tym względzie Przemysław Zawrotny, który w tekście zamieszczonym w Zeszytach Komiksowych #14 stwierdził, że zastrzeżenia co do poziomu poszczególnych historyjek mogą wynikać z oddzielenia starych komiksów od pierwotnego środowiska ich publikacji, związanego ze wspomnianą już Vormkfasą.

Strychy, szuflady, piwnice i szafy

Bardzo dawno temu na łamach Alei Komiks pisałem, że nazwisko Mateusz Skutnik jest znakiem gwarancji jakości. I nadal nim pozostaje, choć Komiksy znalezione na strychu będą zaledwie sympatycznym trofeum w kolekcji każdego fana. Uczyni ono zadość wiedzy na temat twórczości autora, a w mniejszym stopniu zaspokoi jego estetyczne i treściowe oczekiwania, jakie zostały rozbudzone choćby klasowymi Rewolucjami.

Kuba Jankowski



Lightem Out


play



Tetrastych sample pages


13_ptaki

22_pomylka

26_zombie

32_sen

46_zloto



pencil sketch



« Previous PageNext Page »