I popłynęli…
October 18, 2013
Ni mniej ni więcej tylko do Trollhattanu w Szwecji.
I tak oto ostatni egzemplarz Rewolucji na Morzu opuszcza moje domostwo…
#żal #smutek #duma #jesień #depresja
Ni mniej ni więcej tylko do Trollhattanu w Szwecji.
I tak oto ostatni egzemplarz Rewolucji na Morzu opuszcza moje domostwo…
#żal #smutek #duma #jesień #depresja
Wszyscy piszą jak fajnie było na MFK w tym roku, a ja dla odmiany pokażę jakie są wymierne efekty poemefkowe. Czyli łopaty w ręce i kopiemy dalej ten ugór. Okazuje się że naprawdę chodzi tylko i wyłącznie o to z kim – a nie gdzie. Baterie naładowane na co najmniej pół roku. Widzimy się w Warszawie, dzieciaki.
[warning: this is for Polish readers only]
Tak sobie pomyślałem, że jednak bycie scenarzystą komiksowym to ciężki kawałek chleba.
No bo tak.
Załóżmy, że czytelnicy komiksów to taka wioska. Wioseczka taka. Powiedzmy – ostatnia wioska która opiera się jeszcze najeźdźcom. Natomiast ty, drogi scenarzysto jesteś pustelnikiem, odludkiem, wieszczem i wróżbitą, który mieszka na wzgórzu za wioską w swojej lepianko-dziurze w ziemi. Praktycznie nikt do ciebie nigdy nie przychodzi, bo prawie nikt nie wie że tam mieszkasz, a jeżeli nawet wiedzą że tam mieszkasz to nie przychodzą bo i po co. Nikt z nich nie wie, że w twojej głowie siedzą te wszystkie fantastyczne historie. Że gdybyś tylko mógł, opowiadałbyś godzinami o innych światach, wspaniałych bohaterach, niesamowitych zdarzeniach. Gdybyś tylko mógł.
Jedyną osobą, która czasami do ciebie wpada w odwiedziny jest wioskowy głupek. I to tylko dlatego, że kiedyś próbował sam wyjść poza wioskę na szeroki świat i się zgubił po dwustu metrach i jakoś doczołgał do twojej ziemianko-lepianki, gdzie go doprowadziłeś do stanu używalności, pokazałeś którędy się wraca do wioski oraz zmusiłeś żeby ci obiecał, że będzie szedł prosto do domu i nie skręci znowu na łąkę. I tak jakoś ten wioskowy głupek przywiązał się do ciebie z wdzięczności i teraz odwiedza cię czasami i zalewa klepisko w ziemiance wywarem z rumianku.
Tak naprawdę nie masz wyjścia. On jest jedyną osobą której możesz swoje opowieści przekazać. Wiesz, że to nie jest dobry pomysł, ale cóż zrobić. Albo to, albo nic. Więc opowiadasz. Opowiadasz wszystko, oddajesz mu każde słowo, każdą myśl, każdą konstrukcję. Oddajesz mu całe swoje światy. I on tak siedzi godzinami, rumianek dawno wystygł.
A potem leci na dół do wioski i tym swoim zidiociałym, głupkowatym językiem opowiada wszystkim twoje historie. Pieczołowicie, dokładnie, szczegółowo, no stara się chłopak. Jednak jest tylko wioskowym głupkiem, to nie jego wina, że z twojego opowiadania mało co zrozumiał, a jeszcze mniej zapamiętał. Co najdziwniejsze – to wystarczy. Bo cała wioska słucha jego opowieści. Potem klepią go po plecach mówiąc – fajna historyjka. Ładnie to wymyśliłeś, wioskowy głupku. Całkiem zgrabnie. Dobry jesteś w wymyślaniu tych takich historyjek, głupku. I nawet mówią to bez sarkazmu, bo jak na głupka – to te jego historyjki rzeczywiście w miarę zgrabne są. Te jego historyjki.
I oto kolejna gra flash ujrzała światło dzienne dzięki wysiłkom Mateusza Skutnika ze studia Pastel Games. Jest to następna – oznaczona numerkiem 4 – część “Daymare Town”. Przyznam się, że nie mogłem się powstrzymać i przeszedłem grę jeszcze przed napisaniem newsa. Już poprzednia część powalała swoim ogromem, a ilość lokacji w najnowszej odsłonie jest jeszcze większa – autor twierdzi, iż jest to jego największa i najbardziej rozbudowana gra do tej pory.
Mam wrażenie, że poprawiła się nieco czytelność w odnajdowaniu różnych zakamarków, ale najbardziej ucieszyła mnie możliwość znalezienia plecaka, do którego możemy władować nieużywane przedmioty, co rozwiązuje irytujący problem przepełnionego ekwipunku i domyślaniu się, jakie rzeczy możemy sprzedać, a jakie się nam przydadzą.
Wzorem ostatnich trzech “Submachine’ów”, Skutnik udostępnia za 5$ pełnoekranową wersję HD produkcji na PC oraz MACa. Dzięki temu otrzymujemy:
Soundtrack skomponowany przez Alexa Voytenko, zawierający dodatkowe ścieżki, które nie pojawiły się w grze.
Wersję HD na pełnym ekranie bądź w oknie.
Dostęp do lubianych przez wszystkich osiągnięć.
Oczywiście możliwa jest również zwyczajna gra za darmo. Czy naszemu bohaterowi uda się w końcu opuścić mroczne Daymare Town? Sprawdźcie sami.
Autor: Tomasz Kiedrowicz
Pojawiło się Daymare Town 4 – obłędnie wyglądająca ręcznie rysowana przygodówka.
Brakuje Wam przygodówek, gdzie bardziej zgaduje się zagadki, niż ogląda scenki przerywnikowe?
Założę się, że część z Was nie słyszała o Mateuszu Skutniku. Oprócz tego, że rysuje komiksy (np. Rewolucje) robi też gry. Zrobił ich ponad setkę, dostępnych za darmo w przeglądarce. Do tego zbioru trafiła właśnie czwarta część Daymare Town. To przygodówka point’n’click, w której, jak i w trzech poprzednich celem jest wydostanie się z dziwnego, surrealistycznego miasta “mar dziennych”. Za klimat gry odpowiadają przede wszystkim rysunki Skutnika – jak opowiadał kiedyś w wywiadzie, pracuje nad nimi zupełnie inaczej, niż np. nad Submachine:
Niedawno ukazała się ósma część Twojego “Submachine”, jak wyglądają prace nad tego typu grą? W odróżnieniu od innych produkcji Pastel Games, tutaj prawie wszystko robisz sam.
Tak samo jak nad komiksem. Najpierw układam sobie w głowie cała historię. Nie piszę scenariusza, nie robię szkiców, tylko zabieram się za przenoszenie pomysłów na papier. W przypadku gier – na ekran. Prawdopodobnie nie ma to nic wspólnego z prawdziwym procesem developingu gier, nie wiem, nie robiłem nigdy gier w większym zespole. Preferuję gry robić samemu, tak jak komiksy, autorsko. Jak już wszystkie lokacje są narysowane zabieram się za zapełnienie świata zagadkami. Potem dźwięki, beta test, kop w tyłek na szczęście i wrzucenie na sieć.
Trochę inaczej wygląda praca nad serią Daymare Town, tutaj zaczynam od białej kartki, rysuję od razu lokacje, przedmioty i zagadki na żywo, bez przygotowania, to taki swoisty flow pomysłów prosto z głowy do gry. Ponownie – mój kierownik projektu pewnie by rwał włosy z głowy, na szczęście nie mam żadnego kierownika projektu.
Daymare Town 4 dostępna jest na PC i Maca, kosztuje raptem 5 dolarów i umożliwia granie na pełnym ekranie w HD. Ale autor pozwala też zagrać w nią za darmo we flashu i zapłacić, jeśli się uzna, że warto. Zapewniam Was, że warto, więc po prostu sprawdźcie tę i inne gry Skutnika.
Paweł Kamiński
„Daymare Cat” to dogrywka trylogii „Daymare Town” Mateusza Skutnika. Ten utalentowany artysta znany jest głównie jako rysownik i scenarzysta komiksów (serie: „Rewolucje”, „Morfołaki”, „Blaki”), a także jako autor opowieści i scenografii wyreżyserowanego przez Tomasza Bagińskiego filmu „Kinematograf”. Że Skutnik ma na koncie także wiele urokliwych gier, niestety równie powszechnie wiadome nie jest. Są łatwo dostępne – możemy je uruchomić w internetowej przeglądarce za darmo. „Daymare Cat” przypomina interaktywną monochromatyczną kreskówkę. Miniatura ta oparta jest na mechanice gry platformowej z paroma zagadkami. Nie ma tu historii – jest ładna kreska, tajemnicza dziewczynka, nieco surrealistyczne scenerie, niepokojące tło dźwiękowe, niczym śpiewy duchów miriady cykad oraz trafiona piosenka Cat Jahnke, którą będziemy mogli pobrać w nagrodę za ukończenie przygody. Bardzo estetycznej.
Autor: Olaf Szewczyk.
O twórczości Mateusza Skutnika pisałam już w niedalekiej przeszłości, omawiając serie, nad którymi autor pracuje. Doczekaliśmy się nowej odsłony z uniwersum Daymare Town – przedstawiam Daymare Cat.
Daymare Cat jest przygodową grą platformową, która wymaga od nas zbierania płyt winylowych. Wcielamy się w niej w młodą, roztrzepaną (chociaż kto w Daymare Town jest uczesany…) dziewczynę, która wyjątkowo raźnie i ochoczo skacze z cegłówek na parapety, z parapetów na unoszące w powietrzu platformy, eksploruje ciemne pomieszczenia i nory. Wszystkie zebrane przez nas przedmioty – zwyczajem innych gier przygodowych autorstwa Skutnika – pojawiają się w ekwipunku, czekając tylko na nasze ich użycie w odpowiedniej chwili.
Tych, którzy zaznajomieni są z wcześniejszymi tytułami Daymare Town poinformować muszę, że Daymare Cat nie jest typową grą z tej serii. Po pierwsze nie jest klasyczną grą przygodową typu point and click, po drugie jest nieco łatwiejsza, a po trzecie szelesty i powiew wiatru oraz chrupotanie nóżek maleńkich stworzeń gdzieś pod podłogą i w ścianach zastąpiła tu po części muzyka Cat Jahnke. Daymare Cat zachował jednak styl graficzny innych gier Skutnika – gra obfituje w najmniejsze szczegóły, a świat ponownie budują najmniejsze linie i punkciki, nadając mu wrażenie niebywałej kruchości.
Każdy może zagrać w Daymare Cat zupełnie za darmo. Miłej zabawy.
autor: Guga
Tetrastych, albo bardziej po polsku – czterowiersz jest to typ strofy poetyckiej składający się z czterech wersów. Najczęściej izosylabicznych, połączonych ze sobą rymami. W poezji znany jest już od czasów antycznych, w literaturze polskiej pozostaje wciąż najpopularniejszym typem strofy, stosowanym również w tekstach epicko-lirycznych, na przykład w balladach. Tetrastych to również tytuł nowego albumu Mateusza Skutnika.
Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że mieszkający w Gdańsku artysta jest jednym z najbardziej interesujących i najwybitniejszych współczesnych twórców komiksowych. Swoje pierwsze szlify zdobywał na łamach niskonakładowych zinów. W „Vormkfasie” czy „Ziniolu” debiutował Blaki, pojawiły się pierwsze historie z cyklu „Morfołaki”, które później wydane w albumach ugruntowały pozycję, jaką Skutnik wywalczył sobie dzięki „Rewolucjom”. Ta seria utrzymanych w oryginalnej oprawie graficznej opowieści ze swoją wyrafinowaną kompozycją i steampunkowym klimatem zachwyciła czytelników i krytyków. Jednak „Tetrastych” nie ma nic wspólnego z żadną z tych pozycji.
Nowy album Skutnika to zbiór czterokadrowych pasków, które powstały w ramach konkursu na forum Gildii, strony skupiającej największą komiksową społeczność w polskim internecie. Rzecz cała polegała na tym, że w tydzień trzeba przemyśleć i przygotować krótką historyjkę na zadany temat. Potem twórcy wraz z czytelnikami wybierali najlepszą pracę w głosowaniu. Zwycięzca, który otrzymał najwięcej głosów, zadawał nowy temat. I tak z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc – gdy piszę te słowa trwa właśnie 263. edycja konkursu. W założeniu ta zabawa miało stanowić platformę wymiany doświadczeń między komiksiarzami, miejsce rzeczowej krytyki, stać się okazją, aby szlifować swój komiksowy warsztat i uczyć od bardziej doświadczonych kolegów „z branży”. Oprócz tego konkurs wydał dość nieoczekiwane owoce, które przybrały kształt albumów komiksowych – wystarczy wspomnieć o „Ruchomych paskach” Marka Lachowicza czy albumie „Blaki. Paski” Skutnika właśnie. Kolejnym jest „Tetrastych”. Pomieszczone w nim zostały 52 paski na 52 różne tematy, które powstały podczas 52 tygodni rysowania.
Trzeba żelaznej konsekwencji, aby tydzień po tygodniu wysilać zarówno głowę, jak i ołówek, aby na czas dostarczyć nowy komiks. W „Tetrastychu” pojawia się okazja zobaczenie artysty mierzącego się z kieratem ściśle ustalonego harmonogramu. Efekt tych skutnikowych zmagań jest różny. Niekiedy wychodzi z nich zwycięsko, a czasem efekt jego pracy rozczarowuje. Jak to się mówi w sportowym żargonie – decyduje forma dnia.
Jakościowy rozstrzał „Tetrastychu” jest niesłychany – trafiają się w nim szorty, które trzeba postawić obok najlepszych osiągnięć Skutnika. Przewrotnie przynosząc na myśl wielkich klasyków europejskiego komiksu Bilala i Moebiusa, ale do szpiku w swej polskości wibrująca Raczkowskim „Entropia”, wywołujące napad niekontrolowanego śmiechu „Zimno”, na wskroś niepoprawny „Islam”, absolutnie fantastyczna „Książka” czy równie znakomita „Polska” – to tylko kilka przykładów z brzegu, pokazujących komiksowy kunszt swojego autora. Niestety, na każdy czterokadr zapadający w pamięć przypada przynajmniej jeden nieudany. Taki, którego puenta była niecelna, żart nieśmieszny, pomysł nieudany. W tych przypadkach często bywa, że Skutnik za bardzo kombinuje. Siląc się na oryginalny koncept, ostateczne ponosi klęskę, gdzieś gubiąc efekt, jaki chciał uzyskać.
Podobnie, rzecz ma się z estetyką i stylistyką. Cartoon i zaledwie cztery kadry do zagospodarowania to nie jest środowisko sprzyjające Skutnikowi. To typ twórcy, który potrzebuje przestrzeni, aby rozwinąć swoje skrzydła, który potrafi umiejętnie budować nastrój i dramaturgie, a w pasku nie ma niestety na to miejsca. Wydaje mi się, że bardzo trudno jest mu zaprezentować mu wszystkie te walory w formie, na jaką zdecydował się w „Tetrastychu”, ale niewątpliwie te prace, którą skrzą się skutnikowym liryzmem należą do najlepszych w całym zbiorze. Trafiają się rzadko, ale jak już udaje się zamknąć na tych czterech kadrach to czytelnik zastyga w zachwycie.
Pod względem wizualnym Skutnik odwołuje się właściwie do wszystkich stylów graficznych, z jakich korzystał podczas swojej kariery. Od skrajnie minimalistycznej kreski znanej z „Blakiego”, przez estetykę zakorzenione w tradycji awangardowej („Morfołaki”) czy turpistyczną („Wyznania właściciela kantoru”), aż do malarskich pasteli (ostatnie „Rewolucje”). Pomimo tej różnorodności wszystkie prace zgromadzone w „Tetrastychu” łączy to, że odmalowane są bardzo swobodnie, niekiedy na granicy niedokładności. Autor nie ma czasy cyzelować szczegółów, bo trzeba zdążyć z terminem…
„Tetrastychem” Mateusz Skutnik chce umilić swoim czytelnik czas oczekiwania na kolejne „Rewolucje”. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to tylko przystawka, mając rozbudzić apetyt na coś znacznie większego.
Kuba Oleksak
Komiksy znalezione na Tetrast(r)ychu.
Najnowszy album Mateusza Skutnika – „Tetrastych” – zawieszony jest gdzieś pomiędzy jego starszymi, fanzinowymi pracami, a albumami wydawanymi w ramach cyklu „Rewolucje.
W zeszłym roku dostaliśmy od autora zbiorek archiwalnych prac, z których powstały „Komiksy znalezione na strychu”. W tym autor znów przegrzebał swoje archiwum i wyjął z niego plansze, które nie doczekały się do tej pory jeszcze wydania albumowego. Powstał z nich „Tetrastych”. Zbiorek 52 jednoplanszówek narysowanych w 52 tygodnie.
Sam autor na swojej stronie Pastel Portal pisze, że: „to efekt cotygodniowego konkursu na pasek komiksowy odbywającego się na forum Gildii Komiksu, w którym uczestniczyłem przez równy rok (październik 2011 – październik 2012). Stąd 52 plansze, stąd format, stąd rygor i stąd efekt.”
Ów „efekt” znajduje się w minimalistycznej okładce wprowadzającej w klimat albumu. Minimalistyczne są też i opowieści. Każda z plansz to cztery kadry. Taki obrazkowy – jak mówi autor – „czterowiersz”. Zbiorek króciaków. Żartów, spostrzeżeń, migawek z rzeczywistości przeniesionych na papier i namalowanych akwarelami. Niegdyś wpuszczonych do sieci, dziś włożonych w twardą oprawę z dwoma ptakami siedzącymi na gałęziach drzewa. Skutnik tworząc swoje jednoplanszówki jedną nogą został gdzieś w stylistyce znanej z undergroundowych wydawnictw. Wyjął z nich żart i drapieżność kreski. Drugą nogą został w świecie „Rewolucji”, z którymi kojarzy się pastelowa kolorystyka. Graficznie patent ten – nazwałem go sobie „pastelowym undergroundem” – sprawdza się znakomicie.
Niestety gorzej jest z żartami. Pod tym względem „Tetrastych” nie jest równym albumem. To jednak norma w przypadku paskowych produkcji. Wiadomo, każdy autor ma lepsze i gorsze dni (w tym przypadku tygodnie). Lepiej czy gorzej czuje też dany temat. Lepiej czy gorzej dobierze do niego historyjkę. A rozrzut tematyczny jest ogromny. Od żelaznego elektoratu w moherowych beretach, poprzez kostki rosołowe (!), złoto aż po pożegnanie. Są wśród tych dopowiadanych i dorysowywanych historyjek perełki. Zaliczyć muszę do nich „Grę cieni” – refleksyjną opowieść o znikających po wybuchu atomowym dzieciakach. Fajna jest też niema „Kartka” (o rzucanym gdzieś z wysoka papierowym samolociku), „Fantazja” (o wyobrażaniu tego, cóż skrywa się w morskich głębinach) czy „Luneta” (o spoglądaniu w przeszłość). To w nich czuć rewolucyjnego ducha. Duch znany z komiksów o „Blakim” natomiast unosi się nad Trzema kwadratami”, w których szachowy konik marzy o… wiosennej łące o wschodzie słońca.
Są w zbiorku też niezłe żarty. Polacy u Skutnika to wieczni opoje z dziada-Lecha-pradziada. Pociągi – jak w rzeczywistości – ciągle się spóźniają. Dziadkowie mówią w końcu „dość” obwieszczając małżonkom: „Nie pójdę do Lidla i koniec”. Miś, z którym można przypozować do fotki w górach okazuje się wcale nie być tandetnym białym niedźwiedziem przechadzającym się po Krupówkach. Z kolei jeden z mutantów-superbohaterów mrożących wszystko dookoła powstał w efekcie kąpieli w kociołku z chłodnikiem… Ale są też mielizny – zajrzyjcie na „Farbę”, „Orzeszki” czy „Dzieci” i oceńcie je sami. Dla mnie mogłoby ich równie dobrze w albumie nie być.
Na razie odstawiam „Tetrastych” na półkę traktując ten zbiorek jako coś, co ma skrócić oczekiwanie na kolejne „Rewolucje”, zapowiadane na jesień. Ale pewnie wrócę jeszcze do niego. Tak, jak wracam choćby do „Morfołaków”. Wszak obcowanie z pracami Skutnika to czysta przyjemność. Może nie zawsze w warstwie tekstowej, ale w graficznej już jak najbardziej.
Autor: Mamoń
Każdy z nas zna dowcip, który jest niezmiernie zabawny że hahaha i hohoho, a nawet hyhyy tylko żeby do tego hhihihi doszło, trzeba opowiedzieć długą momentami nudnawą historię stanowiącą wstęp rozwinięcie i wprowadzenie do zakończenia i pointy, którą ów dowcip jest.
Coś jak to zdanie powyżej.
W połowie tych 222 znaków (bez spacji) połowa z potencjalnych czytelników ziewnęła, druga połowa przestała czytać, trzecia połowa szuka wzrokiem ilustracji a czwarta…
Dobra dość.
Sam zasypiam pisząc to i być może z tego samego powodu wydawca ( a być może i sam autor nie pomyślał) nowego albumu Mateusza Skutnika zrezygnował z jakiegokolwiek wprowadzenia do tej publikacji.
Problem w tym, że bez wstępu i tego wprowadzenia zbiór tych pasków komiksowych, będzie kolejnym zbiorem pasków komiksowych.
Mało tego, to dziwny zestaw „czterokadrowców”, w którego skład weszło zbyt wiele komiksów mało udanych, nietrafionych lub zwyczajnie bo ludzku ani nie zabawnych, ani nie melancholijnie lirycznych (jak to u Skutnika), tylko po prostu nijakich. Oczywiście album powinien się bronić sam, ale w tym konkretnym przypadku bez znajomości przyczyn jego powstania czytelnik sporo traci.
Zatem słowem wstępu którego trudno szukać w albumie, na okładce lub gdziekolwiek indziej. “Tetrastych” to zbiór czterokadrowych komiksów, które powstały w ciągu 52 tygodni w ramach konkursu na pasek forum gidii komiksu.
Co tydzień nowa edycja konkursu i co tydzień nowy temat, bo co najistotniejsze w tym całym przedsięwzięciu to właśnie to: co tydzień nowy temat, co tydzień nowy pasek i tak 52 razy.
Bardziej niż same komiksy istotniejszy jest dla mnie ten kontekst. Bo jakie komiksy powstają lub powstawać będą rękoma polskich autorów mniej więcej wiem, dlatego bardziej interesuje mnie to jak oni pracują, jak tworzą swoje obrazkowe historie. „Tetrastych” jest takim szkicownikiem jak szkicowniki wydawnictwa ATY, zapisem pracy autora. Nie tylko tego jak rysuje, opowiada ale tego jak myśli i na ile jest w tym swoim myśleniu twórczy ,w końcu to 52 tygodnie i co tydzień nowy wymyślony przez kogoś temat
A same paski?
Są różne. Opowiadanie pasków to trochę tak jak tłumaczenie komuś nie tyle dowcipu co tego jak ktoś jakiś dowcip opowiada więc darujcie nie opowiem, a pokaże.
W ciągu tych 52 tygodni Skutnik potrafi być dowcipny melancholijny czy ironiczny jak tu:
A jednocześnie potrafi być na siłę dowcipny, lub co gorsza nijaki, a częściej zaplątany we własną historie, która próbuje opowiedzieć. Plącze się i kombinuje by w efekcie wystrzelić laserem nietrafionej pointy w próżnie kosmosu gdzie jak wiadomo zapada grobowa cisza…
Jak tutaj:
Długo się zastanawiałem o co tutaj chodzi i przyznam, że bez pomocy nie domyśliłbym się że to nawiązanie do psów Pawłowa… Zamiast trafnej i dowcipnej pointy muszę znaleźć tłumaczenie do dowcipu ksiądz, arab, rusek i jego pies idą przez pustynię…
To, że Skutnik nie potrafi rysować wiemy od 2004 roku, ręce nie te twarze nie te świat w jego komiksach jest jakiś taki krzywy i szkicowy. Z roku na rok z albumu na album jest w tym nie potrafieniu coraz lepszy.
Bo to jak coś rysuje jest podporządkowane temu Co rysuje. „Tetrastych” to 52 przykłady na to jak fenomenalnie opanował on narracje obrazem, nie tylko na prostym poziomie „ to jest historia, opowiedz ją 4 kadrami” ale dalej i szerzej.
Skutnika historyjki nie zmykają się w tych 4 kadrach one skądś wychodzą i gdzieś biegną dalej. Czytając je znika nam granica ramki, kadru, strony. Ptaki na drzewie gadają ze sobą dalej lub odlatują na zimę, babcie zagłosowały, a teraz piją razem gdzieś herbatę. To wszystko jest jakimś ciągiem fabuł z których autor wyrwał jedynie czterokadrowy fragment.
Na koniec drobna rada/podpowiedź gdy będziecie czytać ten album zerknijcie czasem do internetu i sprawdźcie jak inni autorzy radzili sobie z narzuconymi tematami jak ten mój ulubiony: „Dwa koła, trzy trójkąty i piętnaście kwadratów”.
Karol Konwerski