Rewolucje w Kosmosie, recenzja na Onecie


“Rewolucje” Mateusza Skutnika to tytuł obok którego żaden miłośnik komiksu nie może przejść obojętnie. W księgarniach niedawno pojawił się 8 tom cyklu zatytułowany “W kosmosie”.

“Rewolucje” zadebiutowały na rynku jeszcze w 2004 roku. Pierwsze historie napisane i narysowane przez Mateusza Skutnika były głównie alternatywnymi opowieściami powstania słynnych wynalazków. Na podstawie jednej z nich Tomasz Bagiński, twórca nominowanej do Oscara “Katedry”, zrealizował krótkometrażowy film “Kinematograf”, który w 2009 roku został pokazany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.

(more…)



Rewolucje w Kosmosie, recenzja na Hataku


Mateusz Skutnik wyspecjalizował się w tworzeniu opowieści stanowiących swoisty pean na cześć wizjonerów i ich epokowych, częstokroć nieokiełznanych, wynalazków. Fascynacje zdolnego scenarzysty erą silnika parowego, rewolucją przemysłową oraz hitchcockowskim suspensem, znajdziemy w jego przewrotnym cyklu “Rewolucje”. “W kosmosie” to już ósmy tom serii, w którym owe elementy umiejętnie połączono. Eksploracje obcych rzeczywistości czas zacząć.

Pierwsze cztery tomy “Rewolucji” ściśle wiązały się ze sobą. Autor w nowatorski sposób prezentował tam wynalazców, których śmiałość, nieostrożność i determinacja, sprowadzały na nich wielkie nieszczęścia. Rozbuchany świat wykreowany na łamach tychże nowel był wręcz wyśmienity – znaleźć tam można było elementy charakterystyczne dla gatunku retro, klasycznego science-fiction czy steampunku spod znaku Williama Gibsona. Piąty tom (“Dwa dni”) zawierał dwie minimalistyczne, pozbawione słów nowele o silnym ładunku emocjonalnym i dramatycznym. Powstały we współpracy z uznanym scenarzystą Jerzym Szyłakiem (odważne “Szelki”) szósty tom “Rewolucji”, celnie zatytułowano “Na morzu” – akcja rasowego dreszczowca rozgrywa się na ogromnym liniowcu (na wzór Titanica), na pokładzie którego dochodzi do serii tragicznych zgonów spowodowanych przez wściekłe mewy. Mamy tutaj do czynienia z udaną wariacją na temat słynnych “Ptaków” Hitchcooka oraz subtelnym “mrugnięciem do wiernych fanów talentu Skutnika. Siódmy tom (“We mgle”) przyjmuje formę wciągającej zagadki kryminalnej o onirycznej aurze i klimacie rodem z książek sir Artura Conan Doyle’a; symultaniczna nowela rozgrywająca się na krótkich paskach umieszczonych na dole każdej ze stron, świetnie puentuje całą opowieść, a zarazem podkreśla maestrię duetu Skutnik/Szyłak.

“W kosmosie” to wielowątkowa, niepokojąca historia, napisana z niemałą pomocą Szymona Holcmana (redaktora wydawnictwa Kultura Gniewu). Charakterystyczny rysownik w ósmym tomie “Rewolucji” powraca do korzeni, z których wyrosła ta intrygująca seria. Ponownie tematem przewodnim stają się tutaj wynalazki – nieujarzmiony naukowiec pracuje nad prototypem rakiety, którą pragnie wysłać w przestrzeń kosmiczną. Niestety, ma spore problemy z selekcją właściwej mieszanki paliwowej. Gdy już udaje mu się pokonać tą trudność, odkrywca inicjuje wystrzał owego pojazdu. Okazuje się, że przy budowie rakiety niebagatelną rolę odegrały fragmenty księgi zawierającej całą masę światłych teorii i projektów. Odziany w niezgrabny strój nurka kosmonauta przebija się przez osnowę rzeczywistości, docierając do obcego świata wypełnionego stosami martwych istot. W międzyczasie dostrzegamy ogromną kostkę zapisaną specyficzną kombinacją znaków. Jej funkcjonalność i pochodzenie odegrają znaczącą rolę w warstwie fabularnej kosmogonicznej przypowieści.

Bohaterowie albumu skonfrontowani z obiektem obcego pochodzenia (rzeczoną kostką) tracą swe naukowe wyczucie, niepotrzebnie zawierzając technologii, której prawideł nie są w stanie zrozumieć. Skutnik zręcznie ozdobił całość sztafażem fantastycznym, przedstawiając grupę moralnie dwuznacznych postaci, których losy niespodziewanie przeplatają się ze sobą. Świetnie obrazuje to epizod ojca, syna oraz tajemniczego mężczyzny, próbujących uciec z tonącego statku. Rozwiązanie tegoż wątku to prawdziwy popis kunsztu pisarskiego twórcy “Rewolucji”: to jedna z tych serii, w której każdy niepozorny element ma swe jasne wytłumaczenie, a konstrukcja psychologiczna zatroskanych protagonistów jest wręcz mistrzowska.

Cykl Mateusza Skutnika nie odniósłby tak piorunującego efektu, gdyby nie jego solidna kompozycja graficzna. Bohaterowie pojawiający się na łamach ośmiu tomów należą do cudacznej rasy humanoidalnych istot o małych oczkach, opadniętych, kocich uszach oraz chudych sylwetkach. Ich stroje oraz usposobienie kojarzą się z epoką wiktoriańską. Pierwszoplanową rolę odgrywają jednak wszelakie wynalazki, wehikuły, plątaniny kabli, długich korytarzy czy spektakularnych budowli. Całość tworzy iście klaustrofobiczny nastrój, unaoczniający miałkość postaci. Autor “Tetrastychu” bezbłędnie operuje ponurą kolorystyką, a malarskość i precyzyjność kadrów oddaje złożoność fabularną poszczególnych tomów.

Wyobraźnia rodzimego artysty zadziwi każdego miłośnika nietuzinkowych książek z gatunku science-fiction. Skutnik z przytupem dzieli się z nami swą nieposkromioną miłością do przełomowych odkryć, koncentrując się na przeżyciach i tragicznych losach wybitnych umysłów. “W kosmosie” to kolejny dobry album w jego dorobku, udowadniający, iż autor jeszcze wiele może powiedzieć w tej materii. Zwłaszcza, że w przygotowaniu jest już dziewiąta część “Rewolucji” – “Pod śniegiem”. Zagadką pozostaje konwencja oraz zapożyczenia, których użyje we wspomnianym albumie. Zagadką zaostrzającą nasze apetyty na następną ucztę w wybornej odsłonie.

Mirosław Skrzydło



Rewolucje w Kosmosie, recenzja na Paradoksie


Rewolucje powróciły. Dosłownie i w przenośni – bowiem jednym z tematów, który podejmuje Mateusz Skutnik w najnowszym tomie swojego cyklu jest rewolucyjna rola nauki, która potrafi przecierać zupełnie nowe szlaki w rozwoju ludzkości. Otwarte przez nią drogi nie zawsze jednak prowadzą do świetlanej przyszłości. Czasem przynoszą ze sobą nastrój grozy i niesamowitości, niepokoju i niepewności.

Autor powtórnie wykorzystał plansze z poprzednich Rewolucji, jednakże dzięki obróbce graficznej zyskały one zupełnie nowy wymiar. Dopiero ich porównanie uświadamia w pełni czytelnikowi ewolucję, jaką przeszedł jego styl w ciągu ostatnich kilku lat. Skutnik pozostaje wierny wypracowanemu przez siebie sumarycznemu sposobowi traktowania postaci, jednakże w obrębie innych środków formalnych ostatnie trzy tomy przyniosły istną rewolucję. Śmiało kładziony kolor zastąpił minimalistyczne, niemal jednolite plenery. Nie oznacza to jednak, że Skutnik przestał być konsekwentny w swoich kolorystycznych wyborach. Wręcz przeciwnie – barwy są dość ograniczone, zestawione kontrastowo, w pojedynczym kadrze dominuje w sposób widoczny jeden kolor. Jednak w pozornych monolitach plansz pojawiają się wyraziste kontrapunkty barwne – zielenie pośród fioletów, żółcie wśród błękitów. Autor doskonale wykorzystuje świetliste, czyste barwy właściwe akwareli, ale jednocześnie udaje mu się zbudować konstrukcję chromatyczną o wielu poziomach. Nie zadowala się zwykłą zmianą waloru, różnicuje także natężenie i temperaturę barw.

W sferze fabularnej album pozostaje dla mnie sporym zaskoczeniem. Umiejętne wykorzystanie wątków z poprzednich części cyklu, domknięcie ich za pomocą niespodziewanej klamry to z pewnością fakt, który zostanie doceniony przez fanów Rewolucji. Jednocześnie chciałabym zwrócić uwagę na „gościnny występ” Szymona Holcmana w roli scenarzysty. Fabuła wymyślona przez niego bardzo dobrze wpisuje się w znaną nam atmosferę niesamowitości, suspensu i absurdu, jaką przesycona jest cała seria. W najnowszym albumie śmiało wykorzystuje atrybuty znane z popularnej literatury steampunkowej, jednakże magia technologii nie jest dla autora najistotniejsza. To, co najważniejsze, wydarza się na styku człowiek – maszyna. Relacje przedstawione przez Skutnika pomiędzy tymi dwoma rodzajami bohaterów są bardzo subtelne i niejednoznaczne. Ponadto pojawiają się dwa momenty skrajnej samotności – jeden, kiedy rozbitkowie są odizolowani od wszelkiej technologii, a drugi, kiedy to maszyna zamyka w sztucznym, alienującym kokonie człowieka. Prezentuje również przed oczami czytelnika cały wachlarz sytuacji pośrednich, od fascynacji dziecka kosmosem, po bezkompromisowe dążenie do poznania wszechrzeczy. Codzienność zwykłego konstruktora ilustruje przede wszystkim epizod autorstwa Szymona Holcmana, ale na tle obyczajowego sztafażu powstaje w finale dziełko mogące być ironicznym komentarzem do słynnych praw Murphy’ego.
Niewątpliwie Rewolucje: W kosmosie są kolejnych udanym tomem w dorobku Mateusza Skutnika, to jednak mogą stanowić dla czytelnika wymagającą lekturę. Nie zmienia to jednak faktu, że każda minuta spędzona nad skrupulatnie rozrysowanymi planszami nie będzie stracona.

Ania Stańczyk



Rewolucje w kosmosie, recenzja na Polterze


Sygnowana nazwiskiem Mateusza Skutnika seria Rewolucje to bez wątpienia jedna z najsolidniejszych, najpopularniejszych i najlepszych marek na polskim rynku komiksowym. W latach 2004-2006 nakładem wydawnictwa Egmont ukazały się cztery tomy:Parabola, Elipsa, Monochrom i Syntagma. W roku 2010 pod szyldem Mroja Press pojawił się album Dwa dni, a od 2011Rewolucje trafiają do czytelników dzięki wydawnictwu Timof Comics. Dwa poprzednie tomy – Na morzu i We mgle – Mateusz Skutnik namalował do scenariusza Jerzego Szyłaka, tom najnowszy – W kosmosie – w większości stworzył do własnego skryptu, poza rozdziałem trzecim, do którego scenariusz rozpisał Szymon Holcman.

Po drugiej stronie nieboskłonu
Historie z serii Rewolucje to opowieści osadzone w okresie technicznego przełomu oraz przewrotu światopoglądowego. To czas, kiedy niestrudzeni naukowcy badają nieodgadnione tajemnice wszechświata, wybitni wynalazcy poszukują sposobów na okiełznanie prawideł natury, a nieugięci podróżnicy przecierają drogi wiodące do niezbadanych części planety. Przewaga człowieka nad przyrodą wydaje się być bezdyskusyjna. Mimo że siły natury wcześniej często weryfikowały przekonanie o wyższości cudów techniki nad cudami świata, przyszedł również czas na odkrycie tego, co znajduje się po drugiej stronie nieboskłonu.
Najnowszy tom Rewolucji składa się z sześciu rozdziałów. Pierwszy opowiada o długotrwałych przygotowaniach i dziewiczym starcie w kosmos rakiety z kosmonautą na pokładzie. Drugi epizod to historia naukowca szukającego niezbędnych do swoich badań i pomiarów wskazówek pozostawionych na ścianach wiejskich kapliczek. Trzeci rozdział ogniskuje się wokół wymykającego się spod kontroli robota w kształcie kostki i jego nieszczęsnego konstruktora. Część czwarta to historia katastrofy morskiej, gdzie z tonącego statku z życiem uchodzi tylko dziecko i tajemniczy nieznajomy. Historyjka piąta to opowieść o popularnym i lubianym przez media uczonym, który po spodziewanym fiasku swojego eksperymentu naukowego podejmuje próbę samobójczą. Natomiast epizod szósty to wybuchowy finał wszystkich poprzedzających go opowiadań.

Sześć historii – jedna jakość
Każdy z tych różnorodnych rozdziałów z powodzeniem może funkcjonować jako niezależna całość. Zresztą trzy z nich były publikowane już wcześniej w takiej właśnie formie i opatrzone odrębnymi tytułami. I tak rozdział drugi pod tytułem Rewolucje ukazał się jako czarno-biały niemy komiks w przygotowanej przez słoweński magazyn Stripburger w listopadzie 2009 roku międzynarodowej antologii Greetings from Cartoonia – the Essential Guide of the Land of Comics, tom trzeci pod tytułem Robot opublikowany został jako czarno-biały komiks w kolejnej antologii magazynu z Lublany zatytułowanej Workburger w styczniu 2013 roku, zaś tom czwarty pod tytułem Sztorm wydrukowany został w czerni i bieli na kartach pierwszego numeru polskiego magazynu komiksowego Profanum w październiku 2012 roku.
Mimo że każdy z tych rozdziałów pozornie jest oderwaną historyjką, w każdym z nich znajdują się elementy wspólne, które pozwalają nie tylko połączyć poszczególne części w pełnowymiarową opowieść na różnych płaszczyznach, ale i pożenić je z elementami znanymi z wcześniejszych tomów Rewolucji. Wystarczy przypomnieć choćby myślicieli z ogromnymi świecącymi głowami, naukowców pracujących nad wystrzeleniem w kosmos rakiety czy będące obiektem pożądania wielu badaczy karty tajemniczego rękopisu, aby powiązać pewne istotne fakty. A tym podobnych drobiazgów, poszlak, rekwizytów czy nazwisk postaci pojawiających się na kartach komiksu W kosmosie jakby mimochodem, gdzieś w tle lub na marginesie, występuje znacznie więcej. Odszukanie każdego z nich i zespolenie fragmentarycznie prowadzonej narracji w spójną historię przynosi sporo satysfakcji z lektury.
W każdej części albumu w wyniku starań naukowców i działania ich wynalazków przenosimy się wraz z bohaterami w jednym czasie do odmiennych przestrzeni. Elementem wspólnym tych różnych wymiarów są intrygujące sześciany pokryte tajemniczymi inskrypcjami sporządzonymi w nieznanych językach. Czy fuzja kostek doprowadzi do scalenia czasoprzestrzeni? Czy może zintegrowanie brył spowoduje przemieszanie wielu wymiarów? A może do żadnej integracji nie może dojść ze względu na element niepasujący do całej tej skomplikowanej układanki? Enigmatyczne zakończenie ósmego tomu Rewolucji z jednej strony może nieco rozczarowywać i irytować, ale z drugiej strony może również zachęcać do ponownego zapoznania się z treścią komiksu, a tym samym multiplikować wielość odczytań. Pewnie każde z nich jest po części prawdziwe, bo tropów interpretacyjnych jest całkiem sporo. Sam wniosek, który można wysnuć z całej opowieści bynajmniej nie napawa optymizmem. Wręcz przeciwnie: zmusza do chwili przygnębiająco gorzkiej refleksji nad kondycją natury człowieka we współczesnym świecie i pogmatwanej celowości jego najważniejszych działań.

Groteskowy steampunk
Graficznie album przedstawia się wprost znakomicie. Oryginalny styl rysunków Mateusza Skutnika przejawiający się w cienkich uproszczonych kreskach czarnego tuszu oraz pastelowych odcieniach kolorów nałożonych za pomocą farb akwarelowych podkreśla oniryczność i groteskowość opowiadanych historii. Ponieważ trzy opowieści powstały kilka lat wcześniej, autor zdecydował się nanieść na nie modyfikacje mające na celu ujednolicenie ich formy graficznej z zupełnie nowym materiałem. O ile w historiach Robot i Sztorm zmiany miały charakter raczej kosmetyczny, o tyle rozdział drugi wymagał solidnej aktualizacji polegającej na przemalowaniu 20 stron z wersji ołówkowo-akwarelowej na wersję tuszowaną. Dodatkowo na uwagę zasługuje jakość wydania: niemal stu stronicowy album dużego formatu wydrukowany w pełnym kolorze na grubym kredowym papierze i oprawiony w sztywną okładkę wywołuje poczucie obcowania z pięknym przedmiotem, a wyraźnie widoczna na wydrukach tekstura grubego papieru akwarelowego sprawia wrażenie przeglądania oryginalnych plansz komiksu. Słowem: wizualna uczta.
Najmocniejszą stroną serii Rewolucje od samego początku były alternatywne historie powstawania wynalazków ludzkości dobrze znanych i powszechnie dziś wykorzystywanych lub dzieje urządzeń, które historia nauki zupełnie pominęła, oraz osadzenie wszystkich wydarzeń w rzeczywistości, która do złudzenia przypomina naszą codzienność, jednak po bliższym przyjrzeniu się stanowi rzeczywistość całkowicie odmienną. Dzięki temu komiksy Mateusza Skutnika spełniały założenia steampunka jako stylistycznego nurtu w fantastyce naukowej, a jednocześnie stanowiły rodzaj współczesnych baśni przepełnionych niepokojem, dozą ironii i przejawami okrucieństwa. Niewytłumaczalne zawirowania czasu i przestrzeni, niespotykane maszyny konstruowane w zacisznych gabinetach oraz ludzie dokonujący czynów wyprzedzających ich epokę o dziesiątki lat – tego wszystkiego nie brakuje również w albumie Rewolucje: W kosmosie. Zagorzali fani serii nie powinni być zatem zawiedzeni. Tym bardziej mogą już teraz wyczekiwać tomu dziewiątego Rewolucji zatytułowanego Pod śniegiem, który zapowiadany jest na tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi. Z kosmosu spadniemy razem ze śniegiem.

Mały Dan



DMT4; Game Exe review


I oto kolejna gra flash ujrzała światło dzienne dzięki wysiłkom Mateusza Skutnika ze studia Pastel Games. Jest to następna – oznaczona numerkiem 4 – część “Daymare Town”. Przyznam się, że nie mogłem się powstrzymać i przeszedłem grę jeszcze przed napisaniem newsa. Już poprzednia część powalała swoim ogromem, a ilość lokacji w najnowszej odsłonie jest jeszcze większa – autor twierdzi, iż jest to jego największa i najbardziej rozbudowana gra do tej pory.

Mam wrażenie, że poprawiła się nieco czytelność w odnajdowaniu różnych zakamarków, ale najbardziej ucieszyła mnie możliwość znalezienia plecaka, do którego możemy władować nieużywane przedmioty, co rozwiązuje irytujący problem przepełnionego ekwipunku i domyślaniu się, jakie rzeczy możemy sprzedać, a jakie się nam przydadzą.
Wzorem ostatnich trzech “Submachine’ów”, Skutnik udostępnia za 5$ pełnoekranową wersję HD produkcji na PC oraz MACa. Dzięki temu otrzymujemy:

Soundtrack skomponowany przez Alexa Voytenko, zawierający dodatkowe ścieżki, które nie pojawiły się w grze.
Wersję HD na pełnym ekranie bądź w oknie.
Dostęp do lubianych przez wszystkich osiągnięć.
Oczywiście możliwa jest również zwyczajna gra za darmo. Czy naszemu bohaterowi uda się w końcu opuścić mroczne Daymare Town? Sprawdźcie sami.

Autor: Tomasz Kiedrowicz



DMT4; Polygamia review


Pojawiło się Daymare Town 4 – obłędnie wyglądająca ręcznie rysowana przygodówka.

Brakuje Wam przygodówek, gdzie bardziej zgaduje się zagadki, niż ogląda scenki przerywnikowe?
Założę się, że część z Was nie słyszała o Mateuszu Skutniku. Oprócz tego, że rysuje komiksy (np. Rewolucje) robi też gry. Zrobił ich ponad setkę, dostępnych za darmo w przeglądarce. Do tego zbioru trafiła właśnie czwarta część Daymare Town. To przygodówka point’n’click, w której, jak i w trzech poprzednich celem jest wydostanie się z dziwnego, surrealistycznego miasta “mar dziennych”. Za klimat gry odpowiadają przede wszystkim rysunki Skutnika – jak opowiadał kiedyś w wywiadzie, pracuje nad nimi zupełnie inaczej, niż np. nad Submachine:

Niedawno ukazała się ósma część Twojego “Submachine”, jak wyglądają prace nad tego typu grą? W odróżnieniu od innych produkcji Pastel Games, tutaj prawie wszystko robisz sam.
Tak samo jak nad komiksem. Najpierw układam sobie w głowie cała historię. Nie piszę scenariusza, nie robię szkiców, tylko zabieram się za przenoszenie pomysłów na papier. W przypadku gier – na ekran. Prawdopodobnie nie ma to nic wspólnego z prawdziwym procesem developingu gier, nie wiem, nie robiłem nigdy gier w większym zespole. Preferuję gry robić samemu, tak jak komiksy, autorsko. Jak już wszystkie lokacje są narysowane zabieram się za zapełnienie świata zagadkami. Potem dźwięki, beta test, kop w tyłek na szczęście i wrzucenie na sieć.
Trochę inaczej wygląda praca nad serią Daymare Town, tutaj zaczynam od białej kartki, rysuję od razu lokacje, przedmioty i zagadki na żywo, bez przygotowania, to taki swoisty flow pomysłów prosto z głowy do gry. Ponownie – mój kierownik projektu pewnie by rwał włosy z głowy, na szczęście nie mam żadnego kierownika projektu.

Daymare Town 4 dostępna jest na PC i Maca, kosztuje raptem 5 dolarów i umożliwia granie na pełnym ekranie w HD. Ale autor pozwala też zagrać w nią za darmo we flashu i zapłacić, jeśli się uzna, że warto. Zapewniam Was, że warto, więc po prostu sprawdźcie tę i inne gry Skutnika.

Paweł Kamiński



Daymare Cat, Polityka review


„Daymare Cat” to dogrywka trylogii „Daymare Town” Mateusza Skutnika. Ten utalentowany artysta znany jest głównie jako rysownik i scenarzysta komiksów (serie: „Rewolucje”, „Morfołaki”, „Blaki”), a także jako autor opowieści i scenografii wyreżyserowanego przez Tomasza Bagińskiego filmu „Kinematograf”. Że Skutnik ma na koncie także wiele urokliwych gier, niestety równie powszechnie wiadome nie jest. Są łatwo dostępne – możemy je uruchomić w internetowej przeglądarce za darmo. „Daymare Cat” przypomina interaktywną monochromatyczną kreskówkę. Miniatura ta oparta jest na mechanice gry platformowej z paroma zagadkami. Nie ma tu historii – jest ładna kreska, tajemnicza dziewczynka, nieco surrealistyczne scenerie, niepokojące tło dźwiękowe, niczym śpiewy duchów miriady cykad oraz trafiona piosenka Cat Jahnke, którą będziemy mogli pobrać w nagrodę za ukończenie przygody. Bardzo estetycznej.

Autor: Olaf Szewczyk.



Daymare Cat, IG review


O twórczości Mateusza Skutnika pisałam już w niedalekiej przeszłości, omawiając serie, nad którymi autor pracuje. Doczekaliśmy się nowej odsłony z uniwersum Daymare Town – przedstawiam Daymare Cat.

Daymare Cat jest przygodową grą platformową, która wymaga od nas zbierania płyt winylowych. Wcielamy się w niej w młodą, roztrzepaną (chociaż kto w Daymare Town jest uczesany…) dziewczynę, która wyjątkowo raźnie i ochoczo skacze z cegłówek na parapety, z parapetów na unoszące w powietrzu platformy, eksploruje ciemne pomieszczenia i nory. Wszystkie zebrane przez nas przedmioty – zwyczajem innych gier przygodowych autorstwa Skutnika – pojawiają się w ekwipunku, czekając tylko na nasze ich użycie w odpowiedniej chwili.

Tych, którzy zaznajomieni są z wcześniejszymi tytułami Daymare Town poinformować muszę, że Daymare Cat nie jest typową grą z tej serii. Po pierwsze nie jest klasyczną grą przygodową typu point and click, po drugie jest nieco łatwiejsza, a po trzecie szelesty i powiew wiatru oraz chrupotanie nóżek maleńkich stworzeń gdzieś pod podłogą i w ścianach zastąpiła tu po części muzyka Cat Jahnke. Daymare Cat zachował jednak styl graficzny innych gier Skutnika – gra obfituje w najmniejsze szczegóły, a świat ponownie budują najmniejsze linie i punkciki, nadając mu wrażenie niebywałej kruchości.

Każdy może zagrać w Daymare Cat zupełnie za darmo. Miłej zabawy.

autor: Guga



Tetrastych, recenzja na Kolorowych Zeszytach


Tetrastych, albo bardziej po polsku – czterowiersz jest to typ strofy poetyckiej składający się z czterech wersów. Najczęściej izosylabicznych, połączonych ze sobą rymami. W poezji znany jest już od czasów antycznych, w literaturze polskiej pozostaje wciąż najpopularniejszym typem strofy, stosowanym również w tekstach epicko-lirycznych, na przykład w balladach. Tetrastych to również tytuł nowego albumu Mateusza Skutnika.

Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że mieszkający w Gdańsku artysta jest jednym z najbardziej interesujących i najwybitniejszych współczesnych twórców komiksowych. Swoje pierwsze szlify zdobywał na łamach niskonakładowych zinów. W „Vormkfasie” czy „Ziniolu” debiutował Blaki, pojawiły się pierwsze historie z cyklu „Morfołaki”, które później wydane w albumach ugruntowały pozycję, jaką Skutnik wywalczył sobie dzięki „Rewolucjom”. Ta seria utrzymanych w oryginalnej oprawie graficznej opowieści ze swoją wyrafinowaną kompozycją i steampunkowym klimatem zachwyciła czytelników i krytyków. Jednak „Tetrastych” nie ma nic wspólnego z żadną z tych pozycji.

Nowy album Skutnika to zbiór czterokadrowych pasków, które powstały w ramach konkursu na forum Gildii, strony skupiającej największą komiksową społeczność w polskim internecie. Rzecz cała polegała na tym, że w tydzień trzeba przemyśleć i przygotować krótką historyjkę na zadany temat. Potem twórcy wraz z czytelnikami wybierali najlepszą pracę w głosowaniu. Zwycięzca, który otrzymał najwięcej głosów, zadawał nowy temat. I tak z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc – gdy piszę te słowa trwa właśnie 263. edycja konkursu. W założeniu ta zabawa miało stanowić platformę wymiany doświadczeń między komiksiarzami, miejsce rzeczowej krytyki, stać się okazją, aby szlifować swój komiksowy warsztat i uczyć od bardziej doświadczonych kolegów „z branży”. Oprócz tego konkurs wydał dość nieoczekiwane owoce, które przybrały kształt albumów komiksowych – wystarczy wspomnieć o „Ruchomych paskach” Marka Lachowicza czy albumie „Blaki. Paski” Skutnika właśnie. Kolejnym jest „Tetrastych”. Pomieszczone w nim zostały 52 paski na 52 różne tematy, które powstały podczas 52 tygodni rysowania.

Trzeba żelaznej konsekwencji, aby tydzień po tygodniu wysilać zarówno głowę, jak i ołówek, aby na czas dostarczyć nowy komiks. W „Tetrastychu” pojawia się okazja zobaczenie artysty mierzącego się z kieratem ściśle ustalonego harmonogramu. Efekt tych skutnikowych zmagań jest różny. Niekiedy wychodzi z nich zwycięsko, a czasem efekt jego pracy rozczarowuje. Jak to się mówi w sportowym żargonie – decyduje forma dnia.

Jakościowy rozstrzał „Tetrastychu” jest niesłychany – trafiają się w nim szorty, które trzeba postawić obok najlepszych osiągnięć Skutnika. Przewrotnie przynosząc na myśl wielkich klasyków europejskiego komiksu Bilala i Moebiusa, ale do szpiku w swej polskości wibrująca Raczkowskim „Entropia”, wywołujące napad niekontrolowanego śmiechu „Zimno”, na wskroś niepoprawny „Islam”, absolutnie fantastyczna „Książka” czy równie znakomita „Polska” – to tylko kilka przykładów z brzegu, pokazujących komiksowy kunszt swojego autora. Niestety, na każdy czterokadr zapadający w pamięć przypada przynajmniej jeden nieudany. Taki, którego puenta była niecelna, żart nieśmieszny, pomysł nieudany. W tych przypadkach często bywa, że Skutnik za bardzo kombinuje. Siląc się na oryginalny koncept, ostateczne ponosi klęskę, gdzieś gubiąc efekt, jaki chciał uzyskać.

Podobnie, rzecz ma się z estetyką i stylistyką. Cartoon i zaledwie cztery kadry do zagospodarowania to nie jest środowisko sprzyjające Skutnikowi. To typ twórcy, który potrzebuje przestrzeni, aby rozwinąć swoje skrzydła, który potrafi umiejętnie budować nastrój i dramaturgie, a w pasku nie ma niestety na to miejsca. Wydaje mi się, że bardzo trudno jest mu zaprezentować mu wszystkie te walory w formie, na jaką zdecydował się w „Tetrastychu”, ale niewątpliwie te prace, którą skrzą się skutnikowym liryzmem należą do najlepszych w całym zbiorze. Trafiają się rzadko, ale jak już udaje się zamknąć na tych czterech kadrach to czytelnik zastyga w zachwycie.

Pod względem wizualnym Skutnik odwołuje się właściwie do wszystkich stylów graficznych, z jakich korzystał podczas swojej kariery. Od skrajnie minimalistycznej kreski znanej z „Blakiego”, przez estetykę zakorzenione w tradycji awangardowej („Morfołaki”) czy turpistyczną („Wyznania właściciela kantoru”), aż do malarskich pasteli (ostatnie „Rewolucje”). Pomimo tej różnorodności wszystkie prace zgromadzone w „Tetrastychu” łączy to, że odmalowane są bardzo swobodnie, niekiedy na granicy niedokładności. Autor nie ma czasy cyzelować szczegółów, bo trzeba zdążyć z terminem…

„Tetrastychem” Mateusz Skutnik chce umilić swoim czytelnik czas oczekiwania na kolejne „Rewolucje”. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to tylko przystawka, mając rozbudzić apetyt na coś znacznie większego.

Kuba Oleksak



Tetrastych, recenzja na independent


Komiksy znalezione na Tetrast(r)ychu.

Najnowszy album Mateusza Skutnika – „Tetrastych” – zawieszony jest gdzieś pomiędzy jego starszymi, fanzinowymi pracami, a albumami wydawanymi w ramach cyklu „Rewolucje.

W zeszłym roku dostaliśmy od autora zbiorek archiwalnych prac, z których powstały „Komiksy znalezione na strychu”. W tym autor znów przegrzebał swoje archiwum i wyjął z niego plansze, które nie doczekały się do tej pory jeszcze wydania albumowego. Powstał z nich „Tetrastych”. Zbiorek 52 jednoplanszówek narysowanych w 52 tygodnie.

Sam autor na swojej stronie Pastel Portal pisze, że: „to efekt cotygodniowego konkursu na pasek komiksowy odbywającego się na forum Gildii Komiksu, w którym uczestniczyłem przez równy rok (październik 2011 – październik 2012). Stąd 52 plansze, stąd format, stąd rygor i stąd efekt.”

Ów „efekt” znajduje się w minimalistycznej okładce wprowadzającej w klimat albumu. Minimalistyczne są też i opowieści. Każda z plansz to cztery kadry. Taki obrazkowy – jak mówi autor – „czterowiersz”. Zbiorek króciaków. Żartów, spostrzeżeń, migawek z rzeczywistości przeniesionych na papier i namalowanych akwarelami. Niegdyś wpuszczonych do sieci, dziś włożonych w twardą oprawę z dwoma ptakami siedzącymi na gałęziach drzewa. Skutnik tworząc swoje jednoplanszówki jedną nogą został gdzieś w stylistyce znanej z undergroundowych wydawnictw. Wyjął z nich żart i drapieżność kreski. Drugą nogą został w świecie „Rewolucji”, z którymi kojarzy się pastelowa kolorystyka. Graficznie patent ten – nazwałem go sobie „pastelowym undergroundem” – sprawdza się znakomicie.

Niestety gorzej jest z żartami. Pod tym względem „Tetrastych” nie jest równym albumem. To jednak norma w przypadku paskowych produkcji. Wiadomo, każdy autor ma lepsze i gorsze dni (w tym przypadku tygodnie). Lepiej czy gorzej czuje też dany temat. Lepiej czy gorzej dobierze do niego historyjkę. A rozrzut tematyczny jest ogromny. Od żelaznego elektoratu w moherowych beretach, poprzez kostki rosołowe (!), złoto aż po pożegnanie. Są wśród tych dopowiadanych i dorysowywanych historyjek perełki. Zaliczyć muszę do nich „Grę cieni” – refleksyjną opowieść o znikających po wybuchu atomowym dzieciakach. Fajna jest też niema „Kartka” (o rzucanym gdzieś z wysoka papierowym samolociku), „Fantazja” (o wyobrażaniu tego, cóż skrywa się w morskich głębinach) czy „Luneta” (o spoglądaniu w przeszłość). To w nich czuć rewolucyjnego ducha. Duch znany z komiksów o „Blakim” natomiast unosi się nad Trzema kwadratami”, w których szachowy konik marzy o… wiosennej łące o wschodzie słońca.

Są w zbiorku też niezłe żarty. Polacy u Skutnika to wieczni opoje z dziada-Lecha-pradziada. Pociągi – jak w rzeczywistości – ciągle się spóźniają. Dziadkowie mówią w końcu „dość” obwieszczając małżonkom: „Nie pójdę do Lidla i koniec”. Miś, z którym można przypozować do fotki w górach okazuje się wcale nie być tandetnym białym niedźwiedziem przechadzającym się po Krupówkach. Z kolei jeden z mutantów-superbohaterów mrożących wszystko dookoła powstał w efekcie kąpieli w kociołku z chłodnikiem… Ale są też mielizny – zajrzyjcie na „Farbę”, „Orzeszki” czy „Dzieci” i oceńcie je sami. Dla mnie mogłoby ich równie dobrze w albumie nie być.

Na razie odstawiam „Tetrastych” na półkę traktując ten zbiorek jako coś, co ma skrócić oczekiwanie na kolejne „Rewolucje”, zapowiadane na jesień. Ale pewnie wrócę jeszcze do niego. Tak, jak wracam choćby do „Morfołaków”. Wszak obcowanie z pracami Skutnika to czysta przyjemność. Może nie zawsze w warstwie tekstowej, ale w graficznej już jak najbardziej.

Autor: Mamoń


« Previous PageNext Page »